Szedłem powoli wiejską dróżką. Piach lepił się do moich butów, zmoknięty wczorajszym deszczem. Powietrze było delikatne i przyjemnie wypełniało me płuca. Wiatr czule tańczył z drzewami, sprawiając, że wyglądały jak niewiasty kołyszące się do nostalgicznych rytmów muzyki.
W oddali zauważyłem łąkę pełną kolorowych, pachnących kwiatów. Natychmiast tam ruszyłem, przyspieszając kroku.
Rozejrzałem się wokół i mój wzrok padł na malutkim, białym kwiatku. Delikatnie go zerwałem i przyglądałem mu się, spacerując z nim przez jakiś czas. Opowiadałem mu historie o swoich przygodach, przeplatając je z dowcipami o blondynkach.
W pewnym momencie stanąłem, spojrzałem na niego i wyrwałem mu pierwszego płatka. I potem kolejnego. I kolejnego. Aż w końcu odciąłem mu wszysykie kończyny, pozostał zmasakrowany. Nie sposób było odróżnić już kim on był. A był tylko rozszarpaną mieszanką skóry, krwi, jelit i kości.
Pozostawiłem go tak szybko, jak tylko się zjawiłem w jego dość krótkiej egzystencji.
