Rozdział 5.

174 9 3
                                    


Alec

Właśnie kończyłem szyć tę okropną ranę. Szwy powinny wytrzymać więcej niż zwykłe bandaże, jednak to Podziemny, jego ciało inaczej funkcjonuje. Poszedłem do łazienki uprzednio zamykając drzwi, aby nikt się nie dowiedział, że przetrzymuję nielegalnie czarownika i umyłem ręce z krwi. Mam ten komfort, że dostałem sypialnię z łazienką, więc nie musiałem opuszczać Magnusa na zbyt długi czas.  Wracając wyjąłem inny zestaw pościeli, gdyż ten nadawał się jedynie do pocięcia na szmaty do podłogi. Krążąc wokół łóżka powoli wymieniłem najpierw prześcieradło, potem kołdrę i na koniec przykryłem czarownika kocem, aby się nie przeziębił, gdyż jego odporność mocno ucierpiała w ostatnich dniach. Gdy wszystko było gotowe zacząłem sprzątać wyrządzony pod wpływem emocji bałagan. Podnosiłem kolejne książki i ustawiałem na półkach swojej prywatnej biblioteczki. Po kilkunastu minutach mogłem spokojnie  usiąść i pomyśleć, co robić dalej. Dopiero teraz fakt, że przetrzymuję Podziemnego bez wiedzy innych uderzył mnie jak kubeł zimnej wody. Zacząłem nerwowo krążyć po pomieszczeniu, a mojego stanu wcale nie poprawiło pukanie do drzwi. Nie ma mnie! Krzyknąłem spanikowany i palnąłem się w ten pusty łeb. Jakim kretynem trzeba być, żeby tak zareagować, mogłem się wcale nie odzywać..

-Alec, błagam, pomóż mi- to ta ruda wywłoka mnie tak przeraziła. Miałem zamiar jej nie pomagać, ale w sumie mogła się przydać. Podbiegłem do drzwi i w ułamku sekundy wepchnąłem ją do środka zamykając ponownie drzwi na klucz. Gdy dziewczyna zobaczyła półnagiego mężczyznę na moim łóżku uśmiechnęła się podstępnie.

-Czego chcesz?- zapytałem skrępowany i lepiej okryłem Magnusa kocem. 

-Sprawy się trochę pokomplikowały... Jace... On..- powiedziała siadając przy biurku- on był na statku Valentina, uciekliśmy, ale on... Zniknął.

-Moja runa Parabatai wciąż jest, więc żyje, ale w czym ja mogę ci pomóc- zająłem miejsce obok czarownika.

-Zgubiłam swoją stelę, a jestem ranna. Mógłbyś?- poprosiła pokazując krwawiące ramię. Jeszcze kilka minut i zwariuję od jej widoku.

-Tak, ale ty też musisz mi pomóc- uśmiechnąłem się podstępnie- umiesz rysować Bramy, prawda?

-Noo tak, ale nie mam Steli.

-Pożyczę ci- zaproponowałem rysując jej irtraze na przedramieniu.

Ruda menda podziękowała i wzięła mój instrument* i zaczęła rysować runy na ścianie. Takim sposobem mogłem w miarę bezpiecznie dostać się do mieszkania czarownika. Odebrałem stelę, którą włożyłem do kieszeni i wziąłem Magnusa na ręce. Ten zaczął dziwnie mruczeć pod nosem, jednak nie przejmowałem się tym teraz. Wszedłem do portalu i pomyślałem o salonie, w którym ostatnim razem Magnus się upił. Zalała mnie kolejna fala złości, jednak nie miałem czasu nad tym rozważać. Nagle zacząłem spadać i wylądowałem na schodach prowadzących do budynku. Wkurzyłem się jeszcze bardziej, gdy moja kostka wykręciła się podczas wstawiania i niemal upuściłem mężczyznę. Popchnąłem plecami drzwi wejściowe i znów powtórzyła się sytuacja z popsutą windą. Zakląłem, co nie było w moim zwyczaju i ruszyłem schodami. Kostka puchła i pałała żywym ogniem więc w duchu modliłem się, aby dotrzeć już na miejsce. Po bitych 10 minutach stanąłem przed czarnymi drzwiami i nacisnąłem klamkę. Zamknięte. Położyłem mój balast na ziemi i próbowałem wyważyć drzwi, jednak to nic nie dało, drzwi prawdopodobnie były chronione magią. Podszedłem do majaczącego Magnusa i zacząłem delikatnie nim trząść, jednak nie dawało to żadnych rezultatów. Podszedłem ponownie do wejścia i spróbowałem sztuczki ze stelą, ale czemu miała by zadziałać na drzwi chronione zaklęciem?! Skarciłem siebie za swoją głupotę i ponownie podszedłem do mężczyzny w celu przeszukania go. Może ma klucze? W kieszeni spodni poczułem metalowy breloczek, więc szybko go wyciągnąłem. Było na nim napisane coś w obcym języku, którego chyba nawet nie chciałem rozszyfrować. Szybko włożyłem klucze do zamka i po krótkiej walce udało się wejść do środka z Magnusem na rękach. Kopnięciem zamknąłem za sobą drzwi i położyłem go na dobrze znanej kanapie, samemu rzucając się obok. 

Obudziłem się następnego dnia, nie wiedząc co się dzieje. Leżałem na obcej kanapie przykryty obcym kocem o nieziemskim zapachu. Parę chwil zajęło mi przyswojenie faktów ostatniego wieczoru. Zrzuciłem nogi na panele i przeczesałem włosy ręką, próbując choć trochę wyglądać jak człowiek. Człowiek z anielską krwią w żyłach, oczywiście. Z sąsiedniego pokoju dobiegł mnie zapach świeżej jajecznicy, a mój brzuch po odegraniu fragmentu jednej z symfonii Beethovena tylko utwierdził mnie w stwierdzeniu, że głodny człowiek, to zły człowiek i powinienem iść coś zjeść. Zobaczyłem roześmianego Magnusa przy kuchence robiącego jajecznicę. Oparłem się o framugę i obserwowałem poczynania magika. Niespodziewanie zaczął śpiewać do melodii puszczonej w radiu a po chwili również tańczył. Wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką i niebieskie iskry otworzyły szafkę i dwie szklanki zaczęły lewitować w kierunku stołu.

-Nie powinieneś używać magii w takim stanie- upomniałem go zdradzając swoją obecność, a szklanki runęły z hukiem na ziemię.

-Alexandrze!- zawołał zaskoczony i rzucił się w stronę rozbitego szkła- Już nie śpisz?

-Wiesz, w ostatnim czasie opanowałem sztukę rozmowy i logicznego myślenia przez sen do perfekcji- oznajmiłem używając ironii patrząc jak Magnus nieudolnie próbuje się schylić ze szwami, które to uniemożliwiają- odsuń się, ja to zrobię- podszedłem do niego i się schyliłem, jednak ten nie dawał za wygraną i nagle przewrócił się pod wpływem bólu i sprawił, że ostre odłamki wbiły mi się w dłonie- Fuck. Odsuń się!

Teraz już mnie zirytował, jednak widząc przestraszoną minę czarownika mi również zrobiło się przykro i wytłumaczyłem mu, że nie może się wysilać i poradziłem mu aby usiadł. Sam najpierw musiałem ogarnąć poranione dłonie więc przyłożyłem kawałek ręcznika papierowego i nie zważając na to, że już po chwili był nasiąknięty krwią zabrałem się do sprzątania rozbitych szklanek, aby nikt więcej się nie skaleczył. Nałożyłem nam porcje jajecznicy i dołączyłem do Magnusa przy stole. Nakazałem mu zacząć śniadanie beze mnie i zapytałem, gdzie ma jakieś bandaże. Pokazał najwyższą szafkę i strzeliłem głośnego facepalma.

-Czemu trzymasz apteczkę w miejscu, do którego nie dosięgasz?

-Wystarczy, że mam magię- odpowiedział, jednak nie było mu dane skończyć swojej wypowiedzi.

-A pomyślałeś choć raz co gdybyś był w takiej sytuacji jak teraz, ale nikogo by nie było poza tobą i nie miałby kto ci pomóc?- widać, że zrobiło mu się głupio, ale więcej nie odpowiedział. Sięgnąłem po czerwoną skrzynkę co ułatwił mi mój wzrost. Usiadłem ciężko przed czarownikiem i odrzuciłem na bok zakrwawione ręczniki. Rana już nie krwawiła tak mocno, jednak nie wyglądało to zbyt estetycznie. Sięgnąłem po małą igłę, którą wyciągałem kawałki szkła, po czym namalowałem irtraze i zabrałem się za jedzenie zimnego posiłku- Jak się czujesz?- zapytałem zmartwiony brakiem dobrego humoru.

-Rana nadal boli, ale zniosę to- powiedział dzielnie.

-Jakby nie patrzeć gdyby nie twoje picie nie musiałbym ci ratować tyłka- przed oczami znów ujrzałem tańczącego Magnusa z tym jego zielonym przyjacielem.

-Chciałem właśnie o tym porozmawiać. Odstawiam alkohol, nie chcę sprawiać ci kłopotów i chciałbym strasznie cię przeprosić... Gdyby nie ty...- urwał w pół zdania.

-Gdyby nie ja teraz musiałbym siedzieć dodatkową godzinę na opisywaniu tajemniczego zgonu Podziemnego, a tak spędzę nad tym tylko 20 minut opisując, że zostałeś zaatakowany przez demony- powiedziałem żartobliwie, jednak Magnusowi nie było do śmiechu- to nie jest tak, że mi przeszkadzasz, nawet lepiej że mogę się tobą opiekować, mogę się odprężyć, nie muszę uganiać się za innymi, wreszcie mam chwilę odpoczynku.

-Odpręża cię opieka nade mną?- spytał uradowany magik- w takim razie zostań dłużej, myślę że Izzy świetnie sobie poradzi sama.

Zaczęliśmy niezobowiązującą gadkę o życiu i w ten sposób spędziliśmy 4 godziny, a we mnie rodziło się coś nowego, coś, czego nie można opisać słowami... Jakby swego rodzaju nić porozumienia rosła w siłę wraz z upływem kolejnych minut rozmowy. Jeszcze nikt nigdy mnie nie wysłuchał do końca. Nawet Jace. Zwłaszcza Jace. Zawsze ginąłem w jego cieniu, a on, mimo że byliśmy parabatai, wołał mnie gdy tylko czegoś potrzebował... 



~*~

*w znaczeniu stela, to zabrzmiało bardzo źle, ale chciałam uniknąć powtórzeń.. Wzięła mój instrument.. O nieee xD

Zakazana miłość || MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz