Rozdział 24

88 11 24
                                    

Poczuł gwałtowny ruch i usłyszał hałas, a kiedy rozkleił powieki, zobaczył Knox wciągającą na nogi buty. Obok tliły się jeszcze pozostałości wieczornego ogniska, niewielkie, czerwone ogarki skulone w kłębach popiołu, a wraz z nimi kilka zwęglonych, niedojedzonych przez ogień szczap. Casper obrócił się na plecy, spojrzał w niebo i przez gałęzie drzew ujrzał nadciągający świt - pojawiało się coraz więcej szarych łun, niczym na papierze rozlane akwarele. Było jednak zimno i przede wszystkim wcześnie, o wiele za wcześnie na wstawanie. Dlatego też chłopak przykrył się szczelniej kocem, po czym zamknął oczy.

Knox jednak nie zamierzała pozwolić mu spać. Już na granicy sennej mgiełki poczuł gwałtowne szarpanie i usłyszał jej napięty głos.

— Coś słyszałam, chyba jakichś ludzi. Idę to sprawdzić, a wy się zbierajcie.

— Co? — wymamrotał Casper, nie rozumiejąc.

— Musimy się stąd zmywać. Obudź Clarka.

— Ale czemu?

— Bo ktoś tu, kurwa, idzie.

Wtedy do niego dotarło, jakby z jej siarczystym głosem zniknęła również senna mgiełka, która oplatała jego umysł. Chłopak podniósł się na posłaniu, nagle zupełnie przytomny i trzeźwy.

— Poważnie mówisz?

Ale dziewczyny już tam nie było. Zniknęła bezszelestnie w gąszczu, jak czarna pantera, która to stapia się z mrokiem. Casper wstał, założył trampki i podszedł do zawiniętego w śpiwór Clarka, a potem energicznie nim potrząsnął.

— Wstawaj, stary — powiedział, mimowolnie zniżając głos do szeptu. — Wstawaj!

Clark jednak machnął tylko ręką i niewyraźnie coś przez sen wymamrotał, nic nie robiąc sobie z próśb przyjaciela.

— Wstawaj, do cholery! — Casper kopnął go w bok.

— Ała, kurwa. Co ci odbiło?

— Musimy stąd zjeżdżać.

— Proszę? Wiesz, która jest godzina, ty cymbale?

— Wiem. A teraz rusz się, bo zaraz będziemy mieli srokę na ogonie.

— Co?

— Ktoś tu idzie.

Clark wytarabanił się ze śpiwora, otrzeźwiony, i zaczął wciągać na nogi glany, a Casper zabrał się za składanie swoich rzeczy. Mniej więcej w tym samym czasie do obozu wpadła Knox, teraz już za nic mając bezszelestne przekradanie się i wszelką inną dyskrecję.

— To gliny — obwieściła. — To pieprzone gliny!

Jeśli wcześniej towarzyszyła im opieszałość, czy jakiekolwiek resztki snu - teraz już przepadły na dobre. W ich żyłach zagościł strach, zimny niczym wiadro wody wylane na głowę. Rzucili się wszyscy do swoich rzeczy, zbierając je i układając, wrzucając pospiesznie do plecaków, sznurując worki, zakopując ognisko i zacierając po sobie ślady. Niektóre drobiazgi wylądowały w gasnącym żarze, jeszcze inne zaś w kieszeniach. Zniknęli z szelestem w ścianie drzew, które wciąż jeszcze roztaczały bezpieczny mrok. Mogli mieć tylko nadzieję, że potrwa on jak najdłużej.

Przedzierali się przez zarośla, łamiąc gałęzie i przeskakując nad nimi, odgarniając pospiesznie te, które smagały ich po twarzach. Żadne z nich się nie odezwało, ale wszystkim chodziły po głowie te same myśli: jak to się stało? Co zrobiliśmy nie tak?

I kiedy?

Ale nikt nie chciał im udzielić odpowiedzi na te pytania - ani zszargane strachem myśli, ani milczące drzewa wokół. Musieli się przedzierać w niewiedzy i starać to robić jak najszybciej, chociaż wszechobecne zarośla znacząco im to utrudniały. Sami wcześniej wybrali to miejsce, wiedząc, że jest tak zarośnięte, iż nikomu nie przyjdzie do głowy buszować w owych okolicach. Wtedy to była ich twierdza, ich mur obronny przed niechcianymi wędrowcami i ciekawskimi dzieciakami.

ZbiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz