Trzeba się Przystosować

9 1 0
                                    

To nie tak, że chciał tu być. Po tym co się stało mógł zrobić na prawdę wiele rzeczy. Skoczyć z mostu, wysadzić Tokio tower, pójść na leczenie do psychiatry, czy porwać i trzymać pewnego człowieka w zamknięciu aż ten nie powie:"Już nigdy cię nie opuszczę". Teraz jak się nad tym zastanawia, to była to o wiele lepsza opcja niż zaciągnięcie się do wojska pod wpływem chwilowej zachcianki. Nie chodzi o to że nigdy nie trzymał broni, zwyczajnie nie lubił jak ludzie po jego stronie ginęli. Stanie w rozkroku w czasie szkolenia BHP nie było trudne, przynajmniej facet z gwiazdkami na ramieniu i czapce nie był sadystą i nie kazał stać na baczność. I tak większość, zamiast słuchać, śledziła ruchy postawnego cudzoziemca, miał oczy opiekunki do dziecka, a nie najemnika.
   Czuł się jak jednorożec w małym zoo. Oczy wszystkich, ukradkiem spoglądały w jego stronę, nie ma się co dziwić był jedynym Amerykaninem w tej załodze. Jego drużyna liczyła 15 osób i składała się głównie z nowicjuszy z rekrutowanych specjalnie na tę wyprawę. Czemu nie przydzielili go do jednostki obcokrajowców? Widział jedną i liczyła tylko 13 osób. To chyba nie dla tego że znał japoński ale trudno nie znać języka urzędowego kraju, w którym się mieszka. Uśmiechnął się na wspomnienie godzin spędzonych na kursach i niechętnie nastawionej do obcokrajowców nauczycielki. Jego chwilę zapomnienia zauważył jedyny groźnie wyglądający mężczyzna, dowódca.
-Zasady BHP cię śmieszą? Rozumiesz w ogóle co mówię? - "Czemu nikt nie wierzy, że Amerykanie też potrafią uczyć się języków? Nie będę przecież oczekiwał, że pani w osiedlowym sklepie w Hokkaido będzie płynnie mówiła po angielsku".
-Tak jest!- odpowiadając, stanął na baczność z ręką przy prawej skroni. Mimo wszystko czuł się dumny, widząc zaskoczone, pełne podziwu, miny. Dowódca chrząknął i kontynuował bez słowa chcąc ukryć swoje niewłaściwe zachowanie.
Sacie, Amerykanin wydał się zbyt pewny siebie, zmierzył go znudzonym spojrzeniem nie odnalazłszy niczego ciekawego, skupił się na tym co mówił Kapral. Drużyna, najmniejsza jednostka w wojsku mieszkała w jednej kajucie, razem jadła, piła, kąpała się. Mieszkanie jedynie z tymi samymi osobami, przez tak długi czas, w tak małych pomieszczeniach, dla niektórych było nie do wytrzymania. Tacy trafiali do izolatki albo na terapię, każda załoga miała cotygodniową sesję z psychologiem, żeby nikt nikogo przepadkiem nie zabił.   Sata uważał to za głupotę, chociaż do tej pory wychowywał się w całkiem sporych rozmiarów domu, doskwierał mu jedynie brak miejsca na  rzeczy prywatne. Z nikim specjalnie się nie zaprzyjaźniał, ani nie miał zamiaru tego robić. Miał wrażenie, że reszta ma go za zarozumiałego synalka tatusia. Olewał to, robił swoje. Nie zasypiał na warcie, szybko składał karabin, na bieżni treningowej biegał szybciej niż reszta. Kapral był zadowolony, często podawał go za przykład, co nie polepszyło jego stosunków z załogą.  Amerykanin, niejaki James Sally najwyraźniej zaciągnął się by zdobywać przyjaciół. Otwarcie rozmawiał ze wszystkimi. Ludzie już się go nie bali. Wzbudzał zaufanie. Grał właśnie w karty z kilkorgiem poborowych wszyscy suszyli zęby jakby byli na wycieczce szkolnej. dwudziestoletni Japończyk obserwował ich ze swojej pryczy.
- Byłeś w  Afganistanie i na Krymie?! Ale masz dopiero dwadzieścia pięć lat! To ile miałeś w tedy?dziewiętnaście?! - Satę wkurzał ich pełen podziwu ton. 
- Mieszkałem z matką w Rosji, nie bardzo wiedziałem, o co im chodzi w tej walce, nie interesowałem się w tedy polityką ale każdy musiał stawić się na przymusowy pobór do wojska, Potem wróciliśmy do stanów i zauważyłem, że wojsko to dochodowy biznes.- kolejne głośne wyrazy podziwu.
- Czego tak drzecie ryje. - mówiąc półgłosem przekręcił się na drugi bok.
- Sata chodź do nas. Zaraz skończymy partyjkę.- "Cholera, za głośno. Usłyszał mnie". 
  -Dzięki, nie chce. Dajcie mi spać. Nie drzyjcie się tak.- James milczał przez chwilę. "Może jest tsundere". Wstał podszedł do jego pryczy.
-Chyba nie mam wyjścia!- Powiedział głośno żeby wszyscy go słyszeli. złapał za krawędzie koca i pociągnął mocno zrzucając Satę na podłogę.
- Co do ...! -  James nie dał mu się zwyzywać i zanim tamten cokolwiek powiedział, złapał go pod pachy, i zaczął ciągnąć przez pokój do łóżka, na którym leżały rozłożone karty. Nie miał z tym problemu. Był trochę wyższy i cięższy od swojej ofiary. Zawstydzony i wściekły Sata szarpał się na wszystkie strony, aż James musiał poprawić chwyt ale ciągnął go dalej. Puścił w końcu i Japończyk wylądował tyłkiem na podłodze. Wstał szybko i popchnął Jamesa, który przygotowawszy się na taki rozwój sytuacji, ani drgnął.
-Jeszcze zobaczysz ty... skretyniały Jankesie!-  twarz miał całą czerwoną, aż po końcówki uszu, oczy gdyby strzelały laserami to wszystkich by pozabijały, mięśnie szczęki spięły mu się jeszcze bardziej. " Chyba... przesadziłem?" Sata wyszedł z kajuty, nie oglądając się za siebie i  stawiając głośno kroki. " na pewno jest tsundere". Żołnierz stał jeszcze przez chwilę z rękoma splecionymi na piersi. Widzowie przedstawienia patrzyli to na niego to na drzwi, w których zniknął ich drugi towarzysz broni.
- Straszny z niego dziwak.
-Nie potrafi się bawić!
- Pewnie jest otaku.
- To co, zaczynamy od początku?- uciął złośliwe komentarze James siadając z powrotem na swojej pryczy.
- Możesz zostawić go w spokoju? Od samego początku nie chciał wzbudzać sobą zainteresowania.- odezwał się chudy Japończyk w okularach.
-Dlaczego? - zaciekawiło go to. Był miły dla wszystkich, lubił wiedzieć czemu niektórzy nie są mili dla niego.
- Rodzina Yoneda jest znana w Kioto ze swojej niezbyt legalnej działalności. Trzymają policję w szachu. Słyszałem, że nikt nie wiedział o jego planach zaciągnięcia się. - Okularnik przeglądał swoje karty i co chwila przekładał je w palcach. Nikt nie zwrócił uwagi o czym rozmawiali, reszta jak dzieci oskarżała głośno jednego o oszukiwanie. 
- Czyli jest z yakuzy i to z najwyższego szczebla. Czym oni się dokładnie zajmują? Wiesz nie bardzo się orientuję- James uśmiechnął się głupkowato do chudzielca, który spojrzał na niego z nad okularów. Zawadiacka grupa odpuściła i zaczęli dalej grać
- Głównie pożyczki i nieruchomości, w sumie nie robią nic złego. Czasem nawet człowiekowi uda się na tym zyskać. Dobieram. - Powiedział dość wesoło machając nogą założoną na nogę, dobierając dodatkową kartę. 
- A ty skąd znasz tyle szczegółów? Sprawdzam. - Okularnik nie dał nic po sobie poznać, zmroził obcokrajowca zimnym spojrzeniem. 
- Ludzie plotkują. Mieszkam w biedniejszej części Kioto, często dzieją się tam takie rzeczy.- chwilę milczał, aż wreszcie rzucił karty na stół.-  Poker. Wygrałem.- spojrzał na Amerykanina z ciepłym wyrazem twarzy i wyszedł bez słowa. " Co to było? Ma mnie za wroga czy przyjaciela? Mam się spodziewać w tubce z pastą kleju do drewna?" Jamesa zaczęła boleć głowa, ten koleś na pewno nie jest zwykłym kolesiem.

Gdzie oczy poniosąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz