Relacja cz.II

602 64 39
                                    

Szklanka z grubego szkła trzęsła się jej w dłoni. Odrobina wódki na dnie podrygiwała w rytm skurczów mięśni. Nie potrafiła się opanować. Mokre włosy lepiły się do twarzy i bluzki, moczyły plecy i ramiona, ale nie chciało się jej dokładniej ich wycierać. Okulary siedziały na nosie, pozwalając widzieć ilość pozostałego w stojącej na biurku butelce alkoholu. Miała na sobie czystą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i ciemne spodnie. Na szyi spoczywał krawat bolo z zielonym kamieniem. Bała się go dotykać. Czuła, że jeśli to zrobi, to poparzy jej skórę.

Zaśmiała się bezdźwięcznie, odnajdując tę myśl w głowie. Poparzenie, parsknęła. Jakież to ironiczne.

Wypiła na raz resztkę wódki i dolała kolejną porcję. Dawno nie była taka pachnąca, nie miała tyle wolnego czasu, nie była tak niestabilna. Znaczy, oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka. Erwin przekazał jej korpus już jakiś czas temu. Doskonale wiedziała, że kiedyś zniknie. Odejdzie, umrze lub porzuci. Miała świadomość tego, że będzie musiała stanąć na scenie i odważnie zasalutować. Jako pierwsza. I czekać, aż reszta jej odpowie.

Mocniej spięła mięsień. To było mimowolne. Z niewielkiej, lecz dość głębokiej rany na przedramieniu pociekła stróżka krwi. Nie pamiętała, kiedy powstała. Gdzieś na polu walki. Ale nie dała się opatrzyć. Kiedy wypełniła wszystkie powinności, wynikające ze swojego stanowiska, od razu poszła do siebie. Albo uciekła. Tak, to zdecydowanie było bardziej odpowiednie słowo.

Miała ochotę wyć. Przed swoimi ludźmi była twarda i opanowana, sprawnie przewodziła akcją, ignorowała nieistotne rany. Musiała. Po prostu musiała być silna. Silniejsza i pewniejsza od każdego innego. Levi, w tym momencie jej najbliższy współpracownik, nie mógł dostrzec strachu w jej oczach. Był zimny i bezwzględny, ale cenił sobie ludzkie życie ponad wszystko. Ich relacja sprawiała, że jednym spojrzeniem, byli w stanie się porozumieć, ale dzisiaj musiała to oszukać. Nie miała siły, to było druzgocące. Nie interesowały ją wyniki, nawet jeśli były w miarę pozytywne. We wnętrzu kobiety działa się mała tragedia.

Krzyknęła.

Rozpaczliwie, głośno, tak, by wyrzucić z siebie resztki energii. Gwałtownie wstała, uderzając się boleśnie o kant biurka. Prawie nie czuła bólu. Cisnęła szklanką. Rozbiła się w drobne kawałeczki na przeciwległej ścianie. Wódka rozlała się po podłodze, ale odrobinę ją to uspokoiło. Stała tak, tępo wpatrując się przed siebie przez dobrych parę minut.

Nie było żadnego pukania. Wszedł jak do siebie. Zamknął cicho drzwi, spoglądając chłodno na leżące szkło.

Co się dzieje?

— W porządku, Levi — powiedziała. — Nic mi nie jest — odparła, zupełnie jakby zadał jakieś pytanie.

Jest źle.

Słowa, o których pomyślała, nie chciały opuścić jej ust. Usiadła ciężko. Imię wypowiedziane przez Hanji zabrzmiało nad wyraz głucho i obco. On też nie wyglądał najlepiej. Cera nabrała jeszcze bledszego odcienia niż zwykle, a pod oczami powstały jeszcze większe sińce. Na policzku miał niewielką ranę zadaną najpewniej przez jakiś odłamek, których mnóstwo latało podczas misji. Nawet teraz miał zwężone źrenice. Kobaltowe tęczówki nieznacznie drgały, kiedy podchodził do biurka kobiety.

Był czysty, wykąpał się już dawno temu. Ubrany w świeże, ciemne, zwykłe ubranie, wyglądał nienaturalnie. Jak nie żołnierz. Miał suche włosy, co tylko utwierdzało Zoe, jak długo nie była w stanie się zebrać. Z daleka pachniał mydłem, ale kobieta mogła przysiąc, że czuje też obrzydliwy odór śmierci. Nie od niego. To emanowało zewsząd. Mdliło ją.

Relacja | levihan | 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz