Rozdział 1

211 7 0
                                    

Podrzucę wam w tym tygodniu kilka rozdziałów, a od przyszłego wtorku zacznę publikować regularnie - jeden rozdział tygodniowo.

Vivien:

— Dziękujemy bardzo.

Cass włożyła rękę między siedzenia i podała banknot taksówkarzowi.

— Miłego dnia, panienki.

Wysiadłyśmy z samochodu z walizkami i stanęłyśmy na chodniku. Poczekałyśmy, aż taksówka odjedzie i dopiero wtedy się odwróciłyśmy.

Ulica, na której stałyśmy, była dość ruchliwa. Ludzie widocznie się śpieszyli, nie zwracając uwagi na potrącone przez siebie osoby. Każdy był zainteresowany jedynie sobą. Do moich uszu, co chwilę dochodził dźwięk jadącej nieopodal karetki, a mój nos drażnił smród spalin. Nie przypominało to w najmniejszym stopniu miejsca, w którym się wychowałam. Nie było w tym nic z małego miasteczka, położonego na obrzeżach Seattle, gdzie wszyscy się znali. Co prawda, od zawsze kochałam duże miasta, ale nic nie mogło zastąpić mi tamtego miejsca.

Miejsca, do którego już nie należysz. — podpowiadała moja podświadomość.

Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w prawo na swoją przyjaciółkę. Cass stała obok, spoglądając na pobliskie osiedle i szeroko się uśmiechając. Na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo się cieszy na tę zmianę. W przeciwieństwie do mnie.

— Gotowa? — zapytała, a jej wzrok wrócił do moich oczu. Musiała zauważyć strach, jaki był w nich wypisany, bo momentalnie sama posmutniała. Nie chciałam jej takiej widzieć, więc jak za dawnych czasów, wymusiłam na ustach uśmiech.

— Gotowa. — przytaknęłam.

Jeszcze bardziej rozweselona ruszyła w stronę bloków, które znajdowały się jakieś sto metrów dalej.

Gdy tylko znalazła się przede mną, przestałam się już maskować. Udawanie przed przyjaciółką, która zna mnie jak mało kto, było trudne i męczące. Odczytywanie uczuć z moich najdrobniejszych gestów, wyćwiczyła do perfekcji. Z jednej strony nienawidziłem w niej tego, a z drugiej... tylko dzięki niej udało mi się przetrwać ostatnie dni. Zawsze wiedziała, co czuję i nie musiałam tego tłumaczyć.

— Proszę cię, tylko żebyś się nie zniechęcała tak od razu. — zaczęła Cass, gdy wchodziłyśmy do windy. — Chłopaki potrafią być... — zastanowiła się. — ...trudni. — powiedziała niepewnie. — Ale znam ich od dzieciństwa i wiem, że zawsze można na nich polegać. Poza tym, ze względu na sam ich wygląd, wszystko można im wybaczyć. — puściła w moją stronę oczko.

Wręcz słyszałam w swojej głowie, jak dziewczyna snuje plan zeswatania mnie z którymś z nich. Ja za to wolałam nie pakować się w żaden związek, póki moje życie nie nabierze pozorów normalności. Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć, a winda nagle się zatrzymała i drzwi się otworzyły. Do metalowego pudełka wszedł jakiś chłopczyk, obrzucił nas spojrzeniem i wcisnął guzik z numerem ósmym. Wyglądało na to, że wysiada na tym samym piętrze, co my.

— Jak tylko znajdę sobie pracę i wyjdę na prosto, wyprowadzę się. — przypomniałam, przerywając, panującą między nami ciszę.

— Oj przestań. — zajęczała, machając ręką. — Pomieścimy się. Poza tym dołożysz się do czynszu, więc nie będziesz na niczyim garnuszku.

Westchnęłam, ale nic już nie powiedziałam. Wiedziałam, że z nią nie ma dyskusji. Przypomniał mi się jednak inny szczegół, który musiałam z nią skonfrontować.

TajemnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz