Bywało czasami tak, że czas zatrzymywał się dla mnie w miejscu.
Tkwiłam w martwym punkcie, w labiryncie, z którego nie potrafiłam się wydostawać.
Taki był tamten wieczór, kiedy kolorowe lampki zabarwiały mój pokój tęczą barw, a ja, wyciągnięta na podłodze, opierałam bose stopy o zimną ścianę. Moje fioletowe paznokcie odznaczały się od białej farby.
W tamtej chwili czułam się po prostu bezradna. I dotyczyło to (niestety) każdego istotnego aspektu mojego życia. W szkole oczekiwali, że w końcu wybiorę przyszłą uczelnię, nakreślając powoli ścieżkę swojego życia. To zabawne i smutne zarazem, że miałam problem ze zdecydowaniem na jaki kolor pomaluję paznokcie lub co zjem na śniadanie, a musiałam znać odpowiedź na dużo poważniejsze pytanie, od którego zależała moja przyszłość.
Kolejna sprawa, która z boku wydawać by się mogła nie tak poważna, w moim sercu grała jednak pierwsze skrzypce.
Matthew nadal nie wiedział, że jestem w nim zakochana, ale tak najwyraźniej musiało być. W ten sposób sobie to tłumaczyłam: żeby nie zniszczyć naszej relacji, mój przyjaciel poznał Blancę - tylko dlatego, żebym ja nie wyskoczyła z uczuciami jak niechciany królik z kapelusza magika.
I chociaż wiedziałam, że to wszystko było słuszne i na miejscu, momentami nie mogłam tego znieść. Byłam najzwyczajniej w świecie zazdrosna o swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ chciałam mieć go w całości tylko i wyłącznie dla siebie.
Nie chciałam, żeby nasza relacja i przyjaźń w jakiś sposób się zmieniła, a szczególnie nie przez tę dziewuchę. Niestety, wszystko na to wskazywało i tak miało się stać, chociaż broniłam się rękami i nogami.
Te leniwe i tak bardzo przeze mnie uwielbiane wieczory, spędzone w towarzystwie Matta, od momentu wkroczenia dziewczyny z hiszpańskiego w nasze życie, zaczęły być przeze mnie doceniane i kultywowane jak nigdy dotąd. Szczególnie w pamięci zapisał mi się ten jeden wieczór, kiedy obchodziliśmy Halloween - jak zwykle zresztą kilka dni po święcie duchów, bo wtedy cukierki i czekoladki były do kupienia na promocji. To była już nasza kilkuletnia tradycja.
A przynajmniej do pewnego momentu.
Jakby na to nie patrzeć, wszystko zapowiadało się wyśmienicie. Razem z Mattem przygotowaliśmy listę naszych ulubionych słodyczy, a potem poszliśmy na wielkie zakupy i kupiliśmy masę niepotrzebnych rzeczy, mając przy tym ubaw po pachy. Oczywiście musiałam opanować mojego najlepszego kumpla, który chciał zjeść nasze zapasy już w drodze do domu.
- Ej Frances. - Zagadnął, przegryzając jedną z obślizgłych, kwaśnych żelek, która wyglądem przypominała język i należała do jego ulubionych. - Pamiętasz jakie mieliśmy odstrzałowe kostiumy, jak byliśmy dziećmi? Boooże, to były czasy.
Zapadł już zmrok, a ja nie przypuszczałam, że byliśmy w sklepie aż tak długo. Gdzieniegdzie sprzed osiedlowych domów łypały na nas przeraźliwe, pomarańczowe uśmiechy i oczyska z wydrążonych dyń, w których pozapalane były świece. Upiorne ozdoby nie poznikały jeszcze z ogródków, a Matt co jakiś czas zatrzymywał się, żeby albo skomentować imponującą białą pajęczynę ze sztuczną tarantulą, albo wyśmiać nagrobek, który ktoś sobie zamontował. Twierdził, że to dziwne chować zmarłych w ogródku.
- Pamiętam, oczywiście, że pamiętam! Uwielbiałam nam wybierać kostiumy. Jak na przykład byliśmy Lilo i Stitchem, pamiętasz? To definicja naszej przyjaźni.
CZYTASZ
you're my best friend but i love you
Teen FictionJeden wieczór, błahy zakład i para najlepszych przyjaciół. - Jak do trzydziestki nikogo sobie nie znajdziemy, to będziemy razem. Co ty na to? Jakie konsekwencje wniesie do ich życia głupiutka obietnica, przypieczętowana kieliszkiem Tequili?