płonął i chciał płonąć bardziej

152 19 5
                                    

Frajer pomyślał, że ten chłopak, z którym całował się na imprezie, był skazany na jakąś życiową porażkę. Wszystko na to wskazywało – jego zmęczony wzrok, uwielbienie do sztuki i bycie w szkolnym kółku teatralnym. I sposób, w jaki istniał. Czasami stał z przyjaciółmi na szkolnym parkingu i wyglądał jak rzeźba lub jakiś posąg – nieruchomy, niezniszczalny i pusty. Był Artystą, a Frajer, za każdym razem, gdy go widział, myślał tylko o tym, jak wielu artystów popełnia samobójstwo.

Kurwa, oni wszyscy byli skazani na jakąś cholerną porażkę. Czuł to wszędzie, na każdym skrawku swojej skóry, każdego dnia, w każdym miejscu. Miał to przeczucie, że nadejdzie jakaś tragedia (ale nie jedna z tych, których zdążył już doświadczyć; czuł, że tym razem to będzie ta ostateczna) i choć próbował, nie potrafił pozbyć się myśli, że będzie to tragedia przeznaczona dla niego. Miał wrażenie, że wiedzą to wszyscy i dlatego patrzą na niego w ten sposób – jakby był chodzącym huraganem, uosobieniem destrukcji i wszystkich złych rzeczy, których Ludzie z Raju próbowali unikać.

Na jednej z sobotnich imprez w sąsiedztwie, Frajer i Artysta całowali się po raz kolejny. I tak jak za pierwszym razem, nie znaczyło to nic, po prostu dzielili między sobą człowieczeństwo i młodość. Siedzieli w łazience, przy ścianie, ściśnięci w dziwnej i niewygodnej pozycji. Słyszeli jedną z piosenek the 1975 stłumioną przez przymknięte drzwi, dotykali swoich twarzy i ramion, zapadali się (w sobie) i zatracali, przekraczali granice i śmiali się.

Artysta wyglądał tamtej nocy pięknie, z policzkami rozgrzanymi od tańca i błyszczącą skórą, z zaczerwienionymi oczami, w niedopiętej przy szyi niebieskiej koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami i ustami, które błagały chłopców i dziewczęta, żeby je całować. Artysta był dla Frajera kimś zakazanym i to chyba sprawiało, że Frajer chciał doświadczać rzeczy niedozwolonych. Chciał mieć satysfakcję, że próbuje wszystkiego, czego nie powinien, że wbrew zasadom i ludziom całuje każdego, niezależnie od płci lub innego gównianego wyznacznika tego, kto powinien mu się podobać.

Bo pomimo tej pustki, jaką niosły ze sobą ich pocałunki, Frajer dostrzegał w Artyście coś szalonego i dzikiego, coś, czego chciał spróbować i zatrzymać przy sobie chociaż na chwilę.

Tylko przez ułamek sekundy miał w głowie wspomnienie różowego nieba i jego ciała tonącego beztrosko pod powierzchnią mętnej wody; dnia, które stanowiło jego własne, piękne i niezapomniane greckie katharsis.

Frajer miał wrażenie, że z każdą minutą pochłaniają siebie nawzajem coraz bardziej. Wydawało mu się, że rozbierają (się) swoje granice zbyt szybko. Dlatego, choć sam do końca nie wiedział, czego chce, wstał i wyciągnął z kieszeni papierosa, po czym wetknął go w usta Artysty.

Kilka milczących minut później wyjął go i włożył w swoje usta, zapalił i wciągał dym tak łapczywie, jakby to był ostatni papieros w jego życiu.

Po kilku papierosach i kolejnych niezgrabnych pocałunkach, wyszli z łazienki, oddaleni o lata świetlne, jako nieznajomi, którzy znali się tylko wtedy, kiedy potrzebowali swoich ust.

Przez kolejne kilkanaście piosenek pozostawali tylko kolegami ze szkoły. A kiedy w którymś momencie Frajer odważył się spojrzeć na Artystę, dostrzegł, że był jak ludzkie odzwierciedlenie nieba i piekła, oświetlony neonowym światłem, z rozchylonymi ustami i rozanielonym spojrzeniem. Frajer, tkwiąc między tym, czego chciał, a tym, co było właściwe, podszedł do Artysty i spojrzał mu w oczy.

Frajer płonął i chciał płonąć bardziej.

Skończyli w łazience, leżąc na podłodze i dzieląc papierosa; całując się i milcząc. Czuli się młodzi i piękni, brudni i nieokiełznani.

W późnych godzinach nocnych ("noc jeszcze młoda" mówią o nich ci, którzy czują się starzy) stali się bezwładnymi ciałami, które powoli wtapiały się w podłogę i ściany, przygniecione ciężarem swoich grzechów i błędów, pokus i fantazji.

To śmieszne, że całowanie czyniło z nich grzeszników.

FRAJER W RAJU PALI FAJEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz