Rozdział 3

351 46 106
                                    

W oczach Meksykanina tańczyły iskierki wściekłości, kiedy opowiadał o tym, jak nie mógł nigdzie znaleźć Dylana na przerwie i jak dowiedział się, co miało miejsce. Wyglądał na zdołowanego i zarazem zdeterminowanego, by dać McCarthy'emu to, na co zasłużył. Natomiast Casper przypomniał sobie te wszystkie razy, kiedy miał ochotę wyrwać strażnikowi pałkę i tak go urządzić, aby ten siebie w lustrze nie poznał, oczywiście zakładając, że w ogóle będzie w stanie do tego lustra podejść. Lecz nie był to wystarczający argument, aby rzucić wszystko, cały plan ucieczki, pozwolić okazji przeminąć, i wywołać zamieszki.

- Zrobilibyśmy to jutro, bo na dzisiaj jest już za późno. Za mało osób wie - szeptał Meksykanin. - Ty, ja, Felipe i kilku innych chłopaków z warsztatu. Mógłbyś powiedzieć swoim ziomalom, żeby się przyłączyli. Im nas więcej, tym lepiej...

W innych okolicznościach pewnie chętnie przystałby na taką ofertę - gdyby tylko nie miał nic do stracenia. Gdyby nie było tej jednej rzeczy, która od samego początku pobytu w Woodland Hills powstrzymywała go od zatracenia się w tym brudnym, szarym świecie do cna. Ale ta rzecz istniała. Nie zatarła się, ani nie zniknęła - po prostu teraz nabrała realnych kształtów, zaś on czuł się bardziej zdeterminowany niż kiedykolwiek. Musiał jej dokonać. I wiedział, że tego nie porzuci, nieważne co by się stało, kto by zginął i kogo McCarthy potraktowałby tą swoją durną pałką. Nieważne, z jaką ofertą wyskoczyłby ten meksykański dzieciak, którego imienia, nawiasem mówiąc, Casper wciąż nie potrafił sobie przypomnieć.

- Pokażemy mu, na co nas stać...

- Po pierwsze. - Johnson wszedł mu w słowo. - Gdzie niby chcesz to zrobić? A po drugie, dlaczego pytasz akurat mnie? Jeśli chcesz rozpierdolu, trzeba było podbijać do goryli. Od razu by się zgodzili.

- Pytam ciebie, bo wiem, że mnie nie wystawisz - odpowiedział. - Na gorylach nie można polegać, bo mówią jedno, robią drugie. A ty... jesteś twardy. Kawał z ciebie skurwysyna i wiem, że byś się nie wycofał. Nie tak jest?

Casper nie odpowiedział na jego pytanie.

- Gdzie chcesz to zrobić?

Meksykanin wydął usta i wypuścił głośno powietrze, namyślając się. Podrapał się po krótkiej, czarnej bródce, ze wzrokiem wbitym gdzieś w dal.

- Szczerze, to tego jeszcze nie wiem. Mamy zamiar to z chłopakami obgadać dziś wieczór, w bawialni. Przyjdziesz? Trzeba to wszystko zaplanować.

Bawialnią nazywali pomieszczenie, w którym zwykli spędzać każdy piątkowy wieczór i każde sobotnie popołudnie. To tam odbywały się mecze pingpongowe, kibicowanie Boston Red Sox, jeśli akurat lecieli w telewizji, oraz gry w karty przeplatane sprzedawaniem towaru. A także wyzwiska, zaczepki i nierzadko bójki, ale to już swoją drogą.

- Kogo już wtajemniczyłeś? - zapytał Casper. Ciekawiło go, jak wiele osób wiedziało o Dylanie i odwecie, który szykowano na strażnikach, a w szczególności McCarthym.

- Ciebie, Felipe, Ramireza i paru innych... - odrzekł. - Będziesz?

W Woodland Hills miały już kiedyś miejsce pewne zamieszki i chłopcy nie posiadali na ich temat zbyt wielu informacji, poza tym, że nie skończyły się dobrze. Zostały brutalnie stłumione. Strażnicy może i przymykali czasem oko na handel papierosami, czy rozprowadzanie plakatów z jakąś aktorką, lecz na tego typu sytuacje nie było zgody i każdy o tym wiedział. Zamieszki, to była inna para kaloszy, to był grób, który sami sobie kopali. Zbiorowa mogiła, w której zostaną pogrzebane resztki jakiejkolwiek swobody, możliwości rozprowadzania towaru, zarabiania na własnych rysunkach, palenia w toalecie, trzymania w celi plakatów i nielicznych książek. Życie tam stanie się prawdziwym piekłem i każdy strażnik, bez znaczenia czy McCarthy, czy Jackson Rodes, zapragnie im to udowodnić i będzie to robił, dopóki ich egzystencja nie stanie się totalnie bezwartościowa. Jak rozmiękły szary papier, który ktoś podarł na kawałki i wgniótł butem w podłogę.

ZbiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz