☆ 6

35 11 0
                                    



push me on the edge – 6

push me on the edge – 6

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

20182509

Wydawałoby się, że zna te ulice już na pamięć, że to on je stworzył i wykreował na takie, jakie były teraz. Że nimi rządził, choć do tego nikt nie mógł przyznać mu racji, a już szczególnie nie kierowcy pojazdów, którym bezczelnie i bez opamiętania wpakowywał się na przednie maski. Bo odkąd zobaczył tę wiadomość, nic już się dla niego nie liczyło.

Nic, tylko jak najszybszy powrót do domu.

Jungwoo dusił w sobie wszystkie te emocje aż do teraz, gdy przerażenie i ból coraz szybciej roznoszący się po jego marnym, przeraźliwie wychudzonym ciele dawały się we znaki. Chłopak przepraszał za każdym razem, choć to właśnie jemu działa się największa krzywda i czuł ogromny wstyd za wszystkie swoje uczynki. Za to, że był słaby i nieidealny.

Ale jego ojciec wciąż widział go w innym świetle. Wciąż wierzył, że jego jedyne dziecko, syn którego spłodził całe siedemnaście lat temu, i którego dzielnie wychowywał przez cały ten czas pomimo ogromnej tragedii, miał dobre predyspozycje, by wkrótce stać się tak samo dobry i mądry jak on – a kto wie, może nawet nieco lepszy i rozsądniejszy. Dlatego właśnie siedemnastolatek nie mógł go zawieść, po prostu nie mógł.

Nawet jeśli nie miał już siły walczyć i ledwo dawał sobie radę z coraz bardziej piętrzącą się nad jego głową chmurą burzową, to musiał robić to chociaż dla niego, no i może też trochę dla Jaemin'a, który za wszelką cenę próbuje go teraz dogonić. To dla nich musi być silny, nie dla siebie.

Młodszy słyszy za plecami krzyki i z trudem nabierany oddech. Ciężkie martensy chłopaka odbijają się echem od asfaltu, a ciemnowłosy ma wrażenie, że dzieli go jeszcze chwila od utraty przytomności, zresztą podobnie jak jego samego.

— Zwolnij do cholery, bo zaraz nie będzie co po tobie zbierać! — podniosły ton osiemnastolatka postawia przed nim milion nowych pytań, nad którymi nie powinien zastanawiać się w chwili, jak ta. Nie ma przecież chwili do stracenia.

Coś sprawia jednak, że jego nogi same z siebie zwalniają, a głowa powoli odwraca się w tył. Coś sprawia, że znów słucha się jego poleceń, choć wcale nie powinno tak być.

— Mogłeś tam zostać — mówi sucho — Przyoszczędziłbyś sobie zawodu, zresztą mi też.

Kroki różowowłosego milkną za jego plecami, podobnie jak chaotyczny oddech. Chłopak zatrzymuje się ze skwaszoną miną i wpatruje się w niego z niedowierzaniem. Ma wrażenie, że przez cały ten wysiłek jedynie się przesłyszał, ale niespodziewanie zimny wyraz twarzy krótkowłosego utwierdza go w przekonaniu, że to jeszcze nie czas na utratę zmysłów.

Żołądek przyrasta mu do boleśnie ściśniętego gardła. Oblewają go zimne poty.

— Co się z tobą dzieje, Jungie?

###

Drzwi same się za nim zamykają.

I to nie dlatego, że jego dom wyposażony jest nawet w takie niebanalne luksusy, ale dlatego, że najzwyczajniej nie ma już siły, by się z nimi szarpać. Właśnie z powodu swojego lenistwa, ale też ogólnego wyczerpania spowodowanego długim i szaleńczym biegiem w kierunku domu, stoi teraz w miejscu i z nietęgą miną obserwuje, jak te zatrzaskują się przed nim w najmniej delikatny oraz cichy sposób. Brunet wzdycha ciężko, przecierając spoconą twarz drżącymi dłońmi.

Nie ma nawet siły, by zdjąć buty w należyty sposób, dlatego tym razem opiera się ramieniem o świeżo pomalowaną ścianę w dość obszernym holu i z trudem wysuwa z nich własne stopy, mało się przy tym nie wywracając. Jego wycieńczone ciało wstrząsane jest coraz to nowszymi spazmami dreszczy, a jedyne o czym teraz marzy to wędrówka do jego własnego pokoju i położenie się na mało wygodnym, niby leczniczym materacu.

Marzenie to jednak musi na razie zostawić daleko w tyle.

Poprawiając przepoconą koszulę, jaką ma na sobie tego wieczoru z powodu chorych, edukacyjnych zasad, ściska mocno ramię plecaka i niepewnie przekracza próg salonu, w którym czeka już na niego jego ojciec.

Mężczyzna w średnim wieku jak na zawołanie zrywa się z krzesła i z nieodgadniętym wyrazem pomarszczonej twarzy nakazuje mu skinięciem głowy, by zajął wolne miejsce po drugiej stronie stołu, przy którym zwykli jadać wspólne śniadania i kolacje.

Mija dłuższa chwila, nim Jungwoo wykonuje jego niema polecenie, ale gdy już to robi, ma wrażenie, że dzieli go już tylko chwila od padnięcia na podłogę. Siedemnastolatek zaciska mocno szczękę i kładzie swój plecak na podłogę, tuż przy krześle, które boleśnie wbija mu się w odstającą kość ogonową. Ani na chwilę nie podnosi głowy.

— Nie mówiłeś, że wrócisz później — rzuca starszy, a krótkowłosy bacznie śledzi każdą zmianę w jego głosie. Obawia się, że jest blisko wybuchnięcia. Nie, on to wie. Zbyt dobrze zna tego człowieka, choć nie może przecież powiedzieć, że jest najgorszy. — Gdzie byłeś?

Młody Kim zagryza się na wewnętrznej stronie policzka i jakby w amoku zaciska mokre dłonie na nogawkach krótkich, sztywnych spodenek. Na dworze jest jeszcze wystarczająco ciepło i nawet wieczory nie stają się jakoś szczególnie mroźne. Zresztą gdzie miałby chodzić w nich po nocy? No właśnie.

Dopiero teraz dociera do niego, że powinien zjawić się w domu już dawno temu. Na zewnątrz jest już zupełnie ciemno, tylko jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Przeklina się w myślach za swoją lekkomyślność, a także za to, że pozwolił ojcu się martwić. Przeklina również Jaemin'a, który akurat tego dnia musiał wyciągnąć go na miasto, a na którego ku  własnemu zdziwieniu nie znajduje wcale krótszej wiązanki soczystych wyzwisk.

— Nie odpowiesz? — mężczyzna schyla głowę i bacznie go obserwuje. Nie ma w tym zachowaniu jednak nic, co wskazywałoby na jakąkolwiek troskę. To chyba po części jego znak firmowy.

Jungwoo wie jedno – ma mało czasu. Musi znaleźć odpowiedź, która nie wzbudziłaby żadnej podejrzliwości u jego rodziciela. I to nie to, że ma jakoś wiele za uszami, ale prawda jest taka, że boi się utraty jego zaufania i wiary, bo tylko on w niego wierzy, tylko on widzi go w innym świetle. Nie uważa, że jest zwyczajnym świrem niemową, którego brzydzi jedzenie i cały ten świat dookoła niego. On, jako jedyny.

— Zgłosiłem się do szkolnego projektu — kłamie wreszcie, ani na chwilę nie spuszczając wzroku ze swoich bladych nóg, bo gdyby teraz popatrzył się mu prosto w oczy, byłby skończony.

To jest to, myśli. Nic tak przecież nie potrafiło zadowolić jego ojca, jak wyrażana przez niego chęć do podejmowania się dodatkowej pracy.

Bruneta wciąż nawiedza nauka starego Kim'a, którą raczy go odkąd tylko przyszedł na świat:

„Praca jest kluczem, a to właśnie ty powinieneś zagarnąć wszystkie wskazówki, by stać się tym, kto otworzy przed sobą właściwe drzwi możliwie jak najcieszej"

— Co to za projekt? — pyta go, wyraźnie zaintrygowany tym obrotem spraw i opiera się bokiem o blat drewnianego stołu, który skrzypi niemiłosiernie pod wpływem ciężaru jego ciała.

Woo drapie się po głowie i sunie językiem po podniebieniu. Zaczyna się na nowo pocić.

— Um, z biologii. Obserwujemy reakcje ludzkiego organizmu na dane czynniki.

Brunet przybija sobie mentalną piątkę, gdy posiwiały kiwa głową ze zrozumieniem i chce już wstawać, by następnie zaszyć się w swoim pokoju, ale ten zadaje mu pytanie, które pozbawia go oddechu.

— A jak wyniki testu z chemii?

𝐩𝐮𝐬𝐡 𝐦𝐞 𝐨𝐧 𝐭𝐡𝐞 𝐞𝐝𝐠𝐞; ˡᵘᶜᵃˢ ᵃᶰᵈ ʲᵘᶰᵍʷᵒᵒOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz