Słowo i poezja!
Nie odpowiadam za szkody wyrządzone na umyśle ani pokrycie ewentualnych kosztów związanych z wizytami u psychologa.Autor
Dzień to był bajecznie perfekcyjny, niby z wyjęty z wakacyjnej pocztówki ilustrującej Paryż. Tudzież ukazywał idealny wiosenny poranek, jeden z tych ciepłych, okraszonych ptasim śpiewem i subtelnymi porywami zefiru.
W dzień ów odbyć się miało się pierwsze w tym roku grillowanie, równoznaczne z otwarciem sezonu na rozłechtane koszule. Na liście gości plasowali się Chopin z Lisztem i George Sand, Zygmunt z Delfiną (o ile ojciec go puści), Antoni Odyniec, a nawet antyspołeczny Norwid w towarzystwie depresji. Tak więc od ranka samego we wieszczowskiej kuchni aż się kotłowało. Julek piekł tartę z malinami oraz zajmował się uroczymi dekoracjami, Adam zaś zajął się kiełbasą i wódką.- Adaś, tylko ja sobie marcheweczkę upiekę... Dbam o swój wygląd.- rzekł Słowacki odwracając się do swego rozmówcy i smarując masłem blachę na ciasto.
Mickiewicz westchnął pobłażliwie i opierając dłonie na chudych biodrach lubego wyszeptał.
- Marcheweczkę to możesz do innych celów używać.-
- Obleśnyś, wiesz? Idź lepiej kup cukru bo wyczuwam jego niedosyt a jeszcze nie daj Boże ktoś skrytykuje me umiejętności kulinarne- odparł z przekąsem po czym wziął się do wałkowania ciasta, napierając na nie mocno.
Wieszcz zatem udał się na miasto w zakupowych celach i zastanawiał się jednocześnie nad tym dlaczego burak jest czerwony a cukier biały. Ukontentowany stwierdził że da się z tego połączenia ułożyć polską flagę i uznał buraka za warzywo narodowe. Kupił kilogram toruńskiej i cukier, po czym wrócił do domu. Juliusz mógł nareszcie dokończyć malinową tartę.
Pierwsi goście zjawili się wczesnym wieczorem, gdyż dla odpowiedniego klimatu przy grillowaniu należało siedzieć w półmroku. Byli to Ferenc i Fryderyk, jak na wytwornych kompozytorów przystało eleganccy i punktualni.- Fredziu, jakież ślicznie rękawice w modre fjołki!- zachwycił się Słowacki i wycałował swych gości w policzki.
Czas mijał, o godzinie 18.30 na liście gości każda pozycja została już odchaczona.
- Azaliż, powinniśmy się udać nad jezioro pobliskie i tam ucztować.- zadecydował Mickiewicz
Jak rzeczono tak uczynili. Rozpalono ognisko, skwierczące żywymi iskierkami oraz poszukano patyków co po ciemku graniczyło z cudem. Emigranci szukali gałązek niczym Telimena młodych mężczyzn, koniec końców każdy dzierżył w ręku suchy kij.
- A gdzie Norwid?- zapytała George, gdyż matczyny instynkt nakazywał jej troskę o bliźnich, bez względu na brodę czy jej brak.
- Tutaj.- odparł głos człowieka zmęczonego życiem, lecz dziwnie przytłumiony.
16 par oczu zwróciło się jak jeden mąż ku norze w ziemi. Najprawdopodobniej zimą nocowały w niej króliki.
- Dlaczego weszłeś do króliczej jamy?- zapytał Krasiński.
- Uciekam przed depresją.- skwitował beznamiętnie.
- Na twoim miejscu uciekłbym pod dorożkę.- wymruczał Adam na co Słowacki zareagował katującym wzrokiem.- Albo pozwiedzał Wezuwiusza od wewnątrz.- dodał i jednocześnie otrzymał od młodszego poety ślepo wymierzony cios, oburzyło to George.
- Panowie, zaprzestańcie te spory! Cyprian jeżeli chce, niechaj w dziupli siedzi. Bywa. Mądry ten kto się ze swoimi słabościami kryje a nie afiszuje i innym naprzykrza.-
CZYTASZ
słowackiewicz~enchanté de poésie |18+|
Fanfiction- To co teraz robimy jest karalne i haniebne, wiesz?- rzekł Julek z uroczym rozanieleniem wymalowanym na twarzy. - Gdybyśmy tego nie zrobili to ukaralibyśmy samych siebie.