Rozdział II

12 0 0
                                    


Nina

Wiedziałam, że powrót do domu będzie milionem sprzecznych emocji.

Ale nie pomyślałabym, że aż tak wielu.

Kiedy podchodzę z Zuzią do bramki wiem, iż nic się nie zmieniło. Trawa dalej będzie nienagannie przystrzyżona, podobnie jak żywopłoty na tyłach ogrodu. Wszystkie owoce będą pozbierane spod drzewek owocowych, aby nie psuły idealnego wizerunku ogrodu.

Bardzo często czułam się, jakbym to ja była takim zgniłym owocem w naszej rodzinie...

Niewiele myśląc, wyciągam z torebki wielki pęk kluczy i otwieram garaż, w którym znajduje się nieruszony od mojego wyjazdu samochód. Otrzymałam go od taty na siedemnaste urodziny. Bym mogła nim jeździć opłacił mi prawo jazdy, oraz był moim pasażerem, gdy byłam za kierownicą.

Teraz nie może na mnie patrzeć.

Nakazuję usiąść małej na tylnej kanapie. Bez słowa zapina pasy i czeka, aż uczynię jakiś ruch. Lecz jedyne, co mogę zrobić to siedzieć na miejscu kierowcy i wpatrywać się w kluczyki samochodu, do którego przyczepiony jest breloczek. Przedstawia tańczącą balerinę, w różowych baletkach.

W końcu Zuzia odchrząkuje, a ja odpalam samochód.

-Masz numer telefonu do swojego brata? Nie wiemy, czy zastaniemy go w domu. - Oznajmiam wyjeżdżając na podjazd.

-Tak – dziewczynka podaje mi karteczkę zapisaną dziewięcioma cyframi. – Tylko proszę... nie mów mu o mnie. Nie chcę żeby się denerwował.

Spoglądam na nią z konsternacją.

-W takim razie, co mam mu powiedzieć? –Pytam ją, wstukując numer w komórkę.

-Może udaj dostawcę pizzy?

Bardzo śmieszne.

Po dwóch sygnałach odzywa się męski głos. Ma bardzo łagodną barwę, lecz stanowczą.

Podoba mi się.

-Tak?

-Emm, dzień dobry! Dzwonię z firmy kurierskiej. Mamy dla Pana przesyłkę. Czy zastaniemy Pana aktualnie w domu?

W słuchawce zalega chwilowa cisza.

-Ale... ostatnio nic nie zamawiałem...

-To prezent – odpowiadam natychmiastowo, spoglądając na Zuzię. – Dość duży prezent.

Słyszę ciche westchnięcie, zwiększony hałas i ciszę.

-Dobrze, ma Pani szczęście. Właśnie wszedłem do mieszkania.

Próbuję ignorować trzęsące się ze zdenerwowania ręce.

-Wspaniale. Jesteśmy w drodze.

*

Okolica, w której się znalazłam to jedna z najnowszych dzielnic w mieście. Mieści się na obrzeżach wzdłuż stromych zbocz. Nie chciałabym, by mój samochód zepsuł się na tej drodze. Jest jedyna i w dodatku bardzo stroma. Oraz potwornie długa. Możliwe też, że czas wydłuża mi się przez całą sytuację. Karcę się w myślach i próbuję uspokoić. Nic wielkiego przecież nie robię. Odstawiam dziewczynkę do jej starszego brata. Ludzka przysługa, nic więcej. Podświadomie wiem jednak, że to nie dlatego wpadam w taką panikę.

To dlatego, że On tutaj mieszka.

Kiedy dostrzegam tabliczkę z numerem budynku, parkuję samochód. Nie zdążam odpiąć pasa, a Zuzia już biegnie przed siebie. Wzdycham, kręcąc głową. To ona się będzie z tego tłumaczyć. Ja na pewno nie. Zamykam auto i dostrzegam apartamentowiec. Jest przepiękny. Jego okna wychodzą na pobliski las, a balkony na panoramę miasta oraz spokojne w tej chwili morze. Mogłabym chłonąć ten widok jeszcze przez długi czas, lecz ponaglająca mnie towarzyszka bardzo się niecierpliwi.

Wchodzę do pięknego holu, gdzie za biurkiem siedzi starszy mężczyzna. Na oko sześćdziesięciolatek, który prowadzi żwawą rozmowę z Zuzią. Szeroko i szczerze się do niej uśmiecha, śmiejąc się jednocześnie donośnym baronem.

-Pan Aleksander na pewno ucieszy się z twojej wizyty, bąblu – mówi, poczym zwraca się w moją stronę. – Dostawa kurierska, co? Nieźle to obmyślałyście dziewczyny.

Uśmiecham się nieśmiało, gdyż to jedyne co przychodzi mi do głowy.

-Pani również jest młodszą siostrą mojego szefa? Mała jest do niego podobna jak dwie krople wody, ale Pani...

Szefa?

Kręcę szybko głową.

-Och nie, nie. Ja jestem... Em... znajomą rodziny – odpowiadam szybko, na co pan Marian – wyczytałam to z jego lśniącej plakietki – potakuje.

Wychodzi zza swojego biurka i podchodzi do windy, by nam ją przywołać.

Zuzia robi teatralny ukłon, na co starszy pan odpowiada jej tym samym.

-Dziękujemy ślicznie, proszę pana.

-Nie ma problemu, ptaszyny. – W tym momencie winda się otwiera, a recepcjonista naciska guzik, który sygnalizuje ostatnie piętro.

Drzwi się za nim zamykają, a ja wpatruję się w świecący napis „apartament". Przełykam głośno ślinę, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Dlaczego mała dziewczynka ucieka od rodziców do swojego bogatego brata? Jak bardzo znieczulonym na jej krzywdę musiał być, skoro pozwalał jej tam mieszkać? O co tutaj właściwie chodzi? Przecież to niedorzeczne...

Z moich rozmyślań wyciąga mnie sygnał windy.

Kiedy drzwi się otwierają, zauważam mężczyznę ubranego w białą koszulkę, opinającą jego niesamowite ciało oraz szare spodnie od dresu. Spoglądam mu w te same oczy, co ma jego siostra i tracę na chwilę dech w piersi. Cholera. Jest nieziemsko przystojny oraz bardzo podobny do Zuzi. Jasne blond loki. Duże, piękne usta. Intensywnie niebieskie tęczówki. I dość duży, szpiczasty nos. Przez chwilę nachodzi mnie myśl, czy to aby nie jego córka.

Uczucie to towarzyszy mi, gdy przenosi swój wzrok ze mnie na Zuzię. Widzę, jak łzy wzbierają mu się pod powiekami, a następnie biegnie żeby ją przytulić. Słyszę ich równy szloch. Mimo to leciutko się uśmiecham, ponieważ są to przede wszystkim łzy radości. Dziewczynka nie musiałaby mówić mi wcześniej, że jedzie do kogoś kto ją bezgranicznie kocha. W twarzy mężczyzny prócz zdumienia i dezorientacji, można dostrzec ogromną ulgę i miłość do tej małej istoty. Trzyma ją w swoich objęciach, jakby już nigdy nie chciał jej puścić.

Ze ściśniętym sercem odwracam się, by nacisnąć guzik windy.

-Zaczekaj! – Słyszę za sobą ciężkie, szybkie kroki. Nagle czuję, jak ktoś dotyka mego ramienia.

Mężczyzna uśmiecha się, ukazując dołeczek w lewym policzku.

-To Pani przywiozła do mnie moją siostrę? – Pyta mężczyzna.

Kiwam potakująco głową. Czyli jednak są rodzeństwem.

-Jechałyśmy razem pociągiem. Zjadłyśmy razem obiadek, czekoladę i nawet lody! – Relacjonuje mężczyźnie mała.

Ten chwyta mnie za rękę i ciągnie mnie delikatnie w stronę swojego apartamentu.

-W takim razie zapraszam Panią na kawę– mówi, a ja kręcę przecząco głową.

-Bardzo dziękuję, ale muszę wracać do domu wypakować rzeczy...

-Sądzę, że filiżanka kawy jest w tym wypadku wskazana. – Świdruje mnie spojrzeniem, od którego nie potrafię cofnąć wzroku.

Niech to szlag.

Przestępuję z nogi na nogę i wzdycham poddana.

-W porządku. Pół godzinki mnie nie zbawi... ale proszę. Mów do mnie po imieniu. – Wyciągam dłoń, a on ją ujmuje.- Jestem Nina.

Namaluj mi nieboOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz