„ Anioły mają to do siebie, że zwykle otrzymują za zadanie ochronić czyjeś ludzkie istnienie. Czasem aby tego dokonać, muszą wrócić do domu."
Nie miałem pojęcia co myśleć o tym wszystkim co właśnie się dzieje. Co prawda mężczyzna nie wyglądał na nikogo, kto chciałby zrobić mi krzywdę, ale.. Jak się tu znalazł?
- Kim ty jesteś, do diabła? – Zdołałem w końcu wyrzucić, o wiele ciszej niż bym chciał. Mój głos drżał, miałem wrażenie jakby czas stanął w miejscu. Ten telefon.. Dlaczego się wyłączył? Dlaczego nie mogłem kontynuować rozmowy z Lilian?
- Właściwie to nie mam nic wspólnego z diabłem, wypraszam sobie. – Chłopak zmarszczył brwi i uśmiechnął się delikatnie, siadając na brzegu mojego łóżka. Mimowolnie skuliłem się bardziej i odsunąłem od niego. Niedowierzałem w to wszystko. – Tak jak mówiłem. Jestem Loris i... Wiem co się z tobą dzieje. To znaczy.. poniekąd. Posłuchaj... -Dłoń chłopak powędrowała na moje ramię, momentalnie na nią zerknąłem. Była cholernie zimna. – Wiem, że od jakiegoś czasu widujesz zjawę. A konkretnie jest ich kilka. Zostałem wybrany i stworzony po to, by chronić takich ludzi jak ty... - To znaczy jakich? Jakich ludzi jak ja? Co takiego było we mnie, że zasługiwałem na bycie w tej przeklętej grupie? Pokręciłem głowa na boki i strąciłem z ramienia dłoń chłopaka. Ten wywrócił oczami.
- To grupa ludzi, którzy narażeni są na ataki. Nie mamy pojęcia dlaczego akurat wy się w niej znajdujecie, gdybyśmy wiedzieli dałoby się ów czynnik wyeliminować. – Odparł.
- Nie pytałem na głos... - Wydusiłem z siebie. Sam nie wiem czy byłem bardziej przerażony, czy jednak bardziej zły. Przymrużyłem oczy i po raz pierwszy odważyłem się spojrzeć na twarz chłopaka. Był bardzo wysoki, szczupły. Miał dość przyjemną twarz, blond włosy oraz niebieskie oczy. Był przystojny.
- Dzięki. – Uśmiechnął się delikatnie, ukazując swoje zęby.
- Co do cholery...? Jak ty...? – Momentalnie rozszerzyłem swoje oczy i zmieszałem się. Przecież nie mówiłem na głos. Loris, a przynajmniej tak się przedstawiał, spojrzał na mnie jakby z politowaniem.
- Jesteś chyba najcięższym przypadkiem ze wszystkich jakie do tej pory miałem pod swoimi.. skrzydłami. Masz rację, nie mówiłeś tego na głos. Ale jak już wiesz jestem tu, żeby cię chronić i muszę mieć z tobą kontakt w każdym przypadku. Nie zawsze możesz wezwać mnie werbalnie. Dlatego wystarczy, że coś pomyślisz, a ja od razu to przechwytuje. – Wytłumaczył, jakby to wszystko było takie zwyczajne.
- Wynoś się. – Nagle mój ton stał się bardziej poważny i stanowczy. Wszystko to wydawało mi się nieracjonalne, a jednak działo się. Jakiś blondas wszedł do mojego domu, do mojego pokoju. I dodatkowo jeszcze czytał w moich myślach. To była istna paranoja.
- Doskonale wiesz, że mnie potrzebujesz. Otrząśniesz się i jeszcze mnie polubisz. Zobaczysz. – Wzruszył ramionami i usiadł wygodniej. – Poza tym... Co usłyszę to i tak zostawiam dla siebie. Nikt poza tobą nie słyszy mnie i nie powinien widzieć. Nie wiem co poszło nie tak, że twoja koleżanka coś zauważyła, ale to się już nie powtórzy. Także proszę... Żyjmy w zgodzie, pokonajmy to gówno i nasze drogi się rozejdą. Po prostu chcę, żeby to wszystko przestało cię krzywdzić, Roman. Jesteś wartościowym człowiekiem i nie zasługujesz na coś takiego. Zresztą kto zasługuje...? – Zmieszał się i pokręcił głową na boki. – Istnieję po to, by chronić takich ludzi jak ty. Tylko po to tu jestem i odejdę natychmiast po tym jak stawimy temu czoła. – Dokończył i westchnął ciężko. Mętlik jaki panował w mojej głowie był nie do opisania. Z drugiej jednak strony nic już nie powinno mnie dziwić. Jakoś nagle poczułem wyjątkowy spokój. Odzyskanie normalnego życia kosztem utraty prywatności...? To chyba nie była zbyt wysoka cena. Poza tym wierzyłem, że rzeczywiście nikt o niczym się nie dowie, a jednak pojawią się jakiekolwiek efekty mojej „współpracy" z Lorisem.
CZYTASZ
amorphous (Roman Bürki x Roman Weidenfeller)
FanficI pewnie myślisz, że świat to tylko materia, którą widzisz. Nie dostrzegasz tego, co ukrywa się gdzieś za Twoimi plecami. Ograniczasz się, myśląc, że niczego innego nie ma. Nie wiesz jednak, że na każdym rogu czai się bezkształtny twór, który rządzi...