Wszystkie dobre opowieści zaczynają się na imprezie. Musicie to wiedzieć jeśli kiedykolwiek chcecie stworzyć coś wartościowego. Na imprezie poznaje się również najlepszych partnerów życiowych, więc jeśli takowego szukacie przestańcie chodzić na randki, a zacznijcie do klubu.
Nasza historia jak na genialną przystało ma swój początek w najgłośniejszym i najpopularniejszym klubie w podziemiu. Czym jest Pandemonium nie muszę nikomu wyjaśniać, a jeśli muszę to znaczy, że to nie miejsce dla was i powinniście natychmiast je opuścić. Wracając jednak do historii, o której jest mowa.
Zaczęła się ona w Pandemonium(jak już zresztą było powiedziane). Był późny kwietniowy wieczór, a spora grupa podziemnych jak zwykle bawiła się w klubie. Większość z nich bywała tu przynajmniej raz w tygodniu, ale w tłumie przewijało się kilka nowych twarzy. Jedną z nich był Alec Lightwood zaciągnięty siłą przez swojego parabatai – Jace'a Waylanda. Chłopak najpierw za pomocą szantażu przyprowadził go do klubu, a potem zostawił całkowicie samego wśród tańczących ludzi. Alec raczej nie był raczej typem imprezowicza. Wolał spędzać swój czas w bardziej spokojny i cywilizowany sposób. Nie koniecznie, jednak chciał żeby cały instytut dowiedział się, że jest wielkim fanem „Rozważnej i romantycznej", więc zgodził się przyjść tu razem z Jace'm. Rozejrzał się niepewnie na boki. Wszędzie dookoła było pełno podziemnych. Szczerze mówiąc to Alec czuł się strasznie zagubiony i wizja spędzenia tu następnych kilku godzin przerażała go zwyczajnie. Honor i duma łowcy nie pozwoliły mu, jednak wziąć nogi zapas i uciec do instytutu. Jego wzrok padł na bar, przy którym kręciło się parę osób.
To zły pomysł – pomyślał, ale mimo to ruszył w tamtą stronę. Z trudem przecisnął się przez tańczącą masę. Nigdy w życiu nie czuł tylu dłoni na swoim ciele i to wcale nie było przyjemne. W końcu udało mu się dotrzeć do celu. Barman (który nawiasem mówiąc był wampirem) spojrzał na niego zdziwiony.
- Nocny Łowca w Pandemonium? A to nowość – rzucił złośliwie – Co ci podać słodziaku? Wodę, a może ciepłe mleko?
- Whisky – powiedział bez wahania. Ostatni raz pił ją w wieku piętnastu lat kiedy z Isabell włamali się do barku ojca. Wtedy tego żałował, ale teraz musiał się napić. Był pewien, że inaczej stchórzy i zwyczajnie ucieknie gdzie pieprz rośnie. Barman zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział tylko nalał mu alkoholu. Alec złapał szklankę, przymknął oczy i jednym chlustem wlał całą jej zawartość do ust. Gardło paliło go niemiłosiernie, ale przełknął wszystko i nawet nie chrząknął. Whisky odrobinę rozluźniła jego spięte ciało.
W innej części klubu trochę oddalonej od baru, na skórzanej kanapie siedział Wielki Mag Brooklynu – Magnus Bane. Jak zwykle otoczony wianuszkiem znajomych znudzony sączył martini. Jeśli trzeba byłby go określić trzema słowami to na pewno na tej liście znalazł by się: brokat, alkohol i seks. Czarownik uwielbiał każdą z tych rzeczy, ale tego ostatniego zdawało mu się zdecydowanie brakować. Rozglądał się powoli po sali szukając kogoś ciekawego. Nie do końca wiedział jak miał wyglądać ten ktoś. Zwykle był sprecyzowany, ale dziś nie mógł się zdecydować. Wiedział tylko jedno. Potrzebował świeżej ofiary. Nagle zawiesił wzrok na chłopaku przy barze. Nie widział twarzy, bo stał on tyłem, ale za to miał świetny widok na jego tyłek i długie nogi w ciemnych bojówkach. Magnus nie był fanem tych spodni, ale na tym ciele chyba nic nie mogło wyglądać źle. Podniósł się z kanapy i ruszył w stronę swojej zdobyczy. Gdy miał chłopaka na wyciągnięcie ręki zobaczył czarny znak zdobiący jego szyje. Otworzył szeroko oczy. Nocny Łowca raczej był rzadkością w miejscach takich jak to. Niezrażony jednak podszedł bliżej. Nie pamiętał kiedy ostatnio gościł u niego jakiś słodki Nefilim, ale zdecydowanie zbyt dawno. Oparł się łokciami o bar i spojrzał na młodego Łowce. Ten jakby czując, że jest obserwowany odwrócił się w jego stronę. Magnus zamarł momentalnie. Widział miliony pięknych rzeczy, ludzi i zjawisk, ale oczy tego chłopaka przebijały wszystko. Jeśli Bane kiedykolwiek wyobrażał sobie raj to zdecydowanie były to te niebieskie tęczówki. Ich obwódki miały granatowy kolor, który powoli przechodził w głęboki kobalt, aż do jasnego błękitu tuż przy źrenicach. Magnus otrząsnął się z chwilowego zachwytu i spojrzał na resztę twarzy chłopaka. Wyraźne rysy, mocna szczęka, długie rzęsy i niesforne, czarne włosy opadające na blade czoło. Jednym słowem czysty ideał. Magnus uśmiechnął się szeroko.