Część 10

1 0 0
                                    

Gdy się obudził, nie wiedział czy jest dzień czy ponownie nastała noc. W mieszkaniu panowała cisza. Było duszno. W salonie nie zastał Feysona a na kanapie leżał tylko jego czarny płaszcz. Jakby był jedyna oznaką jego istnienia.

Pisarz podszedł do niego i przez chwilę mu się przyglądał. Patrzył na idealną czerń wełny. Wyciągnął ku niemu rękę, wiedziony ciekawością tej zwyczajnej niby rzeczy, lecz tak kusząco tajemniczej, gdyż należała do Niego. Nie! Ten płaszcz nie mógł być zwyczajny. Był czymś więcej. Czymś wiążącym ludzką historię z demonicznym wpływem na jej losy. Był częścią jego właściciela. Był jego dotykalną ciemnością. Ręka zadrżała mu zwisając tuż nad materiałem płaszcza. Chciał go dotknąć.

Rozejrzał się dookoła jak złodziej, który przygotowywał się do kradzieży. Był sam ze swoją pokusą. A ona prowadziła jego rękę coraz bliżej przedmiotu pożądania. Jednak nie mógł się zmusić by go dotknąć. Nie wiedzieć czemu, odczuł jakiś szacunek do tego przedmiotu oraz szacunek do jego właściciela. Ta rzecz była jego jedynym skarbem. Czymś tak cennym, z czym się prawie nie rozstawał. Skarbem przejawiającym ludzką cechę przywiązania. Musiało się za tym kryć więcej... Ciekawość go uwodziła lecz nie w taki sposób pragnął ją zaspokoić. Cofnął rękę.

Patrzył na niego teraz w przekonaniu, że choć Feysona tutaj nie ma, działa tu jakaś mroczna siła potęgowana niewytłumaczalnym cierpieniem.

Dreszcz wstrząsnął pisarzem na wszystkie te dziwne doznania. Cofnął się o kilka kroków i widział teraz zwykły, czarny płaszcz.

Pośród otaczającej go samotności dochodziły do niego nikłe odgłosy rozmów, dźwięków ulicy, szumy czerwonego miasta. Gdy rozsunął czarne zasłony okazało się, że były tam uchylone drzwi prowadzące na balkon. Otworzył je na oścież i przekraczając ich próg wkroczył w inny świat.

Marrakesz tonął w świetle zachodzącego słońca. Jego promienie wędrowały po budynkach naprzeciwko, a także ulicy pod nim i tworzyły ferie ciepłych barw stanowiącą tą afrykańską egzotykę.

Odetchnął ciepłym powietrzem. Poczuł mocny zapach kawy. Gdy spojrzał w dół ujrzał uliczkę po której kręciło się kilku ludzi. Kończył się dzień a wraz z nim niektórzy Marokańczycy zwijali swoje interesy. Przyglądał się kilku sklepom, niewielkiej restauracji i kawiarni z której dochodził zapach kawy. Była w budynku naprzeciwko, tak blisko... Przed wejściem do niej, dwóch Marokańczyków grało w dziwną, nieznaną mu grę.

Obserwował całą tą scenerię. Wszędzie rozbrzmiewał arabski język. Uliczka ciągnęła się jak długa nieznana dolina, w którą spoglądał z bezpiecznej odległości, bo w istocie tak właśnie czuł się w mieszkaniu demona. Odgrodzony od tego dziwnego świata. Psychicznie nie był gotowy by do niego wkroczyć, ale z zainteresowaniem mu się przyglądał. To właśnie lubił robić najbardziej. Obserwować. Jego brązowe oczy podążyły za spacerującymi kobietami w kolorowych strojach, kupujących coś od czasu do czasu u zamykających już swoje sklepy sprzedawców.

Widział mężczyzn stojących pod blaszanymi markizami, palących papierosy i rozmawiających ze sobą lub rozmyślających nad minionym dniem, a może nad dniem jutrzejszym. Nie umknął jego uwadze dzieciak przejeżdżający na rowerze, zręcznie omijając nie uprzątnięte jeszcze drewniane skrzynki po owocach. Zauważył także kilku obcokrajowców, którzy zapuścili się w ten rejon, zapewne nieświadomie błądząc po okolicy.

I wszędzie widział tabliczki z zawijasami, których znaczenia odczytać nie potrafił. A przez to wszystko w dalszym ciągu przebijał się zapach kawy, który wywoływał w nim chęć oddania się tej jakże prostej czynności jaką jest jej picie, a dającą niezaprzeczalną rozkosz dla człowieka zachodu i jak się również okazało, wschodu.

Rozważając ostatecznośćWhere stories live. Discover now