8

5K 189 23
                                    

*Camila POV*

Weszłyśmy do Wielkiej Sali i zajęłyśmy swoje miejsca. Zjadłam owsiankę i wróciłam do dormitorium po książki. Pierwszy były dwie godziny eliksirów. Profesor Slughorn mnie polubił. Gdy zobaczył moje umiejętności od razu zaprosił mnie do Klubu Ślimaka. Zgodziłam się. Lily też do niego należy. Inni nauczyciele też mnie lubili. Doszłam do lochów, gdzie mamy eliksiry ze ślizgonami. Na moje szczęście Malfoy, ani nikt z jego paczki się do mnie nie odzywa. I bardzo dobrze. Jedyną osobą którą lubię ze Slytherinu jest Severus. Miałam okazję porozmawiać z Andromedą na osobności i wydaje się być w porządku. Mówiła, że nie chciała trafić do Slytherinu i że jej rodzina ma obsesję na punkcie czystości krwi i jest kuzynką Syriusza. Dla niej nie jest ważny status krwi. Stojąc tak pod klasą, nie zauważyłam, że podszedł do mnie Remus.

-Możemy porozmawiać? – pyta.

-Nie mamy o czym. – prychnęłam.

-Proszę. To ważne.

-Powiedziałam nie. Koniec tematu. – gdy gryfon chciał coś powiedzieć, zadzwonił dzwonek oznajmujący początek zajęć. Slughorn otworzył klasę, a wszyscy weszli do środka. Usiadłam tak jak zawsze czyli z Lily. Ale profesor stwierdził, że nas przesadzi i od tej lekcjo mam siedzieć z Syriuszem, a rudowłosa z Jamesem. Nie jest źle. Mieliśmy przygotować Wywar Żywej Śmierci. Łatwizna. Wszyscy oprócz mnie, otworzyli książki. Ja recepturę znałam na pamięć. Poszłam po składniki i wzięłam się do pracy. Gdy miałam wszystko przygotowane, zabrałam się za przygotowywanie eliksiru. Półgodziny przed końcem drugiej lekcji, wywar był gotowy. Podniosłam rękę zwracając tym uwagę profesora.

-Tak panno Potter? – spytał mężczyzna.

-Skończyłam profesorze.

-Tak szybko? – zdziwił się. Nauczyciel podszedł do stanowiska mojego i Blacka, sprawdzając mój eliksir. Wytrzeszczył oczy przy jego sprawdzaniu. – Niewiarygodne. Idealny. Jedna kropla mogłaby zabić nas wszystkich tutaj. Wybitny i piętnaście punktów dla Gryffindoru. – uśmiechnęłam się sama do siebie, a profesor wrócił do swojego biurka. Przez następne kilka minut myślałam co chciał mi powiedzieć Remus. Może traktuję go zbyt ostro? Moje przemyślenia przerwał wybuch. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam Petera całego w mazi i poparzonymi rękami. Nie wygląda to dobrze. Profesor szybko do niego podszedł, a potem zwrócił się do mnie. – Panno Potter, czy mogłabyś zaprowadzić pana Pettigrew do Skrzydła Szpitalnego?

-Oczywiście profesorze. – powiedziałam wstając.

-Dziękuję ci bardzo. – wzięłam swoją torbę i podeszłam do Petera. Wzięłam jeszcze jego rzeczy i razem skierowaliśmy się w stronę Skrzydła Szpitalnego. Chłopak był przerażony ty, że mu to wybuchło i zaczął coś gadać, że nie chce umierać. Mówiłam mu, że nic my nie będzie, ale mało to dało. W końcu doszliśmy na miejsce. Pani Pomfrey od razy pojawiła się przy nas.

-Co mu się stało? – zapytała widząc poparzenia ucznia.

-Mały wybuch na eliksirach przy robieniu Wywaru Żywej Śmierci. Musiał pomylić składniki i doszło do wybuchu. Raczej nie za bardzo groźny, nie licząc oparzeń. – wyjaśniłam.

-Co ja się z wami mam? Zajmę się nim, a ty możesz wracać na zajęcia. – zwróciła się do mnie.

-Oczywiście. – odłożyłam torbę chłopaka przy łóżku na którym siedział. – Do widzenia. Cześć Peter.

-Cześć. – odpowiedział dość niemrawo. Wyszłam ze Skrzydła Szpitalnego i udałam Dię pod klasę od transmutacji. Czekało mnie jeszcze zielarstwo, zaklęcia i wróżbiarstwo. Lekcje minęły mi dość szybko. Po zajęciach poszłam odłożyć książki, przebrałam się i poszłam na kolację. Zjadłam szybko i udałam się na Wieżę Astronomiczną. Musiałam wszystko przemyśleć. Usiadłam na jednym ze schodków o wyciągnęłam z kieszeni zdjęcie moje i Erica. Byliśmy szczęśliwi. O tym, że byliśmy razem wie tylko Lily i moi znajomi z Durmstrangu. Samotna łza spłynęła mi po policzku. Tak bardzo za nim tęsknię. Najgorsze jednak jest to, że jego rodzice obwiniają mnie o jego śmierć. To ja byłam tą winną. To ja byłam tą złą. Nie ten człowiek, który go zabił, tylko ja. Tamten mężczyzna nawet nie został ukarany. I gdzie tu sprawiedliwość? Miałam już wracać, ale kamień w bransoletce, którą miałam na lewym nadgarstku zrobił się czarny. Taką samą bransoletkę, ma moja przyjaciółka z Bułgarii. Jak albo u mnie, albo u niej jest wszystko w porządku kamień w bransoletce jest zielony, jak jest czerwony, oznacza to, że któraś jest zdenerwowana, szary smutny, a czarny, że dzieje się coś niedobrego. I właśnie taki przyjął kolor. Nie czekając dłużej, teleportowałam się pod jej dom. To co tam zobaczyłam zmroziło mi krew w żyłach. Przez okna zobaczyłam zielone światło. Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Pobiegłam do środka i zobaczyłam, że śmierciożercy, którzy tam byli, teleportują się. Na ziemi leżały martwe ciała rodziców mojej przyjaciółki. Nigdzie jednak nie widziałam jej, ani jej rodzeństwa. Spojrzałam na bransoletkę. Była w połowie czarna, w połowie szara. Na szczęście żyje. Zaczęłam rozglądać się wokół, ale nigdzie nie widziałam miejsca, w którym mogłaby się ukryć. – Elena! Elena gdzie jesteś?! – usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Wzięłam różdżkę do ręki, będąc w każdej chwili gotowa na obronę i atak. – Kto tam jest?! Wyłaź!

Siostra PotteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz