zatracał się w młodości ciała i starości duszy

115 20 3
                                    

Był dopiero maj, a oni wszyscy brali czerwiec jako coś pewnego; coś, co musiało się wydarzyć.

Frajer nigdy nie traktował przyszłości w ten sposób. Nie mówił o niej zbyt często; tylko wtedy, kiedy musiał. Kiedy już mówił, uważnie dobierał słowa, wypuszczał je z ust jak powietrze, jak westchnięcie, jak dym. Obchodził się z nią niezwykle uważnie, delikatnie. Nie planował niczego, nie marzył, nie modlił się o wybawienie, nie przeżywał swojej śmierci, zanim jeszcze nadeszła. Jednocześnie nie żył spontanicznie, nie chwytał dnia, nie udawał, że jest wieczny i niezniszczalny.

Było coś urokliwego w powolności jego ruchów, w błysku spojrzenia, w ironicznym uśmiechu. Było w nim coś niezwykle pociągającego, coś, co nie pozwalało odwrócić od niego wzroku. Coś, co cieszyło oczy i raniło serce.

Nie pasował do Raju. Nie pasował do jego perfekcyjnych ram i linii, do pięknych uśmiechów i idealnie wyrysowanych kształtów. Był jak kawa wylewająca się z potrąconego kubka, jak najmniej lubiany charakter filmowy, jak najgorsza piosenka z najlepszej płyty.

Był niedoskonałością doskonałego świata, był skrajnościami. Zatracał się w szaleństwie i rozpaczy, w nieśmiechu i niepłaczu, w pustce i przepełnieniu, w młodości ciała i starości duszy.

Wiedział, że ludzie są kłamcami, że idealizują, że są źli i zdradliwi, niespokojni i nietrwali. Dlatego, kiedy widział kolejne opakowanie leków i mamę, nic nie mówił. Nie pocieszał, nie oceniał, nie płakał, nie krzyczał na nią. Bo wiedział, że jeśli zrobi którąkolwiek z tych rzeczy, jego matka pozostanie twarzą bez emocji, ciałem bez tożsamości, głosem bez echa.

Na ulicy Przegranych było głośno. Dzieciaki wychodziły na zewnątrz i witały się ze słońcem.

Maj oznaczał lato, lato oznaczało beztroskę, pozbycie się przeszłości i pożegnanie rozpaczy.

Frajer miał dość. Zapalił fajkę, w imię lata. W imię wspaniałych początków i beznadziejnych końców. W imię młodości i rozczarowania, jakie za sobą niosła.

Palił mosty, palił fajki, palił (się) ze wstydu, z żalu i z poczucia beznadziei, z nienawiści (do siebie).

Tamtego dnia świeciło to głupie, majowe słońce. Paliło go w skórę mocniej niż rok wcześniej.

FRAJER W RAJU PALI FAJEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz