28. Vereena Anders

156 24 3
                                    

Przepraszam Was, że tak mało się dzieje w tym opowiadaniu, miałam długą przerwę i nie mam na nie weny. Być może niedługo zacznę pisać kolejne w uniwersum SnK, którym bardziej się zajmę i go tak nie zaniedbam. A te postaram się skończyć w jak najlepszy sposób.

***

Ruszyliśmy konno w kierunku muru Sina. Podróż mijała nam w ciszy i wyjątkowo spokojnie, co było dość dziwne, jak na wieczorną porę, gdy zazwyczaj budziły się wilki. Tytani zostali unicestwieni, ale sprawiło to, że do życia powrócili dawni drapieżcy, którzy zostali dziesiątki lat temu wyparci ze swoich terenów. I mimo tego, że byli znacznie mniejsi, to nadrabiali zwinnością, sprytem i inteligencją, przez co stanowili spore zagrożenie, nawet dla żołnierzy. Nie mogliśmy ich lekceważyć.

- Co zrobisz, jak Kim wyzdrowieje? - odezwała się Ymir. Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
- Nie wiem, zobaczymy - odparłem, ale zacząłem się poważnie zastanawiać nad odpowiedzią.
Szczerze mówiąc, to chciałbym gdzieś wyjechać. Daleko. Zobaczyć wielką wodę, białe szczyty i wreszcie zaznać spokoju. I... Chciałbym, żeby ona była przy mnie. Ale nie zamierzam mówić o tym Ymir. To nie jej sprawa.
- Rozumiem.

- A ty?

- Chcę spędzić resztę życia u boku Historii, jeśli ona nie będzie miała nic przeciwko. Poza tym, nie mam planów ani marzeń.

Skinąłem lekko głową, na znak, że rozumiem. Resztę drogi przebyliśmy we względnej ciszy, przerywanej jakimiś pytaniami i zdawkowymi odpowiedziami, natrafiliśmy też na dwie watahy wilków, z którymi musieliśmy sobie, chcąc nie chcąc, poradzić. Nie przysporzyło nam to jednak większych problemów, dlatego pod wieczór byliśmy już prawie w połowie drogi. W przeciwieństwie do tytanów, wilki, niedźwiedzie i inne dzikie stworzenia, jakie można było napotkać na tych terenach, były aktywne w nocy, więc musieliśmy znaleźć w miarę bezpieczne miejsce do spędzenia nocy. Idealną opcją do tego okazała się opuszczona chata, była w nawet dobrym stanie, mimo że wewnątrz roiło się od karaluchów, a na podłodze w niektórych miejscach nadal widniały starej, zaschniętej krwi, która przez wszystkie te wszystkie lata wsiąkła w drewno i przybrała czarną barwę.

Rozłożyliśmy na ziemi koc, przed tym pozbywając się większości robaków, które łaziły po domu. Ułożyłem się do snu z założonymi rękoma, tak jak zwykłem sypiać. Nawet nie zorientowałem się kiedy rzeczywistość przed moimi oczami się rozmazała i zmorzył mnie tak długo wyczekiwany, lecz płytki sen.

***

Do celu podróży dotarliśmy już następnego dnia, około południa. Wkroczyliśmy do miasta na naszych wierzchowcach i wówczas przypomniały mi się te wszystkie chwile, gdy wracaliśmy z wypraw za murem. Jak ludzie nas witali, jedni radośnie, z dumą i szacunkiem, inni z kpiną i pogardą. Jak dzieci podbiegały do nas i zadawały beztroskie pytania, na które wtedy nie znałem odpowiedzi. To były jednocześnie dobre i paskudne czasy. Czasy, gdy Zwiadowcy mieli zajęcie i choć trochę szacunku od niektórych ludzi. Teraz mało kto o nas pamiętał.

– Sari mówiła, że mamy kogoś spytać o tę Vereenę Anders. Ale niby kogo? Co jeśli ona jest jakąś poszukiwaną przestępczynią i uznają, że mamy z nią konszachty?

– Nie przesadzaj – syknąłem.

– Przepraszam! – usłyszałem zza pleców kobiecy głos. Ściągnąłem wodze i zatrzymałem się, to samo zrobiła Ymir.

– Albo się przesłyszałam, albo mówiliście o Vereenie Anders. Czy to prawda, czy jednak mam omamy słuchowe?

Widziałem kątem oka, że Ymir chciała zaprzeczyć, ale uprzedziłem ją.

– To prawda. Wiesz, gdzie jej szukać?

Kobieta zaśmiała się.

– Widać, że rzadko tu bywacie. Oczywiście, że wiem. Każdy to wie! Vereena jest najpiękniejszą kobietą w Stohess, wysłanniczką samej bogini Siny! – powiedziała zachwycona, a jej oczy się zaświeciły, po czym szepnęła – Niektórzy nawet mówią, że to ona jest Siną, a Vereena to nieprawdziwe imię...!

– Rozumiem. Możesz nas do niej zaprowadzić?

– Bogini jest teraz w swojej świątyni, pokażę wam, gdzie to jest.

***

Spotkanie z Vereeną Anders okazało się dużo mniej spektakularne, niż oczekiwałem po tytule "bogini". Była nie kobietą, lecz dziewczynką, miała, na oko, może z czternaście lat. Długie, blond włosy, spływały bursztynową kaskadą po jej drobnych ramionach, a wielkie zielone oczy wpatrywały się w nas z zaciekawieniem.

– Czego ode mnie chcecie? – jej głos również był dziecięcy, mimo że słowa ociekały chłodem i jadem. 

– Musimy porozmawiać z pewnym człowiekiem i wydobyć z niego coś, co jest dla nas naprawdę ważne. Od tego zależy życie, między innymi, królowej Historii.

Dziewczynka odwróciła się, spojrzała w okno, jakby głęboko się nad czymś zastanawiając. Trwało to dłuższą chwilę, ale nie zamierzałem jej pospieszać. Mogłoby to sprawić, że rzuciliby się na nas jacyś fanatycy, chcący bronić swojej malutkiej bogini, a ostatnie, czego chciałem w tej chwili, to spowodowanie religijnego buntu.

– O kogo konkretnie chodzi? – spytała, nie patrząc na nas.

– Felix Roddel. Przywódca Żandarmerii.

Dziewczyna odwróciła się, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie potrafiłem określić czy był to uśmiech złośliwy, radosny, czy smutny.

– Dobrze. Pomogę wam, ale tylko ze względu na to, że mam z nim osobiste porachunki.

– Nie pomyślałabym, że ma na pieńku z boginią. Mimo, że to sukinsyn jakich mało.

– Bo zanim zostałam boginią, czczoną przez całe miasto, byłam jego bękarcią córką. Nie chciał, bym żyła z nim pod jednym dachem, więc oddał mnie jako dar dla kościoła, bym stanowiła dla nich obiekt kultu.


– To dlaczego... – zaczęła Ymir, ale blondynka jej przerwała.

– Mnie potraktował jak swoją własność, ale bardzo cenną, jakbym jeszcze kiedyś mogła mu się przydać. A moją matkę po prostu zabił. Poderżnął jej gardło jak świni na rzeź. A potem kazał żołnierzom rzucić jej ciało na pożarcie tytanom. Tylko dlatego, że chciała mnie mieć przy sobie, a nie oddać na garnuszek kościoła. Żałosny typ. Nie uważam go za ojca.

– Bogini...

– Po prostu Vereena. 

– Vereeno, kiedy możemy wyruszyć?

– Nawet teraz.

snk; nowy świat [ZAKOŃCZONE ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz