- Musiało być ci ciężko. - Ręka, która spoczywała na ramieniu Saty była duża i ciepła.
- To nie tak. Wiem, że świat nie jest kolorowy, a ojciec chciał mnie przygotować na to co mnie czeka. I nie nienawidzę go za to co robi. Po prostu śmierć kogoś za mnie, kiedy sam nie jestem nawet pewny tego ile jestem wart... Ech. To za dużo dla chłopaka z gimnazjum. Potem unikałem tematu i chyba mentalność dzieciaka została mi do teraz.- Wyjął z kieszeni papierosy i podpalił jednego.
- Wiesz, że teraz praktycznie nikt nie pali już takich fajek? To taki swego rodzaju zabytek.- James zakaszlał od dymu, który Yoneda wypuścił mu w twarz. - Przez ciebie umrę na raka.
- To mój drugi papieros w życiu. Dostałem tę paczkę od mojego ko... - przerwał kiedy zdał sobie sprawę co chciał powiedzieć.- ... kolegi. Papierosy dostałem od kolegi- dokończył szybko drżącym głosem. Czerwieniąc się, schował szybko paczkę i zgasił papierosa.
- Hej! coś się stało? - Zapytał James widząc jego nerwową reakcję. Sata szybko wyszedł przez przesuwane drzwi. Amerykanin spojrzał jeszcze raz na bezgraniczną przestrzeń za szybą i powoli ruszył w ślad za Yonedą.
Ich przyjaźń kwitła. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Przez Jamesa, Sata musiał rozmawiać ze wszystkimi dzięki czemu stał się istotą bardziej społeczną. Częściej się śmiał, a sen o którym nie chciał powiedzieć Jamesowi pojawiał się coraz rzadziej. Nie wiadomo po co dwa dni przed przejściem w stan hibernacji kapral wezwał ich do swojego gabinetu i zapowiedział spotkanie z pułkownikiem.
- To nasi najzdolniejsi, nowi, rekruci z pierwszego turnusu.- Powiedział nerwowo kapral do siedzącej za biurkiem kobiety. Miała oliwkową cerę i długie, ciemne kasztanowe włosy. Nie dało się użyć względem niej innych określeń prócz piękna i zachwycająca.
- James Sally i Sata Yoneda- Kobieta musiała pochodzić z Włoch lub Hiszpanii. Oba nazwiska wymawiała z akcentem. - Czemu Amerykanin jest w japońskiej załodze pełnej nowicjuszy?- spojrzała na kaprala pięknymi czekoladowymi oczami. Rzęsy wokół nich wyglądały jak wachlarz. Wlepione w nią oczy jankesa trochę niepokoiły Satę. Jako syn bogatej rodziny często spotykał piękne kobiety, nie wiedzieć czemu, każda z nich okazywała się suką. Wiedział, że od tej też należy trzymać się na dystans by uniknąć kłopotów. Szturchnął Jamesa w brzuch łokciem. Wypuścił ciężko powietrze i spojrzał na niego zdezorientowany.
- Pilnuj się.- Ostrzegł go Japończyk. Skupił wzrok przed sobą przybierając sztywną wojskową postawę. Jankes zrobił to samo. Obaj patrzyli w ścianę, kiedy kapral wyjaśniał Pani Pułkownik zaistniałą sytuację.
- Więc to ty jesteś synem tego sławnego milionera!- Jej oczy zabłysły kiedy prawie weszła na biurko, by przyjrzeć się wysokiemu, w sumie przystojnemu, blondynowi. - A ty jesteś następcą grupy Yomeda.- Przyjrzała się teraz ostrym rysom Saty. Z dziecięcą radością oceniała ich od stup do głów, jakby wybierała czy chce kupić szpilki czy sandałki. James nie miał kontaktu ze swoim ojcem i raczej wątpił by się to zmieniło, a Sata nie planował zastępować swojego ojca na stanowisku yakuzy. Rodziny się nie wybiera. Yoneda zacisnął ręce w pięści. Znów stał się tylko synem swego ojca. Amerykanin stuknął go lekko łokciem w ramię.
- Pilnuj się.- Kiwnął głową w kierunku kobiety, która zachowywała się jak labrador z zabawką przed nosem. Obaj czuli się nieswojo. Kapral miał mokre czoło i co chwile wcierał dłonie. James zastanawiał się z jakiego powodu tak niewinnie wyglądająca kobieta wzbudza, aż taki strach? Po chwili namysłu i kalkulowania w głowie, przywołała bliżej kaprala, i wydała rozkaz. Mężczyzna skłonił jej się.
- Yoneda idziemy.- zawołał podstarzały żołnierz. Położył rękę na ramieniu Sally'ego.- Ty zostajesz. Powodzenia.- To wzbudziło w nim jeszcze większy niepokój. Wodził wzrokiem od tak samo zdezorientowanego Saty, do zmęczonego życiem kaprala. Starszy mężczyzna szybko wyszedł z młodszym Japończykiem za drzwi.
- A więc zostaliśmy sami.- Atmosfera się zmieniła. Miał wrażenie, że światła przygasły a w tle zaczęła grać oklepana nastrojowa muzyka. James nie miał zamiaru ruszyć się z miejsca, nadal stał sztywno i patrzył w ścianę. Kątem oka widział jednak, jak kobieta siada na biurku i niby przypadkiem podnosi spódnicę pokazując kraniec pończochy. Trzymał się twardo chodź na czole poczuł krople potu. Modlił się w myślach aby kobieta zrozumiała, że nie jest zainteresowany. Przełożyła nogi nad biurkiem i siedziała teraz przodem do niego. Na stopach miała szpilki, które ładnie podkreślały kształt łydek. Wysunęła prawą nogę z buta. Upadł na podłogę. dotykając stopą jego uda, uśmiechnęła się figlarnie. Nie wystarczyło jej to jednak. James wciągnął bezgłośnie powietrze, nadal patrzył w ścianę. Już od dobrej chwili myślał jak delikatnie ją odrzucić. Pani pułkownik podeszła do niego, stanęła na palcach i zaczęła całować jego szyję. Nadal ani drgnął, chociaż trudno było mu utrzymać obojętny wyraz twarzy.
- Jesteś z kamienia czy co?- wyszeptała mu do ucha z lekką pretensją w głosie.
- Uważam ze to niegodne, aby tak się pani zachowywała przed żołnierzem niższej rangi.- Miał nadzieję, że odpuści i zostawi go w spokoju.
- Nie przejmuj się tym, żyj chwilą.- Przeliczył się. Jest głupia, zdesperowana, zraniona, albo zwyczajnie nie szanuje własnego ciała. Wpadł mu do głowy inny argument. Ukląkł, odrywając jej usta od swojego obojczyka, do którego dostała się po rozsunięciu kurtki i rozciągnięciu czarnej koszulki.
- Nie jestem ciebie godny, nie mam kontaktu z ojcem, żyję teraz jedynie z wojskowej pensji.- "Jeśli chodziło jej o kasę to już nie ma powodu."
- Oszalałeś? Mogłeś mówić wcześniej. Zaszliśmy już za daleko, żeby przerwać.- Powiedziała klękając przed nim i ściągając mu koszulkę przez głowę. Cofnął się. Nie miał już pomysłów zaczął pleść wszystko po kolei.
- Na pewno gdzieś indziej czeka na panią właściwy mężczyzna, którym na pewno nie jestem ja!- czołgał się powoli tyłem w stronę drzwi jak najdalej od niej.
- Warto nabrać doświadczenia przed spotkaniem tej właściwej osoby. Co powiesz na wspólną naukę?- " To jakaś wariatka" dotknął plecami drzwi które były zamknięte.
- Nie znamy się! Nawet nie wiem jak ma pani imię!
- Lucia. Miło mi.- Złapał twarz kobiety, która znacznie się do niego zbliżyła.
- Zostaw mnie, kobieto! Nie lubię kobiet!- Zastygła w bezruchu. " Udało się?"
-Niemożliwe.- Przyjrzała mu się.- Jesteś w związku?- to pytanie zasadnicze, jeśli odpowie że nie, kobieta może uznać, że dla niej jego orientacja nie stanowi problem, a w tedy kłamstwo wyjdzie na jaw. Jeśli powie, że jego miłość została na ziemi, także może uznać, że to nie problem.
- Tak.- kobieta usiadła na podłodze przed nim nadal trzymała się blisko.
- Niby z kim?- Patrzyła na niego podejrzliwie.
- Yoneda.- Westchnęła i odsunęła się od niego.
- No tak, jest przystojny, bogaty i jeszcze ten wspaniały rodowód.- "Kto w tych czasach patrzy na rodowód? Przynajmniej dała sobie spokój."- Co powiecie na trójkącik?- Zachłysnął się śliną.
- Jesteśmy w związku...- Zakaszlał.- ...od nie dawna. To zbyt delikatna relacja.- Odkaszlnął jeszcze raz i uśmiechnął się niezręcznie w nadziei, że kobieta łyknie kłamstwo i nigdy już się nie spotkają.
- Udowodnij.- Zażądała.
- Co?- Jednak nie pójdzie z nią tak łatwo.
-Pocałujesz go przy mnie, chcę wiedzieć czy kłamiesz czy nie.- "Co teraz?" Postanowił, odkładać to najdłużej jak się da.
-Muszę z nim porozmawiać.
- A jeśli zgodzi się na to po prostu, jako twój kolega? Żeby cię przede mną uratować?- "Czyżby ona zdawała sobie sprawę jak postrzegają ją mężczyźni?"
- Na pewno zauważysz różnicę między pocałunkiem z miłości i takim bez głębszych emocji. Poza tym, mieliśmy ukrywać nasz związek, a przeze mnie ty się o tym dowiedziałaś, muszę go przeprosić.- znów posłał jej niezręczny przyjacielski uśmiech. Miał nadzieję, że jego kłamstwa nie wyjdą na jaw. Żeby wszystko się udało musiał jeszcze przekonać do tego Satę. Kiedy o tym pomyślał, kropla potu spłynęła mu z czoła.
CZYTASZ
Gdzie oczy poniosą
RomanceJames Sally najemnik japońskiej armii. Sata Yoneda, świeży rekrut w krajowych siłach specjalnych. Obaj podróżują na ogromnym, wysłanym przez ONZ, statku kosmicznym, kilka lat świetlnych od niszczejącej ziemi. Wojsko na pokładzie to zbieranina mnóstw...