Pewnie i zbyt lekkomyślnie zeskoczyłam z łóżka na puszysty, beżowy dywan, który okrywał niemal całą podłogę malutkiego pokoju, zupełnie nie zdając sobie sprawy z konsekwencji, jakie czekają mnie za ten wybryk. Niefortunne ustawienie stóp połączone z dynamicznym zeskokiem, skutkowało ogromnym, piekącym bólem, który zatrzymał mnie na moment w miejscu:
— O matulu! — jęknęłam, krzywiąc twarz prawie tak, jakby moje podniebienie oblewał sok ze świeżej cytryny.
Odłożyłam zakurzony obraz Ziółkowskiego, który spoczywał w moich rękach i skuliłam się nieco, stękając z cierpienia, które sama sobie zadałam. Skakanie w tym wieku było dobrowolnym pchaniem się w gips. Dotychczas sądziłam, że dwadzieścia osiem to nie dużo. Na jasnej twarzy nie widać było oznak starzenia, a wchodzenie po schodach nie sprawiało mi większego problemu, jednak kości dawały się we znaki, próbując chyba przygotować mnie na to, co będzie później. Czy mogło być gorzej? Ten ból był niedoopisania. Palący, pnący się od podeszwy stopy, aż do kostek. Jeśli to była tylko zapowiedź tego, co czekało mnie na starość, to ja tego nie chciałam. Nie widziałam się z bólem kręgosłupa, nosząc ciężkie, sklepowe pudła, nawet jeśli miałaby być to odległość od magazynu do sklepu. I wtedy mój lęk przed starością przybrał na sile. Bałam się starości. Ja nigdy nie chciałam się zestarzeć i patrzeć na całe swoje życie z perspektywy kogoś, kto już je przeżył. Człowiek żyje swoim życiem, pędząc za marnym pieniądzem i traci to, co ma najcenniejszego; młodość, czas, zdrowie i kondycję. Wszystko przelatuje przed oczami w błyskawicznym tempie. Ja tak bardzo się tego bałam.
Minęła dłuższa chwila nim skończyłam o tym myśleć i w końcu się wyprostowałam. Ból pozostał, ale ja nie mogłam zwracać na niego uwagi, gdy robota paliła mi się w rękach. Od rana latałam ze szmatą w dłoni, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Przez okres kilku tygodni, zapuściłam mieszkanie tak, że na próżno było w nim szukać, choć jednego miejsca nie przysłoniętego przez grubą warstwę lepkiego kurzu. Obraz był w najgorszym stanie, bo co rusz sypało się z niego, jak z ośnieżonego drzewa. Chwyciłam go i przetarłam jego drewnianą ramę najdelikatniej jak tylko umiałam. Nie chciałam go zniszczyć, a trąc ścierką o jego delikatną obudowę, wykończoną złotymi mazidłami, mogłabym bardzo szybko coś uszkodzić. On miał dla mnie wartość sentymentalną, a to za sprawą miłości jaką go darzyłam. Uwielbiałam ten rodzaj sztuki, bo był niezwykły. Każdy talent artystyczny był niezwykły i budził mój podziw, który stety czy też nie, nie udzielał się większej części naszego bezkrytycznego społeczeństwa. Oni mieli oczy zamknięte na to, co my potrafiliśmy dostrzec w każdym maźnięciu pędzla. Byliśmy wrażliwi, otwarci na różne emocje i my te emocje chcieliśmy czuć. Malarze nam to ułatwiali. Ich talent potrafił obudzić w nas te emocje. Ja czułam nostalgię. Za każdym zerknięciem. To właśnie ona była mi potrzebna do wspominania tego, o czym na co dzień zapominałam.
Znów się rozmyśliłam.
Zamiast wtapiać swój w wzrok w obraz, powinnam była chyba zająć się resztą ledwo dychających ofiar domowego kurzu. Znów stanęłam na łóżku i złapałam ramę Zielińskiego. Odwieszając obraz na ścianę, do moich uszu dobiegł dźwięk mocno wibrującego telefonu, który kręcił się w kółko na blacie szafki kuchennej. Bardzo powoli powiesiłam go na swoim miejscu i tym razem powoli, zeszłam z łóżka, kierując się w stronę hałasu wydobywającego się z kuchni. Nie zdążyłam dojść na czas. Telefon zamilkł. Chwyciłam więc go i spojrzałam na ekran. Miałam dwie nieprzeczytane wiadomości i jedno nieodebrane połączenie od Moniki, ale nie miałam czasu na bezsensowną rozmowę o niczym. Odnosiłam wrażenie, że Monika dzwoniła zwykle tylko po to, żeby potruć mi tyłek. Mówiła o różnych, nieistotnych dla nas sprawach, zupełnie tak, jakby miały jakieś znaczenie. Ja z kolei lubiłam rozmawiać o konkretach, których w naszych pogaduszkach było niewiele. Nie oddzwaniałam, nie miałam na to czasu, dlatego na szybko otworzyłam wysłaną przez nią wiadomość, z nadzieją, że nie będzie chciała namawiać mnie na kolejną rozmowę:
CZYTASZ
𝐓 𝐇 𝐄 𝐋 𝐀 𝐁 𝐄 𝐋
RomancePierwsza część dylogii - 𝐊𝐀𝐑𝐓𝐈𝐆𝐔𝐍 "Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale chyba odbiłam przyjaciółce faceta, którego szczerze nienawidziłam." Sara wychodzi z założenia, że jeśli człowiek trzyma gębę na kłódkę i nie angażuje się w czyjeś sprawy...