Rozdział III

61 8 1
                                    

Laura zatrzymała się na moment przed białymi drzwiami, żeby załapać oddech. Biegła dość długo, jej nogi paliły żywym ogniem i płuca odmawiały posłuszeństwa. Kiedy udało jej się odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, wzięła głęboki wdech jak przed skokiem na głęboką wodę i nacisnęła klamkę. Wnętrze było urządzone bardzo skromnie i bardzo biało - białe ściany, białe meble. Na białej, skórzanej sofie siedziała po turecku niska, drobna blondynka o uroczym, dziewczęcym wyglądzie. Gdy tylko usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju, podniosła gwałtownie głowę i zmierzyła przybysza szybkim spojrzeniem.

- Kim jesteś? - zapytała od razu, mimo że miała już na ten temat własną teorię. Słomiane włosy i niebieskie oczy dziewczyny w drzwiach mówiły same za siebie.

- Jestem Laura, córka Merkurego. Pamiętasz mnie, Wenus? - odparła Laura spokojnie.

- Oczywiście, że tak - Wenus wywrociła oczami. Miała ochotę podejść do dziewczyny i mocno ją przytulić, ale rzadko robiła coś wyłącznie ze względu na uczucia.

- To dobrze. Mamy mało czasu, więc postaram się wyjaśnić ci wszystko jak najkrócej - Laura podeszła bliżej i usiadła na fotelu naprzeciwko sofy. - Zebraliśmy całą ekipę, ja i Helios. I mam dla was nowe zadanie. Resztę szczegółów poznasz wtedy, kiedy pozostali. Chodź, czekają na nas - uśmiechnęła się i wstała, wyciągając do kobiety dłoń.

- Całą ekipę? Wszystkich? - zapytała Wenus cicho. - Jego też?

Jej oczy zaszkliły się od łez, ale nie pozwoliła im wypłynąć. Laura skinęła krótko głową. Wenus zagryzła wargi i szybkim krokiem podążyła za dziewczyną przez korytarz.

Ledwo przekroczyły próg, poczuły się jak w domu - otoczył je gwar znajomych głosów, spośród których wybijał się tenor Urana. Próbował właśnie przekonać Marsa do wyższości sałatki nad nachosami. Nie żeby sam Uran zdrowo się żywił, po prostu był urodzonym prowokatorem. Z pozoru wyglądał jak uroczy młodzieniec- ciemne dżinsy, czarny podkoszulek, dżinsowa marynarka, krótko przycięte włosy i ujmujący uśmiech. Sądząc po żywej gestykulacji i o żywieniu z jakim rozprawiał, odzyskał już siły po powrocie z więzienia.

Pomysł namówienia Marsa do zmiany nawyków żywieniowych był z góry skazany na niepowodzenie, bo małomównego Indianina mało co mogło poruszyć. Zwłaszcza kiedy, jak teraz, konstruował mały silniczek do modelu samolotu - był wtedy zbyt mocno skupiony, żeby poświęcić choć trochę uwagi brzęczeniu kolegi. Ciemne, wyraźnie zarysowane brwi ściągnięte u nasady nosa, zmarszczone czoło, zaciśnięte usta - wszystko to wskazywało, że postawione przed nim zadanie wymagało od niego ogromnej precyzji. W pewnym momencie odchylił się i odrzucił na plecy czarny, sięgający za łopatki warkocz. Nawet kiedy jeszcze obowiązywały ich wojskowe zasady i surowa dyscyplina, Mars nigdy nie ściął włosów. Zmierzył zimnym spojrzeniem plamę na swoim białym podkoszulku i przyczynę jej powstania - rozwaloną na fotelu obok Gaję.

Gaja była nietuzinkowa. Bardzo kobieca, mimo że zawsze miała na sobie kamizelkę kuloodporną, a w zasięgu dłoni naładowaną broń. Jednak wzrok najbardziej przyciągała jej fryzura - na prawą stronę jej twarzy opadały proste blond włosy sięgające ramion, podczas gdy lewa pozostawała zgolona do zera, odsłaniając zielony tatuaż w kształcie węża. Powiedziała kiedyś, że to błąd z przeszłości, ale nikt nie wiedział jaki, a ona nigdy go nie usunęła.

Rekordzistą w kwestii tatuaży pozostawał nadal Jowisz - dość wysoki, chudy mężczyzna z ironicznym uśmieszkiem błąkającym się wiecznie w kącikach ust. Jego ramiona pokrywały mniejsze i większe czarne wzorki, a których każdy miał pomóc jakieś znaczenie. Jowisz siedział na kanapie, jedna ręką trzymając workpada, a drugą głaszcząc się po przystrzyżonej na wzór bohatera starego filmu o piratach brodzie. Okulary w dość grubych, czarnych oprawkach zjechały mu do połowy nosa. Był obecnie najbogatszym człowiekiem z nich wszystkich i wysoko postawioną personą w Denver, tylko dzięki niemu udało się skompletować ekipę i zebrać ich wszystkich w jednym miejscu, którym, zupełnie przypadkiem, okazało się jego mieszkanie. Nie mówiąc już o tym, że wykradzenie z więzienia i parę innych ryzykownych akcji kosztowało niemało pieniędzy. Od czasu do czasu Jowisz rzucał ziryrowane spojrzenie w kierunku Saturna, który zawiesił w kącie worek bokserski i walił w niego z nadludzką siłą i szybkością.

Uratować NewtaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz