- Azaliż, postanowiłeś rzucić wszystko i wyjechać hen w świat? Twe dzieła najnowsze, dajmy na przykład: "Żmija", "Mindowe", to wyższy poziom literacki. Może nie zdajesz sobie sprawy, aczkolwiek w poważniu Francji i Polski zajmujesz coraz wyższe miejsce w hierarchii pisarzy. Gratuluję, Juliuszu- rzekł Zygmunt i wzniósł kieliszekiem toast.
Znajdowali się w wynajmowanym domu, urządzonym w egipskim szyku, przepełnionym tematyczną ornametyką. W kokieteryjnym trio: Julek, Zygmuś tudzież Delfina Potocka- muza niemal każdego wówczas romantyka, aktualnie dziewczyna Krasińskiego. Zgrabna i powabna niczym Doda Elektroda, a zmienna jak pogoda.
- Krępuje się, gdyż wzięliście mnie pod swe skrzydła, napoiliście i nasyciliście. Jakże mam to wynagrodzić?- zapytał Słowacki bawiąc się lnianym bérètem.
Zygi zachichotał i wymiętosił policzek swego gościa mówiąc:
- Największym darem to fakt, żeś zdrów i rad! Na chwilę obecną martwiłbym się Adaśkiem, co go zapewne syreny żądne mężczyzn litewskich porwały- zagaił Krasiński i wybuchnął jednym z takich typów śmiechu, które bawią lepiej niż sam żart.
- Jakiż śmieszek niepoprawny z ciebie, Zygusiu- powiedziała zalotnie Delfina- Powinniśmy się martwić o pana Mickiewicza, bowiem gdy jego książek zabraknie to nie będzie czego czytać!-
Zapadła grobowa cisza, przerwana zdegustowanym chrząknięciem Krasińskiego. W końcu Słowacki odezwał się
- Ma pani rację, wielmożna Delfino. Poezja bez Adasia to jak wesele bez wódki. Niemożliwa, abstrakcyja, tak smętna, że nawet Goethe by się nie powstydził.-
Znów pokój wypełniła cisza, ponownie przerwał ją Juliusz, wstał z rzeźbionego stołka i rzekł
- Wyrazy szacunku, lecz już czas mnie. Wpierw udam się do wynajmowanego mieszkania niedaleko stąd, tam powinien Adam na mnie oczekiwać-
Poeci oraz kobieta pożegnali się w zadumie, być może ów monolog Juliusza miał w sobie ziarnko prawdy? Literatura polska pozbawiona "Pana Tadeusza"- epopei narodowej czy "Dziadów" byłaby znacznie uboższa. Piękna rzecz jasna, aczkolwiek przypominałaby pyszny tort, pozbawiony więczącej go wisienki.
Juliusz przemieszczał się rychło po uliczkach Hurghady, przypominających labirynt. Od momentu zagubienia się w Paryżu starał się poprawić orientację w terenie, i istotnie mu się to udało. Dlatego też dotarcie do kamiennego budynku, stanowiącego tymczasowe mieszkanie nie stanowiło większego problemu. Minął szeroki hol i w końcu dotarł na koniec korytarza.
Przekręcił klamkę. Drzwi były otwarte. Żaden dźwięk nie dotarł do jego słuchu, wyczuwał jeno czyjąś niemal namacalną obecność. Pochwycił w dłoń bat do poganiania wielbłądów i na palcach poszedł ku sypialni. Przyczaił się za suknem, służącym jako drzwi. Jeszcze raz obrócił w dłoniach pejcz, wyczuwając środek ciężkości, po czym skoczył z dzikim wrzaskiem odsuwając materiał.- Co do kurwy?!- krzyknął zażenowany Julek gdy zobaczył scenę malującą się przed jego oczami.
Scenę rozpusty. Adam ledwo siedział na łożu, błogo zaciągając się sziszą. A przed nim wiły się ( Julek nie potrafił znaleźć trafniejszego określenia) dwie Egipcjanki w wyzywających strojach, tzw. bedleh.
- Nie pytaj o nic, Juleczku. Życie jest zbyt krótkie by sobie odmawiać, w przyszłości będziesz żałować, żeś był taki abstynencki- rzekł Mickiewicz uśmiechając się niemrawo, poprzez wydychany nosem dym.
Następnie podniósł się z łóżka i objął Julka za biodra. Młodzieńca momentalnie upoił słodki a zarazem pikantny zapach piżma z nutą cynamonu, mirry i upajającej wanilii. Nie potrafił zaprotestować. Aczkolwiek był taki wściekły na Adama: po pierwsze że nawet nie raczył szukać swego zaginionego towarzysza, po drugie za istną scenę haremu, która wciąż trwała.
Ciemnowłosy poeta podniósł delikatnie zakłopotanego kolegę i zaniósł go do łóża z baldachimem.
Akt odbywał się we czwórkę, dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Na przemian się kochając, paląc fajkę wodną i upajając się przesadnie słodkim likierem Malibu.★★★
Mickiewicz obudził się pierwszy. Zrzucił ostrożnie z pleców śpiącego Juliusza i przezwyciężając koszmarnego kaca wyszedł na balkon. Przewietrzył się nieco, po czym poszedł do kuchni zjeść śniadanie. Posilił się absurdalnie słodką chałwą i aż mu się łezka w oku zakręciła gdy wspominał jak to na Litwie jako pierwszy posiłek jadało się chleb ze smalcem i herbatę doprawioną wódką.
- Dzień dobry, urwisie- zawołał Julek, opierając się o framugę ze skrzyżowanymi na wysmukłej piersi.
Ciemny lok opadał mu zawadiacko na opalone czoło, nadal był pobudzony po fajce wczorajszej.
- Urwis to stoi przede mną- powiedział Adaś po czym wstał od stołu i mijając Julka pocałował go dziubkiem w policzek.
- Ubierz się, bo przejdziemy się na miasto- zawołał z sypialni Adam.
Godzinę później przechadzali się po starówce, trzymając nawzajem swoje ręce. Mianowicie Juliusz postanowił scharakteryzować się na kobietę. W tym celu ubrał szatę w kolorze lilak do kostek, oraz chustę odsłaniającą tylko zagadkowe, prawie czarne oczęta. Prezentował się wyśmienicie i niezwykle zmysłowo, wielu Egipcjan rzucało w jego stronę znaczące spojrzenia, na co on odpowiadał flegmatycznym mrugnięciem.
Wtem Mickiewicza ogarnęło niezwykle dziwne odczucie, powoli przestawał rejestrować odgłosy tłumu, aż wreszcie całkowicie je zatracił. Zignorował to, bo nadal narkotyk znajdował się w krwiobiegu. Niedługo potem w głowie rozbrzmiał mu głos.
" Idźcie stąd. Poza miasto wyjdźcie"
Zmarszczył brwi. Tak, to było bardzo dziwne.
" I d ź c i e"- Julio, o czym ty mówisz?- zapytał kompletnie zdezorientowany wieszcz, pilnując odpowiedniego nazewnictwa obecnej tożsamości Juliusza.
Słowacki też się zdziwił, mruknął jedynie pytająco. Nie wiedział co jego przyjaciel ma na myśli.
"J U Ż!!! I D Ź C I E!!-
Głos był tym razem nie do zniesienia, Adam chwycił mocno za nadgarstek towarzysza, po czym udał się biegiem ku bramom miasta.
Mijali setki, może nawet tysiące przyglądających się im podejrzliwie tubylców, biegli nie zważając na atak kaszlu Juliusza.
Opuścili już największe skupisko aglomeracji. Adam wypuścił Juliusza i klapnął wyczerpany na piasku. Młody poeta sapiąc rżężąco patrzył się na Mickiewicza i pragnął wytłumaczeń.
Nie musiał długo czekać.
Najpierw dało się słyszeć głębokie dudnienie, a potem blask ognia i falę dymu wznosząca się ponad Hurghadą. Nastąpił potężny wybuch.
Nie odzywali się, obydwu mężczyzom zabrakło słów do opisania całej sytuacji. Dopiero po dobrym kwadransie Słowacki zapytał niepewnie, jednak znał odpowiedź.- Skąd widziałeś. Jakim cudem to przewieszczyłeś?-
Adam wpatrywał się tępo przed siebie. Pomachał przecząco głową.
- Ja wiem. To od czasu tego opętania... Nigdy mi nie wyjawiłeś, co wówczas diabeł ci przekazał.- wyszeptał Juliusz.
I wtedy Mickiewicz sobie przypominał słowa szatana: "Przekazuje ci dar, który będzie też twoją udręką, jasnowidzenie."
CZYTASZ
słowackiewicz~enchanté de poésie |18+|
Fanfiction- To co teraz robimy jest karalne i haniebne, wiesz?- rzekł Julek z uroczym rozanieleniem wymalowanym na twarzy. - Gdybyśmy tego nie zrobili to ukaralibyśmy samych siebie.