• ochłapy życia •

409 52 11
                                    

Nie miałeś w sobie zbyt wiele z Dawida. Na twojej twarzy malował się Mars, nie Apollin, a w oddali słychać było płacz dziecka, nie śpiew Erato. I czuliśmy się starzy, tak jakby prucie sobie żył w pogoni za złotym pax dodało nam lat. Zmęczeni tym życiem, lecz wciąż butni, wciąż niezadowoleni.

Skórę miałeś nieporcelanową, zbroczoną bliznami i miejscami siną.

Byliśmy tym, co wojna przeżuła i w niesmaku wypluła z powrotem na talerz. Z mas podobnym nam, lecz w jakiś sposób innych, młodych, zuchwałych, przetrwaliśmy my. Zgryzieni do kości przez niekończącą się bitwę, wciąż źli, wciąż ze szczękiem blachy i zapachem krwi przed oczyma.

Byliśmy brudni. Mieliśmy niezmywalną śmierć na rękach. I w pewnym momencie już nie wiedziałem, czy to atrament z ran się toczy, czy na pergaminie krwią piórem gęsim dziedzictwo nam spisuję. Wciąż niewystarczająco, wciąż nam było mało.

To nie Bellona wisiała nad nami, gdy spijaliśmy ze swoich warg pragnienie nienadchodzącej sprawiedliwości. Jak gdybyśmy całe życia pędzili, szukali momentu na błysk prawdy. To były pocałunki Ateny, bo nasza wojna była słuszna. Broczyła naszą ziemię, a z nią krwisty atrament broczył karty historii.

Tak bardzo nieidealny byłeś. Tak bardzo rzeczywisty, tak bardzo na miejscu. Byliśmy tacy sami. Zmęczeni, przeżuci przez świat, przez wojnę. Wciąż butni, wciąż nieusatysfakcjonowani. Kawałki węgla, nieoszlifowane brylanty, niczym niewyróżniające się z garści popiołu rzuconej w wir walki. Ochłapy życia, którym udało się wypełznąć z dumą jako zwycięzcom, by iść i dalej szukać naszej wiecznej wolności.









///
proszę mnie nie pytać, co tu się odpierwiastkowuje
ja naprawdę nie mam pojęcia

pustosłowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz