Stanął nad brzegiem morza i naciągnął kaptur bluzy na głowę. Prawdopodobnie, gdyby ktoś stał wtedy obok niego, (może matka albo brat) mógłby powstrzymać go przed tym, co chciał zrobić. Wiał wiatr i splątał mu włosy (były piękne, ale o tym nie wiedział).
Wydawało mu się, że nic nie może go złamać, bo przeżył przecież tyle tragedii – wystarczająco dużo śmierci i strat, momentów słabości i nienawiści do siebie, żeby przetrwać to, co miało nastąpić.
Poszedł do szkoły, tak jak zawsze, bez jakichkolwiek chęci do nauki. Niebo było zachmurzone, przygotowane na wstrząs; na katastrofę.
Wszedł do szkoły i czuł na sobie spojrzenia wszystkich nieznajomych mu ludzi. Był stały element jego codzienności. Stały jak palenie papierosów.
I, co najgorsze, tego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego, oprócz burzy, która rozpętała się w jego głowie podczas trzeciej lekcji. Frajer miał poczucie, że zmieniło się wszystko – kolory stały się o jeden ton żywsze i jaskrawsze, głosy płynęły falami po sali, a jego mała, ograniczona do Raju i kilku ludzi rzeczywistość, przekształciła się w coś żałośnie absurdalnego.
Wiedział, czuł przecież, że wszystko jest takie samo jak wcześniej. Ludzie wciąż gapili się na niego, podszeptywali i snuli domysły; jego ławka nadal była kawałkiem drewna, ale jednak czymś więcej niż to;
tamtego dnia rzeczywistość straszliwie go męczyła.
Na trzeciej lekcji coś się zmieniło. W jego głowie wykształciło się mgliste wspomnienie poprzedniej nocy, kiedy znalazł się na imprezie Zwycięzców (przypadkiem) i całował się z chłopakiem (być może ktoś wszedł wtedy do pokoju i ich zauważył; być może, z pewnością, to właśnie dlatego ludzie szeptali o nim coraz głośniej, coraz pewniej i z obrzydliwie narastającym zawzięciem).
Nie był pedałem. Całował się z jednym chłopakiem na imprezie, bo obaj byli cholernie pijani. Wtedy po raz pierwszy w życiu czuł, że może zrobić wszystko, ten pocałunek (który naprawdę nic nie znaczył) był dla niego tak cudownie wyzwalający.
Ludzie z Raju śmiali się i szeptali nawet po tym jak wyszedł ze szkoły.
Nie chciał wracać do domu. Chciał uciec, więc wybrał morze.
Spędził popołudnie, leżąc na piasku i obserwując ludzi pod różowym niebem.
Był już wieczór, prawie noc, kiedy stanął nad brzegiem morza i naciągnął kaptur bluzy na głowę. Gdyby ktoś stał wtedy obok niego (może matka albo brat) mógłby powstrzymać go przed tym, co chciał zrobić. Wiał wiatr i splątał mu włosy (były piękne, ale o tym nie wiedział).
Zdjął buty i wbiegł w fale, zanurzając w nich całe ciało. Woda otaczała go z każdej strony, czuł ją wszędzie. Po jakimś czasie nie mógł oddychać, bolało go wszystko, coś ciężkiego pojawiło się w jego klatce piersiowej. Dusił się. I odkrył w tym obezwładniającą beztroskę.
Gdy w końcu znalazł się tam, gdzie chciał, na granicy życia i śmierci, poczuł, że jest żywy. To był dokładnie ten moment, w którym mógł się wynurzyć. Idealny. Pierwszy wdech był wspaniały, powietrze było rześkie i otuliło go ciasno, w ten sam sposób jak ramiona jego mamy, gdy był mały. Wszystko stało się wyraźne, nic nie miało znaczenia, jedynie to, że był żywy. On naprawdę żył.
Pozwolił swojemu ciału bezwładnie unosić się na powierzchni wody.
Kilkadziesiąt długich oddechów później, morze wyrzuciło go niemalże na sam brzeg. Usiadł na piasku, w miejscu, gdzie woda sięgała mu do łokci. Z przemoczonej kieszeni bluzy wyjął papierosa, który był bezużyteczny. Włożył go do ust i pomyślał, że mógłby spędzić w morzu całą wieczność. Jeśli wieczność byłaby tylko nocą i tylko latem.
Skupiał się na każdym oddechu, na tym, w jaki sposób powietrze wypełnia jego zniszczone nikotyną płuca. Kurwa, był szczęściarzem. Palił fajki, ale nadal mógł oddychać.
ON NAPRAWDĘ ŻYŁ, CHOĆ CZUŁ SIĘ MARTWY (po śmierci ludzie niczego nie czują, tak właśnie wtedy pomyślał).
I może matka, albo jego brat, albo ktokolwiek inny mógłby uratować go przed początkiem końca, który zaczął się tamtej nocy, w wielkim zepsutym mieście (w Raju).
Wyjął papierosa z ust i dokładnie mu się przyjrzał.
A potem wyrzucił go w ciemną wodę morza. Patrzył jak znika, tonąc wraz ze smutkiem i strachem i tym wszystkim, co w sobie tłamsił.
Wstał i wrócił na ulicę Przegranych, która, pomimo, że jej nienawidził, zawsze czekała, żeby go przyjąć, tak jak stęsknione ramiona matki, gdy zaczął dorastać.
CZYTASZ
FRAJER W RAJU PALI FAJE
Teen FictionWracał do domu zmęczony, skończony i przegrany. Chodził pustymi chodnikami miasta, omijając dziury, z papierosem w dłoni i zamglonym wzrokiem starał się odnaleźć swoją młodość, która gdzieś uciekła. A przecież wydawało mu się, że jeszcze chwilę temu...