- Zaczynam mieć dość. - Wypuściłam głośno powietrze. Alec powoli usiadł obok mnie tak, że nasze ramiona się stykały.
- Rudej? Nie martw się, nie jesteś w tym sama - westchnął i oparł głowę o betonową ścianę.
- Dobrze, że chociaż ty tak uważasz. - Zasmuciłam się trochę, a pomiędzy nami zapadła chwila dziwnej ciszy.
- Wiesz, że on tak nie myśli, prawda? - Przerwał ją, a widząc moje zdziwione spojrzenie, uzupełnił. - Jace. On tak nie myśli na serio, wierz mi. Po prostu ostatnio... działy się dziwne rzeczy.
- Takie jak nowy Nocny Łowca, który nie widział, że nim jest, wparował do naszego życia, obracając je do góry nogami i na dodatek wciągnął w to swojego Przyziemnego przyjaciela? - zapytałam z sarkazmem. - Nie No, dzień jak codzień normalnie.
- Mer - westchnął chłopak. - Wiem, że czujesz się zraniona. Ona się zjawia a Jace rzuca wszystko i nawet nie wie, że swoim zachowaniem kogoś rani.
- Ale boli mnie to, że znamy się jakieś dziesięć lat, a on bez żadnych skrupółów zastępuje mnie jakąś wiewiórką. - Podkurczyłam nogi i objęłam je rękami, chowając brodę w kolanach. Jednak nie chciało mi się płakać. To nie był aż tak ważny powód.
- Oj Mer - Alec objął mnie ramieniem I przytulił do swojego boku, więc położyłam głowę na jego barku. - Przecież Ciebie nie da się zastąpić! Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć?! Jesteś parabatai Isabelle, jej najlepszą przyjaciółką. Bez Ciebie nie byłaby sobą. To samo ze mną. Jesteś częścią Lightwoodów. Gdybyś nie wróciła, to Izzy zapewne zaczęłaby ustawiać nas po kątach.
- Z tego co zdążył mi powiedzieć Hodge, już zaczęła - Uśmiechnęłam się chytrze, a on przekręcił oczami.
- Chodzi mi o to, że należysz do tej rodziny, czy tego chcesz czy nie. Tak samo jak Fredrik, chociaż on mógłby nas częściej odwiedzać.
- Troszkę się tam u nas pomieszało. - Uśmiechnęłam się lekko. - Ale przyznam, że mi was trochę brakowało.
- Nas? Czy naszych problemów, które dzięki nam dotyczą też Ciebie? - Uniósł jedną brew, a ja zaśmiałam się cicho i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Czy pan "jestem zawsze poważny" właśnie zażartował? - Czarnowłosy przekręcił oczami z ledwo widocznym uśmiechem. - Nie no stęskniłam się za wami. Za tymi problemami zresztą też. Dzięki temu nie jest tu nudno. - Wzruszyłam ramionami.
- Nudno to nie jest dzięki twoim wieczornym grom na skrzypcach.
- Awww, to było słodkie. - Przytuliłam go, a on się cicho zaśmiał i również lekko wzmocnił uścisk, jednak zanim zdołał coś więcej dodać, z naszej lewej strony wypadli Jace, ciągnąc za sobą wiewiórkę.
- Czego się dowiedzieliście? - Alec od razu wstał na równe nogi i wyciągnął w moją stronę rękę, którą od razu chwyciłam, dlatego już po chwili stałam na przeciwko zapłakanej Clary, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Valentine to ojciec Clary - westchnął Jace.
Podczas gdy ja zrobiłam wielkie oczy, a w gardle mi zaschło tak bardzo, że nie byłam w stanie rzucić żadnej sarkastycznej uwagi, czarnowłosy odepchnął mnie kawałek, tak, że znalazłam się za nim, kilka kroków dalej od wiewiórki.
- Chcesz mi powiedzieć - zaczął groźnym głosem. - Że dziewczyna pojawia się znikąd i jest córką Valentine'a? Może to szpieg, a to jest część jej planu?! Nie pomyślałeś o tym?!
- Alec dość. - Poprosił złotowłosy a we mnie ponownie się zagotowało. Dla bezpieczeństwa wyciągnęłam szybko z buta mój niezawodny "patyk runiczny", jak go nazwał kiedyś Fredrik.
- Myślisz że chciałam aby porwali mamę?! I uprowadzili Dot?! Aby wielki miecz wisiał mi nad głową?! Tylko po to, żebym odkryła, że mój ojciec to najgroźniejszy człowiek na świecie?! Serio?! - wykrzyczała ruda, a ja ponownie odzyskałam rezon i przywdziałam maskę zimnej suki.
- Tak, tak właśnie myślimy. - Założyłam ręce na piersiach i posłałam tej dwójce zimne spojrzenia.
Nagle przybiegła Isabelle, zapewne ratując nas od kolejnej kłótni. Zmarszczyłam niezauważalne brwi, widząc brak obiektu jej chwilowego zainteresowania.
- Gdzie jest Simon? - Ruda też się chyba zorientowała.
- Kazałam mu siedzieć w aucie. Szukałam wszędzie. - Zmartwiona Izzy rozejrzała się jeszcze wokół, w nadziei na dostrzeżenie okularnika.
- Nie ma go?! - wydarła się Clary.
- Nie mogę go znaleźć - odpowiedziała spokojnym głosem czarnowłosa, jednak ponieważ trochę ją znam, wiedziałam, że jest zdenerwowana.
- Miałaś go chronić! - krzyknęła na nią rudowłosa i ruszyła do przodu. - Simon!
- Słuchaj ty mnie, wiewiórka. - Mocno chwyciłam ją za łokieć i szarpnęłam, przez co cofnęła się kilka kroków i spojrzała się na mnie rozszerzonym że strachu oczami. - Jeśli Isabelle mówi, że kazała mu zostać w samochodzie, to znaczy, że tak właśnie było. Wcale nie musiała z nim iść ani go niańczyć, więc to był gest dobrej woli z jej strony. Powiedziałam, że nic mu nie będzie, do puki będzie się stosował do poleceń, najwyraźniej postanowił zadziałać na własną rękę. A wiesz dlaczego? Z tego samego powodu, z którego się tu w ogóle znalazł. Simon przyszedł tutaj z twojego powodu, więc tak naprawdę to ty jesteś winna jego zaginięciu. Moja parabatai jest najcudowniejszą osobą jaką znam i jestem pewna, że nie zostawiłaby twojego chłopaka samego. Dlatego lepiej nie zwalaj winy na jedyną osobę, która powstrzymuje mnie przed wykopaniem cię z Instytutu, bo źle na tym wyjdziesz. - Spojrzałam jej prosto w oczy moimi lodowatymi tęczówkami, a dziewczyna przełknęła głośno ślinę. Puściłam jej ramię, a ona wystrzeliła do przodu. - Nawet nie próbuj tego komentować Jace - zagroziłam, nawet na niego nie patrząc.
- Przyziemni mnie dobijają - mruknął cicho w odpowiedzi blondyn, i ruszył za Clary.
- Dzięki Mer. - Isabelle posłała mi smutny uśmiech, który odwzajemniłam i przytuliłam ją krótko, żebyśmy jak najszybciej mogły dołączyć do w gorącej wodzie kąpanej wiewiórki.
- Simon! - wykrzyczała, kiedy dopadła do auta, jednak nie znalazła tam przyjaciela.
- To imię tego Przyziemnego? - zapytał donośny głos za nami. Gwałtownie odwróciliśmy się, uaktywniając swoją broń. Z mojej ręki zajaśniały dwa serafickie ostrza połączone grubym i mocnym, czarnym drewnem pokrytym runami. W górnej części mostu znajomy brunet wisiał do góry nogami, za które trzymała go krótkowłosa dziewczyna w krwistoczerwonej sukience, a obok niej z kolei stał całkiem przystojny blady mulat. - W takim razie obawiam się, że Simon pójdzie z nami.
- Nie! - Clary zaczęła biec w stronę przemawiającego chłopaka, jednak zatrzymał ją Jace, chwytają ją w pasie. - On nie ma z tym nic wspólnego!
- Zabije cię, jeśli go nie oddasz. - Zagroził Jace.
- Ostrożnie, naruszysz porozumienie - mruknął cicho Alec w jego stronę.
- Alec ma rację - odezwałam się opanowanym głosem, nie spuszczając wzroku z Raphaela. - Nocne Dzieci nie złamały jeszcze żadnych praw.
- Dokładnie Americo. - Wampir ukłonił się w moją stronę, mogłam poczuć na sobie zdziwione spojrzenia pozostałych. - Negocjujmy. Przyziemny, cały i zdrowy. - Wskazał na wiszącego Simona. - W zamian za Kielich Anioła.
- A może jakieś ulgi dla dobrej znajomej? - zaproponowałam niewinnie, a chłopak uśmiechnął się kpiąco.
- Nie zabiłem ciebie, ani twoich przyjaciół, czy to nie jest wystarczająca ulga? - Uniósł jedną brew.
- Masz rację, dziękuję, doceniam. - Skinęłam głową, a wampir powtórzył mój gest i następnie zwrócił się do pozostałych.
- Zegar tyka. Tik-tak. - I w mgnieniu oka cała trójka zniknęła.
- Simon, Simon, nie! - krzyczała Clary płaczliwym tonem.
A mogłam zostać dłużej w Norwegii.
Miłego dnia!
~fanka13
CZYTASZ
PRICELESS Feelings | Alec Lightwood
FanfictionIrytująca Wiewiórka, znana też pod nazwiskiem Clarissa Fray/Fairchild/Morgenstern (wybierz, w którą wersję wierzysz), trafiła do Instytutu w Nowym Jorku, wywracając cały świat Nocnych Łowców do góry nogami. Jace wspiera każdą jej decyzje, Simon zab...