Nurzał się Mickiewicz w kolejnych wspomnieniach, a każde kolejne więcej go przygnębiało, bowiem już żadne miało nie powrócić. Nie zważał aktualnie na mijających go ludzi i domagające się pieszczot koty, jeno wsparłszy twarz ręką, pochylił się i dumał beztrosko.
Wieczorka literackiego kilkanaście lat temu nie był w stanie zapomnieć, przecie to właśnie wtedy zobaczył po raz pierwszy to cudne dziecko.
Adam siedział wówczas przy stole, między dwoma chłopakami, niedaleko Augusta Bécu. Rozmawiał ze swymi rówieśnikami o wszystkim i niczym, jednocześnie podsłuchując co też ojczym Słowackiego ma do powiedzenia.
Bawił się wykałaczką, na której jeszcze chwilę temu znajdował się koreczek śledziowy i coraz bardziej natężał słuch.
Dysputa zeszła właśnie na Adama.- Drogi mój Auguście, gdyżem przeczytał jeden z jego wierszy omal ze śmiechu nie pękłem, toż to istne bzdury i wymysły szaleńca!- mówił głośno jegomość Śniadecki, siedzący obok doktora.
- Julek, chodź tu na chwilę, paniczu- zawołał do kręcącego się po sali bez celu Słowackiego.
14 letni, jednak już bardzo inteligentny i oczytany chłopak stanął posłusznie obok kolegi swojego ojczyma, gdyż wyróżniony się czuł i dumny z tego, że mężczyzna coś od niego chce.
- Czytałeś kiedy jakiś utwór Adama Mickiewicza?-
- Tak, szanowny panie- odparł chłopiec.
- I podobało ci się?-
-Oczyw...- Julek nie dokończył, bowiem ojczym wszedł mu w zdanie i rzekł tonem, stwierdzającym iż to koniec rozmowy. Mówił ściszonym głosem, jednak dostatecznie głośno by Adam mógł go usłyszeć.
- W tym domu nie podziwiamy twórczości owego młodocianego Litwina. Słyszeliście, panowie o jego rodzinie? Toż to zachłanni i skąpi ludzie, odbierali chłopom majątki, ażeby sami się wzbogacić! Jego dziadek ponoć zginął w pijackiej potyczce. A matka...- teraz zakrył dłoniom konspiracyjnie usta i nachylił się ku swemu koledze. Wyszeptał- matka to Żydówka była!-
Mickiewicz wstał gwałtownie od stołu, zasunął z trzaskiem krzesło i wyszedł stukając głośno obcasami kozaków, przykuwając zaintrygowane spojrzenia gości. Cóż za zniewaga!
Był już na ganku gdy usłyszał wołanie biegnącego za nim Juliusza.- Niech pan zaczeka, błagam!-
- Czegóż jeszcze?!- ryknął Adam.
- Ja na pana złego słowa nie powiedziałem, podziwiam pana wiersze, patriotyzm i wyobraźnię. Przepraszam za mojego ojczyma. Ja.. - Juliuszkowi łza spłynęła po policzku- Chciałem tylko rzec że wstyd mi za niego-
Załzawione oczęta dziecka poruszyły Adama. Również się wzruszył. Przecież kilka lat wstecz umarła mu mama, potem ojciec, został zupełnie osierocony, wraz z czwórką swych braci. Wiedział co musi czuć mały chłopiec wychowując się w niepełnej rodzinie, ojczym nie był w stanie zapewnić domowego ogniska.
Mickiewicz z trudem ukrywał łzy, otoczył Juliusza swymi silnymi ramionami i pozwolił dziecku wypłakać się w swoją pierś.
Stali tak przez jakiś czas, po czym Adam ostrożnie, lecz zdecydowanie odsunął od siebie Julka, położył mu dłonie na ramionach i rzekł.- Dobre z ciebie dziecko. Bywaj w zdrowiu, kiedyś napewno się zobaczymy-
I poszedł w swoją stronę
****
Juliusz zemdlał z wrażenia, niczym zadziwona dziewica gdy poznał tajemniczego jegomościa. Siatka z ubraniami wysunęła mu się z dłoni i obraz uległ rozmyciu. Nie kontaktował, ostanie co poczuł to ręce unoszące go, tak jak średniowieczny rycerz niesie swoją wybrankę ocaloną przed złą królową.
Tą złą królową był niestety samotny żywot na emigracji.
CZYTASZ
słowackiewicz~enchanté de poésie |18+|
Fanfic- To co teraz robimy jest karalne i haniebne, wiesz?- rzekł Julek z uroczym rozanieleniem wymalowanym na twarzy. - Gdybyśmy tego nie zrobili to ukaralibyśmy samych siebie.