11. „Poszukiwania"

759 86 5
                                    

Kim

Podążyłam za Historią, która, mimo długiej, niebieskiej sukni do kostek, przemieszczała się w zawrotnym tempie pomiędzy tłumem. Ludzie klękali, gdy szła, a ona tylko uśmiechała się pięknie, roztaczając wokół siebie aurę nadziei i beztroski. Wiedziałam, że darzą młodą Reiss niemałym szacunkiem. W jej dłoniach leżała bowiem przyszłość całego królestwa, a pod jej pieczą miały znaleźć się od tej pory także życia wszystkich mieszkańców kraju, lecz byłam niemal pewna, że temu podoła. Zawsze, gdy obarczałam ją trudnymi zadaniami, potrafiła im sprostać. Została stworzona do roli władcy. To państwo odżyje, jeśli zostanie poprowadzone błękitnym wzrokiem płowowłosej piękności.
Głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia. Nie zorientowałam się nawet, że opuściłyśmy główny plac, i dotarłyśmy na obrzeża miasta. W oddali rozciągał się czarny pas chat, zbudowanych na podgrodziu stolicy.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowa na walkę - odparła chłodno, patrząc gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem.
Przytaknęłam, a ona wówczas zaczęła się śmiać. Głośno, szczerze, prawie wypluwając płuca.
- Żartowałam. Istnieje małe prawdopodobieństwo, że będziemy musiały wyciągać ostrza. Ci, którzy porwali kaprala, wiedzą, do czego jesteś zdolna.
- Żandarmeria - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Otóż to. Założę się, że chcą czegoś w zamian. Lub kogoś. Musimy być gotowe na wszystko, rozumiesz?
- Rozumiem.
Blondynka zagwizdała. Wtem, w mgnieniu oka, obok nas zjawiły się dwa kare wierzchowce.
- Luna i Solis - królowa położyła ręce na pyskach zwierząt, czule je głaszcząc. - Wskakuj. Droga nie jest zbytnio daleka, ale lepiej, jeśli zdążymy przed zmierzchaniem.

***

Konie rozbiegły się po lesie. Historia uznała, że to bezpieczne wyjście. Były blisko, ale nie przywiązane, więc mogły uciec przed zagrożeniem.
- Jeżeli będziemy ich potrzebować, wystarczy, że zagwiżdżę. Zjawią się na pewno - powiedziała cicho, gdy zbliżałyśmy się do tajnej kryjówki Żandarmów.
- Skąd wiesz, że są akurat tutaj? - spytałam szeptem.
- Załóżmy, że mam pewne źródła. Ludzi, którzy słuchają i wiedzą co, gdzie i jak.
- Dobra. Nie będę dopytywać.
- I słusznie. Schyl się.
Zrobiłam tak, jak mi kazała.
Kilka metrów obok nas przeszedł mężczyzna z psem na krótkiej smyczy.
Wywęszy nas, pomyślałam. Na pewno.
Moje obawy nie potwierdziły się. Dziwne.
- Widzisz tę kupkę liści, o, tam?
- Mhm.
- To wejście. Idziemy.
Cały czas się skradając i rozglądając na boki, dotarłyśmy do podziemnego przejścia. Wystarczyło jedynie odgarnąć runo leśne, mające robić za kamuflaż, i otworzyć klapę. Tak, by nikt nie usłyszał.
- Cholera. Kim, odwróć się. Widzisz to, co ja?
- Tytan? Nie... Historia, to nie może być...
- Otwieraj i włazimy - warknęła, pospieszając mnie.
Cały czas obserwując poczynania ogromnego kształtu, jaki zauważyłam na horyzoncie, zaczęłam schodzić po przeżartej rdzą drabince w dół włazu. Historia podążyła za mną.
- Wygodnie ci w tej sukni? - uniosłam lekko brew, gdy obiema stopami znalazłam się już na ziemi. W głowie nadal miałam widok tajemniczego stwora.
- Wygodnie, czy niewygodnie, muszę się przyzwyczaić. Co jak co, ale królowej nie wypada chodzić w brudnym mundurze - oznajmiła wyniośle. - Ha, żartuję przecież. Założyłam to cacko tylko na dzisiaj. Nie zmienię się w arogancką szlachciankę o ego większym niż cycki Madame Fis. Nie martw się.
Madame Fis była luksusową kurtyzaną, zwierzchniczką wszelkich ulicznic, jakie zamieszkiwały teren całego królestwa. Ku niechęci prostytutek, musiały one składać jej coś w rodzaju daniny, jeżeli chciały legalnie wykonywać swój zawód. Cóż, nawet w takim środowisku istnieje hierarchia posad.
- Prosto, w prawo, potem znów parę metrów korytarzem i w lewo. Zapamiętasz?
- Opuszczasz mnie?
- Jasne, że nie. Ale jeśli w wyniku jakichś niefortunnych wypadków, rozłączymy się, wolę, byś znała drogę do wyjścia.
- Więc musimy liczyć na to, że obejdzie się bez takich wypadków.
- Otóż to.
W prawo, kilka metrów korytarzem, w lewo, prosto.
Jasnowłosa wychyliła się za próg.
- Trójka. Damy radę, kiedy do czegoś dojdzie - rzekła, a zaraz potem uniosła nieco podbródek i wkroczyła do pomieszczenia. Szłam tuż za nią.
- Historia Reiss, królowa.
Pulchny facet z kilkudniowym zarostem podniósł się z niemałym wysiłkiem z fotela. Jego ręka znalazła się nagle niebezpiecznie blisko pistoletu, wciśniętego niedbale do kieszeni spodni.
- Czego, jaśnie miłościwa, tutaj szukasz? W tym brudzie i smrodzie? Wśród zielonych jednorożców, o srebrnych grzywach?
- Levi Ackerman - odrzekła zimno. - Oczekuję, że oddacie go w me ręce po dobroci. Że obędzie się bez niepotrzebnego zupełnie rozlewu krwi. Że, zważając na to, iż obecnie jestem nieco wyżej, jeśli chodzi o hierarchię półświatka władców, ukorzycie się przede mną i złożycie broń. Oddacie godło i mienię. Przestaniecie być Żandarmerią. Zostaniecie jedynie historycznym pyłem.
Mówiła pewnie i dosadnie. Wzbudziła respekt i strach. Nawet u mnie.
- Ciekawa propozycja. Ale chyba będę zmuszony ją odrzucić, moja droga królowo.
- Jeśli to zrobisz, zginiesz, nim zdążysz wypowiedzieć słowo Śmierć. Obiecuję ci to. Składam przysięgę, jakiej dotrzymam.
- Tak mówisz? Niech będzie... - podjął, ale widziałam, że jego towarzysze wędrowali już palcami ku spustom swych broni. Niezauważalnie sięgnęłam po noże, które miałam schowane w obu kieszeniach ciemnozielonego płaszcza ze skrzydłami wolności. Czekałam.
Nim jednak Żandarm zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, rozległy się trzy strzały, a ten, razem ze swymi wspólnikami, padł martwy na ziemię.
- Nie ma za co, moja droga - zadrżałam na dźwięk tego tonu. Poznałabym go zawsze i wszędzie. Nieważne gdzie, nieważne kiedy. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że to on.
Przełknęłam ślinę i przygryzłam wargę.
- Gdzie nagroda dla wybawcy? - położył mi ręce na ramionach, szepcząc do ucha.
- Potem - zaśmiałam się. - Jak ty to zrobiłeś? Idziemy ci na ratunek, a ty...
- Miałem okazję, więc ją wykorzystałem. Potem ci opowiem, a teraz... - w tym miejscu zwrócił swe kobaltowe spojrzenie na Historię.
- Dziękuję. Uratowałaś Kim życie. Ba, właściwie, to uratowałaś je nam wszystkim... Królowo.
- Nie ma sprawy, naprawdę. Za te wszystkie lata, to ja powinnam dziękować wam. Chodźmy już stąd. Trzeba coś przedyskutować - Reiss spojrzała na mnie znacząco, a ja pokiwałam głową.

***

- Tytan?! - wykrzyknął Eren. - Jak to w ogóle możliwe?!
- Nie wiemy, czy to był tytan. Przerośnięty, ogromny - tak. Ale czy tytan? Nie wiadomo. Nie panikujmy.
- Chwilowo trzeba odbudować wam reputację w królestwie. Wiecie, co mam na myśli. Zajmę się tym. Żandarmeria raz na zawsze zniknie z pamięci mieszkańców. Nie wyrzucę ich na bruk. Odbiorę tylko to, co czyniło ich ważnymi.
- Dziękuję kolejny raz, His. Za nas wszystkich.
Wtuliłyśmy się w siebie. Po chwili dołączył do nas również Eren, Armin, Jean, Conny, Sasha i Ymir, a po wielu namowach również Mikasa i Levi.

Teraz już naprawdę wracam na Wattpada, z nową dawką weny i pomysłów! Obserwujcie powiadomienia :D

snk; nowy świat [ZAKOŃCZONE ✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz