XI

4.1K 222 108
                                    

Budynek był to monumentalny. Od architektonicznych dekoracji aż kipiało mistycyzmem.
Rzeźby nad drzwiami ukazywały ludzkie popiersia, splatające się ze sobą jakby w przerażeniu, osobliwej scenie towarzyszyły szpetne gargulce, wymierzające do tłumu z kusz.
Ksawerę Deybel ogarnął niepokój, chwyciła pod ramię Adama, ten jak zahipnotyzowany sunął do przodu.
Miało się odbyć dziś spotkanie Wolnomularzy, na którym poznają nowego przywódcę, oraz inicjacja nowych członków.
Weszli do środka, wejścia strzegł zakapturzony odźwierny.

- Proszę ukazać pieczątkę.- rzekł on służbowym głosem bez jakichkolwiek uczuć i tonu.

Adam drżącą ręką wyciągnął z kieszeni kopertę od Chopina. Stróż przejrzał ją z zadziwiającą dokładnością, po czym rozkazał iść za nim.
Znaleźli się w gigantycznej sali, członkowie Masonów już tam byli. Wokół panował półmrok.
Paliły się tylko setki świec na pomniku Lucyfera. Do wnętrza posągu prowadziły misterne schody, człowiek który tam wszedł niebawem ukazał się w wielkiej paszczy diabła. Rozejrzał się po zgromadzonych i zaczął donośnym głosem wyraźnie akcentując każde z osobna słowo.

- Witam was moi drodzy, panie i panowie. Jesteśmy pogrążeni żałobą po śmierci Wielkiego Czeladnika, jednakowoż nasza sekta nie może być bez przywódcy. Zostałem więc na niego wybrany przez wyższych rangą Masonów, na imię mi Andrzej Towiański. Zanim zacznę inicjację nowych adeptów powiem wam jeszcze jedno. Moi polscy przyjaciele! Czy nie jest wam źle i smutno żyć tak daleko od ojczyzny? Każdy z nas za nią tęskni tudzież wierzy w upragnioną niepodległość, moi kochani... Masoneria wam w tym nie pomoże. Sprzymierzeńcem okaże się ja i moje Koło Sprawy Bożej!-

Na sali powstał szmer oburzenia. Francuscy członkowie Loży wyszli oburzeni tym, że Andrzej zrobił z Wielkiej Sekty, podrzędne koło niepodległościowe. W środku zostało już tylko około 40 osób.

- Proszę bardzo, idźcie, nie ważne ilu, ważne kto.- Towiański dolewał oliwy do ognia.

Był to niski, młody człowiek, o ostrych wydatnych rysach twarzy i jasnobrązowych bokobrodach. Emanowała od niego pewność siebie jak i charyzma. Adam i Ksawera stali na uboczu uważnie śledząc rozwój sytuacji, woleli narazie być incognito. Zgromadzonymi tutaj ludźmi byli już wyłącznie polscy emigranci.

- Rozumiem, iż pozostali są zainteresowani moją propozycją? Nie przedłużajmy więc. Inicjacja czeka- rzekł Andrzej i wyszedł z mistycznego posągu. Stał teraz w okręgu świec ułożonych w pentagram, wyglądał jak jakiś pogański Bożek.
Mickiewicz chwycił Ksawerę za nadgarstek i zaprowadził ku Towiańskiemu, ten uśmiechnął się szeroko i rzekł.

- A teraz podajcie się moim służącym, oni was przygotują. Panno Kswawero, pani także. Słuchy mię doszły, iż uprzednie naznaczenie do udanych nie należało. -

Ksawera przełknęła ślinę, i ze wstydem przywołała myśl jak to zemdlała ze strachu w pewnym momencie.
Nagle przyszło dwóch rosłych mężczyzn z chustami w rękach. Zawiązali oczy kobiecie i mężczyźnie, następnie manipulując nimi umiejętnie, zaprowadzili ich w środek pentagramu. Tłum milczał, stali wszyscy jak zaklęci obserwując poczynania nowego przywódcy. Towiański przybrał władczy wyraz twarzy. Omiótł wilczym wzorkiem zgromadzonych i zaczął donośnym głosem.

- Ojczyzna wasza z mapy zniknęła lecz żyje w was. Aby ją odzyskać musicie wybłagać o rychłą pomoc samego szatana. Cóż trzeba uczynić, by z powrotem móc się cieszyć niepodległością? Trzeba Lucyfera przywołać!  Adamie, czy ty byłbyś zdolny do poświęceń, dla ratowania narodu? Czy masz w sobie tyle odwagi by zaprzedać duszę diabłu, dla ojczyzny? To ty jesteś naszą jedyną nadzieją, ty i twój przypieczętowany już los.-

Adam stał chwilę w milczeniu, Ksawera po omacku znalazła jego rękaw a następnie dłoń. Chwyciła się jej kurczowo, nie mogła pozwolić na śmierć.

- Przed niczym się nie cofnę, gdy przyświeca tak szczytny cel. Mój koniec niechaj będzie waszym początkiem.- rzekł Mickiewicz.

Polacy uczestniczący w spotkaniu zaczęli klaskać. Wszyscy oprócz jednego, ukrytego w najciemniejszym zakątku sali.
Słowacki śledził Adama i Ksawerę od momentu ich wyjścia. Następnie postanowił znaleźć inny sposób na dostanie się do miejsca kultu. Błądził długo lecz go znalazł. Był to stary korytarz prowadzący do ukrytej w nieużywanej scenie klapie dla aktorów. Przeprawił się przez niego a potem niezauważony czymychnął przed innymi.
Z każdą minutą ogarniał go coraz większy niepokój, nawet nie podejrzewał że mogą dziać się tutaj takie rzeczy.

- W imię Ojca, Syna, Ducha, czy wyrzekasz się popełnionych błędów i jesteś gotowy na przyjęcie do siebie sił nad natutalnych?- zapytał tryumfalnie Towiański.

Znów odpowiedziało mu milczenie, jednak po pełnym napięcia momencie wieszcz przemówił głucho.

- Niechaj mnie czekają wieczne katusze, byleby tylko inni byli szczęśliwi. Szatan mi nie straszny, śmierć jest dla mnie jak stary kamrat. Może mnie odwiedzić w każdej chwili, nie oczekuje jej, ani się nie przygotuje do jej wizytacji. Jest mi obojętna.-

Panna Deybel jęła łkać: nie po to tutaj przyszli, w czymże oni uczestniczą? Strażnik chwycił ją mocno i wyprowadził, ta szarpała się bezskutecznie, przez lejące łzy błagała towarzysza o zaprzestanie swej decyzji. Andrzej szepnął coś potajemnie słów swoim służącym. Wyszli oni gdzieś, lecz po chwili wrócili z jęczącym w niebogłosy starcem. Ów mężczyzna cierpiał straszliwe, wykręcało go, białka oczne pozbawione jakiegokolwiek wyrazu przeszywały całe otoczenie. Darł się w nieznanym dialekcie. Widok to przepełniony rozpaczą i strachem, jegomość był opętany najwyraźniej.
Strażnicy przejęli go i zatrzymali przy sobie. Wtem Towiański wziął przedmiot leżący na stoliku przed posągiem diabła, był to bicz.

- Zdejmijcie z niego płaszcz i koszulę, ręce skrępujcie.- rozkazał.

I tak Mickiewicz stał obnażony, ukazując bandaże na piersi, wyczuwał iż czeka go coś złego.
Towiański poszedł, zmówił nabożnie modlitwę po czym przekroczył granicę pentagramu. Zadał pierwszy bicz, było ich 12 a każdy coraz mocniej uginał kolana. Z ostatnim pejczem mężczyzna padł na klęczki, na twarzy wymalowany był przygnębiający obraz udręki.
Oto nagle starzec wyszarpał się z silnego objęcia strażników, kierując się jakąś nadprzyrodzoną mocą znalazł się w środku pentagramu.
Wzniósł ręce do góry i przemówił, a głos jego niósł się jak spiżowy dzwon.

-Jam enim eas adeptus esse, et donum tui venerunt ut deferat. et erit, ista maledictio, Clariuidens alterum. et cum simul dicuntur obtinendam fatis maledicere amodo unus erit vobis-
(Jam Lucyfer. Przekazuje ci dar, który będzie też twoją udręką, jasnowidzenie. Powiesz ludowi kiedy i czy zyskacie wolność. Od dziś los twój przeklęty, tylko z jedną osobą będzie ci dobrze.)

I po monologu owym świece zgasły. W sali zaplanowały egipskie ciemności. Przeszył je krzyk Adama, tak rozpaczliwy jaki tylko człowiek jest w stanie z siebie wydać.
Słowacki natychmiast wybiegł z ukrycia i pognał ku swojemu przyjacielowi. Deszcz zadudnił o szyby, grzmot poprzedził błysk pioruna, który przez ułamek sekundy rozjaśnił salę. Julek ujrzał wtedy leżącego bezwładnie Adama, dotarł tam i klęknął. Najdelikatniej, jak tylko mógł obrócił go na plecy i położył jego głowę na swoich kolanach. Ogarnął mokre od potu kosmyki włosów Mickiewicza.

- Powiedz mi cokolwiek, chcę usłyszeć twój głos. Nie szatana!-

Otworzył lekko oczy. Były tak samo błędne i mętne jak oczy opętanego starca. Chciał coś powiedzieć, lecz nie miał wystarczająco energii. Opierał się na Juliuszu, młody poeta nachylił się ku niemu, tak aby usłyszeć wypowiadane słowa.

- Nasze drogi...- Tu wieszcz przerwał, gdyż ból pulsował okrutnie jego ciałem- się rozejdą...- stracił przytomność.

Słowacki na ów widok dostał szału: porwał się z posadzki i jął krzyczeć

- Doktora, na Boga! Wezwijcie mię doktora!-

słowackiewicz~enchanté de poésie |18+|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz