burning in hell

62 5 2
                                    

„Krew z serca mojego twoją jest ochroną."





Po zajściu, którego świadkiem był Roman jasne było, że będę musiał dobrze się postarać i wyjaśnić mu wszystko co wiem. Podczas gdy Loris zabrał 'to coś' Roman pozbierał mnie do kupy, posprzątał rozwalony stolik i postanowił jednak pozostać ze mną na dłużej. Byłem roztrzęsiony.

Mężczyzna usiadł obok mnie i wbił swój wzrok w moją osobę. Odstawiłem drżącą ręką szklankę z wodą i spuściłem wzrok. Wstydziłem się tego wszystkiego.

- Powiesz mi o co chodzi? - Zapytał bardzo łagodnie, choć widziałem, że wciąż jest zdezorientowany. Każdy by był, więc nie mogłem mieć mu tego za złe. Zasługiwał na wyjaśnienia... Nie uciekł lecz został ze mną kiedy wpadłem w atak paniki. Uspokoił mnie i zadbał żebym lepiej się poczuł.

Skinąłem niepewnie głową i spojrzałem na niego smutno.

- Powiem ci wszystko co sam wiem... Ale wiem niewiele. - Szepnąłem i spojrzałem w oczy Romana.

- Jak możesz wiedzieć niewiele skoro ciebie to dotyczy...? Nie bardzo rozumiem.. - Zmarszczył nos i wziął głęboki oddech. Pociągnąłem kolana do klatki piersiowej i przełknąłem głośno ślinę. Zaczynałem już niepokoić się o Lorisa, ciągle go nie było.

- Wszystko zaczęło się jakiś rok temu... - Zacząłem i wziąłem głęboki oddech kładąc na swoich kolanach poduszkę i nerwowo ściskając jej rogi. - Od razu zaprzeczam.. Nie po rozstaniu z Nass. Jeszcze przed. I to jest tego powód... Posłuchaj. Od tamtego czasu co jakiś czas widywałem taką dziwną postać... Ogromna, czarna, z pazurami i w jakimś... Nie wiem. Płaszczu z kapturem zachodzącym na twarz... - Zmarszczyłem nos i zerknąłem na Romana. Również marszczył czoło i nos.

- Na początku ta zjawa po prostu mi się ukazywała. Zabawa zaczęła się kiedy zaczęła przemieszczać różne rzeczy. Zacząłem się bać i nagle... Nagle zaczęło się to wszystko. Te rany... Ten cholerny ból... Był taki czas że nie mogłem się już ruszyć. Ale wtedy odkryłem, że wystarczy odrobina wody i wszystko ustaje... Tylko, że na dłuższą metę tak nie da się żyć. - Zacisnąłem usta w wąska linię.

Wtedy wrócił Loris. I naprawdę nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Jego włosy pobrudzone były czymś czerwonym , twarz wydawała się wręcz zmasakrowana. Z łuku brwiowego oraz kącika ust sączyła się krew, wtedy zdałem sobie sprawę czym jest czerwona substancja na jego włosach. Był smutny... A może zawiedziony? Albo zły... Z całą pewnością nie miał siły na nic... Wytrzeszczyłem oczy w  najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu, całkowicie koncentrując swoją uwagę na Lorisie. Dotarła do mnie powaga całej sytuacji. Loris nie był przecież człowiekiem, miał dziwne moce, a mimo to ze starcia z "tym czymś" wyszedł w takim stanie.

- ...Roman... Roman słyszysz mnie...? - Z transu wpatrywania się w Lorisa wytrącił mnie głos przyjaciela. Potrząsnąłem głową i przełknąłem głośno ślinę. Blondyn obrócił się i wyszedł, a ja przeniosłem wzrok na Romana i zacisnąłem dłonie na kolanach.

- Chyba... chyba lepiej będzie jeśli zostawisz mnie już...samego, Roman... Wracaj do domu, do synka i żony... Muszę... Coś zrobić. - Szepnąłem i westchnąłem cicho. - Przepraszam, ze tak cię wypraszam... Bardzo cię lubię, ale już na dziś wystarczająco namieszałem, a ty i tak za dużo wiesz... - Wbiłem smutny wzrok w twarz Romana. Tak naprawdę nie chciałem, żeby sobie poszedł, ale czułem się winny za to wszystko. Kto wie jak by to wyglądało gdybym nie zaprosił go na herbatę i postąpił tak, jak kazał mi Loris.

Roman zacisnął usta w wąską linię zbity z tropu, jednak nie protestował. Wstał i spojrzał na mnie.

- Teraz i tak będziesz musiał mi powiedzieć... Nie wiem co się dzieje, ani kim jest twój tajemniczy gość, który podobno tu jest a którego nie widziałem... Ale cholernie się o ciebie martwię dzieciaku. Cholernie. - Szepnął i poklepał mnie delikatnie po plecach, wychodząc najpierw z mojego pokoju, a następnie z domu. Nie miałem nawet ochoty zejść na dół i zamknąć drzwi, jednak usłyszałem głos Lorisa.

amorphous (Roman Bürki x Roman Weidenfeller)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz