i always figured i'd be the one to die alone

2.5K 283 74
                                    

。。。。。

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

。。。。。

Świadomość, że jesteś obok, uczy mnie oddychać.

Chcesz herbaty, Kuroo?

Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie w kierunku matki swojego przyjaciela. Znał ją tylko powierzchownie i, choć przychodził do tego domu od lat, ich najczęstsza wymiana zdań ograniczała się do krótkiego, aczkolwiek uprzejmego przywitania oraz następującego po nim pytania – "Kuroo, napijesz się herbaty?".

— Poproszę, proszę pani.

Po chwili kobieta podała mu kubek z parującym naparem, a gdy ich palce się spotkały, Tetsurō nie mógł odpędzić od siebie myśli, że są to znajome palce, palce Kenmy. Cała Kozume Kanako wyglądała jak starsza, odrobinę niższa wersja jego przyjaciela i chyba to właśnie przez to darzył ją taką sympatią. Najprawdopodobniej, nawet gdyby była wobec niego obrzydliwą jędzą, nie potrafiłby jej znielubić.

— Gdzie ten Kenma? — mruknął pod nosem, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie.

Kozume Kenma z całą pewnością wciąż znajdował się we własnym łóżku. Ba, zapewne wcale nie widziało mu się opuszczanie go. Mimo tego nie miał zamiaru wdrapywać się po schodach do pokoju blondyna, by ściągać go z posłania wśród agonalnych okrzyków. Naprawdę wierzył, że w końcu zejdzie do tej przeklętej kuchni jak zresztą co rano, od kilku lat.

— Wasz pociąg odjeżdża o szóstej czterdzieści, prawda?

Pytała o to prawie codziennie, jak gdyby bojąc się, że godzina uległa zmianie, a oni się spóźnią. Nie spóźniali się prawie nigdy.

— Tak, proszę pani.

W tym momencie rozległo się typowe dla poranków w ich domu szuranie – Kenma postanowił ich zaszczycić i zejść na dół. Kuroo odetchnął w duchu, bo już naprawdę zaczął myśleć, że może to jeden z tych nielicznych dni, gdy rozgrywający rzeczywiście nie zamierza się pofatygować i postanawia spędzić cały dzień w pościeli.

Z narzuconym na jedno ramię plecakiem, którego główna kieszeń była na tyle rozpięta, że tylko cud ratował wepchnięte do niej podręczniki od groteskowego wysypania się na podłogę, krzywo zawiązanym krawatem na szyi i odrobinę brudnym od pasty do zębów policzkiem Kenma przywitał ich cichym "dzień dobry", wlepiając jednocześnie zmęczone oczy w ekran konsoli.

— Napijesz się herbaty, synu?

— Nie, dziękuję.

— Masz, napij się.

Kanako wepchnęła do jego dłoni porcelanową filiżankę, tym samym zmuszając go do odłożenia ukochanego urządzenia.

— Masz dzisiaj sprawdzian z japońskiego, pamiętasz? — przypomniał brunet.

— Tak.

Nie.

— Jesteś przygotowany?

Kuroo uniósł brew, widocznie wątpiąc w szczerość przyjaciela.

— To się okaże.

Młodszy przechylił naczynie, zastanawiając się, czy istnieje możliwość, że ich nauczyciel japońskiego, pan Satō (przez uczniów nazywany pierwszym ze względu na geografa o tym samym nazwisku) zrobi sprawdzian, o którym swoją drogą sobie nadal w najmniejszym stopniu nie mógł przypomnieć, z jakiegoś tematu, na którym akurat postanowił się przespać. Ciężko powiedzieć, żeby był z japońskiego orłem, ale kompletnym debilem też nie, więc szansa na pozytywną ocenę wciąż gdzieś tam kołatała.

Była szósta piętnaście – Kuroo z wielką dokładnością kontrolował upływający czas. Po tylu latach doskonale wiedział, w którym momencie powinien pożegnać panią Kenmę, zapiąć przyjacielowi plecak, włożyć buty i wyjść. Przyjrzał się dwójce mieszkańców szeregówki. W zasadzie jedyną większą różnicą, prócz bardziej kobiecych rys i kształtów Kanako, był kolor włosów, który kobieta miała naturalnie hebanowy, a Kozume tleniony na jasny blond. Byli tak bardzo podobni. Obydwaj cisi, androgyniczni, widocznie zmęczeni. Ciężko stwierdzić, które z nich więcej spało tej nocy. Czy którekolwiek w ogóle.

— Masz pastę na policzku — zauważyła matka jego przyjaciela i ze swego rodzaju czułością starła z jego policzka białą smugę.

Przygładziła mu włosy, jak gdyby licząc, że zacznie wyglądać odrobinę porządniej, zdrowiej. To przykre patrzeć na swoje dziecko w złym stanie. To przykre, gdy wie się, że samemu nie jest się lepszym ani wzorem, ani rodzicem. Kanako westchnęła, świadoma, że jej rodzina to eteryczny domek z kart, bez podpór, bez prawdziwych fundamentów. Wystarczyłby jeden podmuch bezwzględnego wiatru, żeby wszystko bezpowrotnie upadło.

— Czas iść!

Kuroo odstawił praktycznie pustą filiżankę do zlewu, uśmiechając się rozbrajająco w kierunku brunetki. Ach, jak dobrze, że przy jej zatrutej rodzinie trwał ktoś taki i pielęgnował jej jedyną latorośl, by przetrwała.

— Pośpiesz się, Kenma. Dzisiaj środa, mam pierwszą chemię. Nie spóźnię się na chemię, nie ma szans.

Podał drugoklasiście jego buty, na swoje stopy włożył własne i już tak naprawdę byli gotowi do drogi. Kozume dokonał w myślach cichego rachunku.

Była szósta dwadzieścia, trening kończyli o siedemnastej trzydzieści. Do domu miał trafić z powrotem nie wcześniej niż za dwanaście godzin. Ta liczba dość kłuła i na samą myśl coś przewracało mu się w pustym żołądku. To tylko odrobina poświęcenia. Przecież obiecał, że da sobie radę.

— Do widzenia, matko — pożegnał się z rodzicielką, otwierając drzwi własnymi kluczami.

Wciąż myślał o tym nieszczęsnym japońskim. Jak dobrze by było, wrócić na piętro, do swojej klitki, zaciągnąć zasłony i nie wychodzić aż do następnego wschodu. Nie wychodzić już nigdy. Zostać samemu, przecież tylko to mu w życiu dobrze wychodziło.

— Do widzenia, proszę pani!

— Idźcie, chłopcy. Miłego dnia — odpowiedziała i blondyn już wiedział, że gdy drzwi się zatrzasną, usiądzie w fotelu w kącie, weźmie w dłoń ten stary, miękki, bardziej przypominający szmatkę kocyk i będzie tak siedzieć aż do wieczora, aż nie wrócą.

Nie skomentował tego jednak, bo zdziałać raczej i tak w żaden sposób nie mógł. Pewnie nawet gdyby istniała jakaś forma pomocy, którą mógłby jej okazać, nie miałby na nią siły. W końcu trwali tak, świadomi własnego zagubienia, tego, że od lat ich codzienne maski malowane są łzami i nic nie zapowiadała nagłej zmiany.

Wyszli. Wiatr na nowo potargał słomiane włosy Kenmy. Świat był zimy, nieprzyjazny, ale o porankach wciąż dało się wyczuć tę nocną surowość i prawdę, przed którą żaden człowiek nie był w stanie uciec. Świergot ptaków na moment zmieszał się z nieudolnym pogwizdywaniem Tetsurō. Pewnie się wariat cieszył z tej pierwszej chemii. Trzecioklasista niespodziewanie zatrzymał się i cicho parsknął, patrząc z iskierkami w oczach na sceptyczną w obliczu jego zachowania minę Kenmy.

— Nie masz żadnego sprawdzianu, głupku.

me and my friends are lonely |•| kuroken √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz