Rozdział 6 - Z buta wjazd !!!

20 1 1
                                    

Spać...Spać...Spać! Nie mogę zasnąć , nie teraz... Jedziemy tym gruchotem już tak strasznie długo i powoli tracę wole walki. Zostałam ugryziona, czy może być gorzej? Tak, mogę tym narazić moich przyjaciół,ale nie ma mowy bym się przyznała do zarażenia, jeśli to w ogóle przenosi się przez ugryzienie... Moje oczy  maja jednak głęboko w poważaniu czego chce uniknąć, powoli zamykając się ociężale nie dając mi szans na jakikolwiek protest. W końcu na całe szczęście dotarliśmy na miejsce, wykończona i uradowana chciałam już natychmiast wyskoczyć z samochodu , zaszyć się w jakiejkolwiek sali pod materacami. Ale zanim wreszcie będę mogła zasnąć muszę mieć pewność że z Zośka jest wszystko dobrze...

Wiktor ostrożnie zaparkował na odludnym podjeździe, jak najbliżej wejścia do szkoły.Nikt nie musiał mnie poganiać bo już gdy tylko się drzwi otwarły wyskoczyłam z samochodu ostatkiem sił i sztachnęłam się zamaszyście świeżym powietrzem.Poczułam się wspaniale a było tylko lepiej gdy zobaczyłam nasz wóz policyjny na przeciwko . Jednak nie zawsze wszystko musi układać się idealnie ,to co chwile później usłyszałam wstrząsnęło mną...

Patryk: Łoł coś ty taka zielonkawa? I w dodatku strasznie blada...

Ja: Co ty bredzisz, słońce ci szkodzi wampirku...

Szybkim krokiem odeszłam od samochodu chowając się między szkolnym żywopłotem a ścianą budynku. Mając pewność że nikt mnie nie widzi podwinęłam oba rękawki tyle ile to możliwe...
Faktycznie , moja skóra nabrała blado zielonego odcienia... Przestraszona odwinęłam kawałek opatrunku, rana nie wyglądała najlepiej. Mimo że zaczęła się goić nie wygląda zbyt zdrowo , zwłaszcza ze względu na poczerniałe wnętrze rany... Póki mogę ruszać ręką jest dobrze, muszę znaleźć się jak najszybciej w szpitalu.
Szybciutko zawinęłam opatrunek z powrotem i odwinęłam rękawy do samiuśkich nadgarstków. Zanim jednak zdecydowałam się wrócić do towarzyszy postanowiłam sprawdzić zawartość skrzynki znalezionej przed wyjazdem... Prześlizgnęłam się po cichutku do mojego krzaczka i z pod niego wyciągnęłam obietnice powrotu... Po chwili grzebania spinką między zatrzaskami pudło wreszcie odpuściło i dało mi dostęp do zawartości... Ja pierdziu! Snajperka policyjna, jestem w raju. Jeśli dziś zmienię się w zombiaka będę najszczęśliwszym zgnilcem na tej planecie. Ale skoro wróciłam do bazy dla Zośki to powinnam dać jej prezencik i dla Kafara też trzeba coś znaleźć. W kieszeni wciąż miałam telefon zabrany z stacji, jego dam Kafarowi... A Zośce dam prezencik kozacki , chociaż będzie mogła zastrzelić gałgana lansownie.
Zamknęłam pudło z powrotem i załadowanymi rękoma wróciłam do zdezorientowanych chłopców. Widząc mnie zbliżającą się do samochodu odczuli ulgę.
Ja: Na co czekacie, manele w łapy i zapraszam do rezydencji.
Arek: Ale ty prowadzisz, ja tutaj nigdy nie zawitałem więc nie wiem gdzie się kierować.
Patryk: Na pewno jest tu bezpiecznie?
Ja: Na pewni bardziej niż na waszej strzelnicy...
Chłopcy wypakowali z bagażnika cały ekwipunek i dziarskim krokiem podążyli za mną w stronę piętra obiecanego. Pominęliśmy kilka zamkniętych sal i wspięliśmy się na pierwsze pięterko naszej bazy. Trochę się tu pozmieniało... Na tablicy ogłoszeń nie wisiały już stare zastępstwa za martwych nauczycieli tylko plan szkoły i zapis przyznawanych racji, a sami uczniowie też się lekko zmienili. Ale cóż jedni podczas apokalipsy zielenieją jak ja oni grają w hokeja łbem umarlaka na podłodze w korytarzu.
Ja: POJEBY WRÓCIŁAM! BACZNOŚĆ, W SZEREGU ZBIÓRKA!
Jak tylko moi w spół towarzysze z całego korytarza zbiegli się przede mną w równym szeregu, ale jaja.
Wiktor: Nauczyciele dzieci nie ogarną ale wystarczy inne dziecko by ich wytresować, co sie z tym światem dzieje...
Ja: Nie pierdol... Gdzie jest Kafar?
Piotrek:  W sali 25 B...
Ja: Spocznij, to nasi nowi kamraci na stałe. Wy sie tu rozgośćcie , a ja razem z Wiktorem mam do załatwienia jedną małą drobnostkę...
Piotrek zajmij sie nimi i wytłumacz co i jak.
Piotrek: Dobrze, Wando...
Musze przyznać że to całkiem ciekawy przypadek debilizmu , wystarczyło że mnie nie było tutaj kilka godzin a oni zmienili sie w posłuszne bachory, trzeba coś z tym zrobić zanim zaczną pleść szaliki na drutach...
Zapakowana ruszyłam razem z Wiktorem do sali, gdy tylko przekroczyłam próg zobaczyłam...
Zośka! Ona żyła! Bez oka przysłonięta bandażem ale żywa!
Bez namysłu odłożyłam pakunek i razem z Wiktorem rzuciłam się na przyjaciółkę zamykając ją w szczelnym uścisku. Ona jedyne co zdołała zrobić to , odwzajemnić radość.
Zośka: Jezu jak dobrze was widzieć, dzięki Wanda, dzięki za sprowadzenie brata.... Dziękuje za ratunek, za wszystko.
Ja: Od tego ma się przyjaciół, a teraz czas na prezenty...
Kafar: Jakie prezenty?
Ja: No przecież nie wróciłabym z pustymi rękami do ciebie.
Przysunęłam do niej ciężkie jak diabli pudło , na przeciw niej.
Zośka: Co to jest?
Wiktor: Chyba skrzynka?
Ja: Zobacz lepiej co się znajduje w środku a ja pomówię chwile z Kafarem...
Złapałam go za rękaw i wyciągnęłam z sali prowadząc do damskiej toalety.
Gdy już byliśmy sami wreszcie mogłam z nim normalnie porozmawiać.
Ja: Sorry za tą całą konspirę chciałam ci po prostu podziękować za opiekę nad wszystkimi pod moją nie obecność.
Kafar: Stara luz, to ja powinienem co dziękować. Nie dość że uratowałaś mojego ojca i całą resztę , uratowałaś Zośkę przed śmiercią z mojej głupoty, to jeszcze sprowadziłaś jej brata tak jak obiecałaś. Oby tak dalej szefowo...
Ja: Czemu wszyscy mnie tak nazywają?
Kafar: Bo tak się zachowujesz. Jesteś mądra i sprytna, zawsze wiesz co należy zrobić. Dałaś rade ocalić tak wielu , niesiesz promyk nadziej . A tak z innej beczki, coś ty taka blada, i zielona...
Ja: Jakoś tak działa na mnie stres , spoko nie zarazisz się tym .

A przynajmniej na razie....

Kafar: Dobra jak tam uważasz, ja idę pomóc ojcu i reszcie uzbrajać ogrodzenie... Tak jak prosiłaś przed wyjazdem.
Ja: Dzięki
Kafar powoli wszedł z toalety zamykając za sobą drzwi, ja postanowiłam zostać tu jeszcze chwilkę. Sięgnęłam ręką do znajdującej się nad zlewem apteczki i wyciągnęłam z niej nowy opatrunek i leki.
Szybko przemyłam ranę raz jeszcze wodą utlenioną i z zaciśniętymi zębami nałożyłam świeży bandaż.
Spojrzałam na swoje ręce i załamana stwierdziłam że jeśli znów mnie zapyta dlaczego jestem zielone powiem ze zmieniam się w szczypiorek.Może uznają mnie za wariatkę ale to jedyne co mogę im powiedzieć.

Gotowa na wszystko opuściłam łazienkę i raźnym krokiem wróciłam do sali gdzie przebywała Zośka i Wiktor... Gdy tylko weszłam do środka od razu zauważyłam stojącą na przeciw Zosi Ankę, normalnie szok... Skubana ścięła włosy. Na tyle by by tylko dało się je związać w malutkiego kucyka z tyłu głowy.W tej fryzurze naprawdę wyglądała, dobrze.

Ja: Cześć Anka, kopę lat...

Anka:Powiedzmy... Dobrze że wróciłaś, wszyscy sie o ciebie pytali.

Ja: To fajnie ... Masz to ci się przyda...

Podałam Ance telefon który tak naprawdę miał być dla Kafara ale cóż, jemu dam coś lepszego...  następnie nie czekając na jej reakcje po prostu wyszłam z sali i omijając wszystkich dookoła , wyszłam z budynku w poszukiwaniu mojego kujona... Aż się za cwelem stęskniłam, jak mu tam było... Karol, chyba.

Rozejrzałam się dookoła uważnie , debil stał przy ogrodzeniu, drażnił się z zgnilcem.Normalny głąb kapuściany proszący się o nagłe ugryzienie. Po cichutku zaszłam go od tyłu i delikatnie wyszeptałam mu na ucho, żartuje, krzyknęłam z całej siły.

Ja: Porąbało cie!!!

Karol ze strachu podskoczył jak oszalały zahaczając się o jedną wystających metalowych elementów ogrodzenia , biedaczek zawisnął  kawałek nad ziemią . W tym momencie wyglądał jak słabej jakości przynęta, zbyt chudy nawet dla marnego szwędacza.Ostrożnie wyjęłam broń z kieszeni i wycelowałam w stojące po drugiej stronie zombiaki, wystrzeliłam pół magazynka ale opłacało się. Gdy nasi znajomi bezwładnie opadli na trawę Karol spojrzał na mnie ze strachem w oczach.

Ja: No co?

Karol: Nic... Po prostu myślałem że...

Ja: No co myślałeś?

Karol: No wiesz... Dawno cie nie widziałem , możesz mi pomóc sie uwolnić.

Ja: Dopiero gdy powiesz mi, dlaczego drażniłeś tamto coś?

Podeszłam do wisielca z bardzo poważną miną świadczącą o moim jednoczesnym zaciekawieniu jak i nieugiętości w poznaniu odpowiedzi.

Karol: Chciałem trochę się mu przyjrzeć...

Ja: Po co?

Karol: Po pierwsze nawet nie wiemy jak można sie tym dziadostwem zarazić,czy można to leczyć i czy można byłoby jakoś uniknąć zarażenia...

Ja: Chłopie trzeba było się mnie o to zapytać.

Powoli wspięłam się kawałek ponad ogrodzenie i usiadłam sobie na samym jego czubku, lekko zgięłam się w dół i zwinnym ruchem reki odczepiłam kaptur Karola od metalowej wypustki. Chłopak walnął o ziemie całym swoim ciężarem, jedyne co usłyszałam oprócz dźwięku tegoż spadku było głośne chrupnięcie. Karol leżał na ziemi twarzą w trawie, nie odezwał się ani słowa ani się nie poruszył. Matko bosko...

Co się stało Karolowi?

Czy objawy zarazy znów dadzą o sobie znać?

Czy grupa pozostanie w szkole czy może zmieni lokum?

Czy spotkani ludzie wcześniej może jednak dołączą do grupy?

Czy ludzie pod presją zagrożenia zaczną zachowywać się jak psychole?

Czy Wanda pozostanie szefową grupy?

Specjalnie dziś by wyrobić się musiałam połowę tekstu napisać w kilkanaście minut więc jeśli znajdziecie jakieś błędy to śmiało piszcie w komentarzach a ja je poprawie.

@_Black_Sweet_Wolf_ Specjalnie dla ciebie dodałam wcześniej :3

Apokalipsa WandyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz