„There are few of us, who will never know we're counting on every day"
Michael siedział przy biurku, skrzętnie coś notując, a z kuchni dał się słyszeć przenikliwy gwizd starego czajnika. Na podłodze walały się książki o iście różnorodnej tematyce w towarzystwie wygniecionych ubrań i innych szpargałów, o których istnieniu nie wiedzieli chyba nawet lokatorzy kawalerki.
Taki obraz był w skromnym, wiecznie nieuporządkowanym lokum Riley Watsoni Michaela Hutchence'a codziennością. Jego właściciele rzadko, a wypadałoby raczej rzec – prawie nigdy – nie zaprzątali sobie głów wszechobecnym bałaganem. Hutch jako artystyczna dusza zwyczajnie się tym nie przejmował, a Riley po latach znajomości przejęła od niego to nastawienie.
Trzeba przyznać, że zajmowane przez parę mieszkanie nie należało dotych o niebywałych rozmiarach. Trzy pomieszczenia, z których największy – ale wciąż pozostawiający wiele do życzenia –był salon z aneksem kuchennym, a dwoma pozostałymi: łazienka i ciasne miejsce wyposażone w stół i kilka krzeseł, które Riz z Michaelem nazywali jadalnią. Wszystkie ściany miały ten sam, przetarty, kremowy kolor, na którym widać było ślady czasu, a za cud można było uznać obecność w tym domu wanny, która ledwie mieściła się w łazience. Dużą część salonu zajmowała służąca za łóżko rozkładana kanapa, na której zawinięta w trzy koce Riley właśnie oddawała się rozkoszy palenia trzeciego od rana papierosa.
Po kilku minutach wsłuchiwania się w gwizd czajnika, młoda kobieta wstała i chwiejnym krokiem podążyła do kuchni. Zdjęła naczynie z palnika, wyłączyła gaz i zaczęła zalewać wrzątkiem kawę w kolorowym kubku stojącym na blacie. Kiedy zamaszyście przechyliła czajnik, cienka strużka gorącej wody wylała jej się na rękę.
– Kurwa mać!
– Coś się stało? – odezwał się znad biurka Michael.
– Pierdolony imbryk chciał mnie zabić! – warknęła zdenerwowana i zacisnęła oparzone palce na płatku ucha. – Chcesz kawy?
– Chętnie – odrzekł krótko Hutch i ponownie zatopił się w myślach.
Riz podniosła z blatu papierosa, który wcześniej wypadł jej z ust, zgniotła go i wrzuciła do kosza na śmieci. Zachowując tym razem większą ostrożność, zalała wodą drugi kubek i oba zaniosła na biurko muzyka.
Miał na sobie starą błękitną koszulę i parę krótkich spodenek. Pochylał się, zamyślony nad notatkami, wbijając w nie bystre spojrzenie, jak gdyby próbował znaleźć w swoich zapiskach jakiś ukryty sens lub błąd wart naprawienia. Zawsze rozczochrane loki o łagodnej barwie cynamonu opadały mu niesfornie na zmarszczone czoło, a Michael nawet nie starał się ich okiełznać.
Riley postawiła kubki z kawą obok talerza z na wpół zjedzonymi tostami i przytuliła mężczyznę od tyłu, opierając brodę na jego ramieniu i wlepiając wzrok w coś, co miało najpewniej być nowym tekstem piosenki. Spod notatnika wystawały kartki z nutami, które Andrew przekazał wcześniej przyjacielowi.
– Nowy kawałek? Ładnie się zapowiada – skomplementowała i dotknęła wargami jego policzka.
– Dziękuję.
Michael uśmiechnął się i obrócił głowę tak, żeby móc pocałować Riz. Ich usta spotkały się na moment przerwany przez odgłos dzwoniącego telefonu. Korzystając z nagłego rozkojarzenia dziewczyny, muzyk wziął ją na ręce i położył na kanapie.
– Telefon...! – Riley rzucała się przez chwilę w jego objęciach, żeby pochwili aparat ucichł, jej trud spełzł na niczym i mogła oddać się czułym pieszczotom partnera. – Co jeśli to był ktoś ważny?
CZYTASZ
ιn eхceѕѕ
RomanceDokąd idziemy? My wszyscy i każdy z osobna? Te pytania dręczyły ją na co dzień. Nie tylko ją, zresztą. Michaela też. On tworzył wiersze, które trafiały do rąk ludzi na całym świecie. A w tych wierszach za każdym razem umieszczał skrawek duszy. Riley...