Rozdział piętnasty

7.3K 472 1.3K
                                    



Są sytuacje, kiedy bronisz siebie albo kogoś innego przed nieubłaganym złem. I są sytuacje, kiedy jedyną obroną, mającą szansę powodzenia, jest użycie brutalnej, niszczącej siły. W takich chwilach dobrzy ludzie podejmują brutalne działania.*

Nie wiedział co ma robić w tym miejscu. Rozglądał się po sali gimnastycznej, zastanawiając się co tutaj w ogóle robi i jak się tu znalazł. Oczywiście nie stracił pamięci i zdawał sobie sprawę, że przyszedł tutaj sam, no może nie zupełnie sam, ale jednak nie zrobił tego do końca dobrowolnie. Trening nie był najciekawszy, słyszał entuzjastyczne piski dzieci, krzyki niezadowolenia, gdy ktoś upadł i gwizdek Louisa, który rozbrzmiewał zdecydowanie zbyt często. Wszystko to sprawiało, że Harry chciał stąd uciec, ale z drugiej strony miło było obserwować Theo i Mię, biegających razem i wyglądających na naprawdę szczęśliwych.

Skrzywił się, gdy Louis zagwizdał po raz kolejny, naprawdę miał ochotę podejść do mężczyzny i zerwać mu ten okropny gwizdek z szyi. Czy on nie mógł komunikować się z tymi dziećmi w inny, bardziej cywilizowany sposób? Najwidoczniej rozgrzewka czy co to tam było, skończyło się i dzieciaki miały chwilę przerwy, która chyba nie była im potrzebna, ponieważ grupka maluchów zaczęła gonić się po boisku, rozpoczynając jakąś kolejną dziką zabawę.

Drgnął zaskoczony, gdy poczuł jak ktoś klepie go po nodze. Spojrzał szybko w bok i ze zdumieniem zobaczył obok siebie zarumienionego, spoconego Louisa, który uśmiechał się maniakalnie i był zbyt szczęśliwy, by można to było uznać za normalne. Odsunął się trochę, nie chcąc być blisko szatyna, który wyglądał w ten sposób.

- I jak podoba ci się trening? – zapytał Louis, przysuwając się i po raz kolejny niwelując przestrzeń między nimi.

- Ostatnio pytałeś o to samo, one niczym się od siebie nie różnią, więc odpowiedź nadal jest taka sama – stwierdził beznamiętnym tonem.

- Mógłbyś się trochę wysilić wiesz? – westchnął przeciągle szatyn – rozumiem, że trening to nie jakaś fascynująca książka jak słownik wyrazów obcych na przykład, ale odrobina entuzjazmu byłaby wskazana.

- Wziąłem ze sobą słownik gdyby mi się nudziło – powiedział powoli, zerkając na Louisa ostrożnie. Nie wiedział, czy szatyn żartuje, czy mówi poważnie i to było tak bardzo mylące podczas rozmowy.

- Wziąłeś ze sobą słownik – powiedział Louis, obracając się w jego stronę, mrużąc oczy, robiąc przy tym dziwną minę.

- Tak – przytaknął cicho, nawet nie wysilając się, by nieudolnie skłamać, to zresztą nigdy mu nie wychodziło.

- Harry Stylesie, jak boga kocham, jesteś wyjątkowym egzemplarzem człowieka.

- Louis, ludzi nie nazywa się egzemplarzami – wytknął mu automatycznie i już chciał przytoczyć, krótkie wyjaśnienie słowa egzemplarz, gdy usłyszał cichy śmiech szatyna – och żartowałeś?

- Nie, byłem poważny. Naprawdę jesteś wyjątkowy Hazz.

- Mam na imię Harry – przypomniał tak jak to miał w zwyczaju. Nie był przyzwyczajony do zdrobnień, nie przepadał za nimi, wydawało mu się wtedy, że jest traktowany jak dziecko.

- A ja Louis, ale czasami mówisz do mnie Lou. I nim zdążysz zaprotestować, kilka razy zdarzyło ci się powiedzieć do mnie w ten sposób.

- Dobra, może i masz rację – zgodził się z nim niechętnie, ale faktycznie przypominał sobie sytuację, w której nazywał go Lou zamiast Louis – i słyszałem na swój temat gorsze określenia, wyjątkowy brzmi naprawdę łagodnie.

Asperger - CzłowiekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz