1.

543 19 3
                                    

Leżeliśmy razem w łóżku na ostatnim piętrze jednego z wieżowców w Toronto. Świt nad Toronto w styczniu nad budynkami był różowy, mienił się oranżem, a śnieg na dachach budynków skrzył się jak brokat. Przez pierwszy tydzień stycznia praktycznie nie wychodziliśmy z łóżka, a tym bardziej z mieszkania. Byliśmy sami, tylko we dwoje i nikt tak naprawdę nie wiedział gdzie jesteśmy. Tuż po tym jak poprosiłam Shawna by został ze mną do końca życia, po tym jak on poprosił bym w takim razie została jego żona, postanowiliśmy spędzić czas tylko we dwoje. Tak więc tamtego wieczoru mówiliśmy wszystkim znajomym, że w Nowy Rok lecimy do Europy. A tak naprawdę, w sekrecie, spędzaliśmy czas w Toronto. Ulepiliśmy nawet bałwana na tarasie.

Skończyliśmy remont domu zaraz przed Bożym Narodzeniem, ale jakoś nie po drodze było nam się tam wprowadzić, więc trwaliśmy w zawieszeniu między jego mieszkaniem w Toronto a moim mieszkaniem w Nowym Jorku. Doszliśmy w końcu do porozumienia z jego uzależnieniem od leków przyspieszających pracę serca i wspólnie chodziliśmy na terapię. On, fakt faktem, miał więcej spotkań z terapeutą niż my razem. Widziałam małe postępy - nie brał.

Po bombie jaka zrzuciłam na niego, bałam się, że to będzie nasz koniec, ale nie był. Okazało się, że moje wciąż trwające małżeństwo z "lekarzem bez granic" nie było wielką przeszkodą dla młodego multimilionera. Ściągnął nawet dwóch świetnych detektywów z Edmonton, którzy specjalizowali się w tropieniu ludzi. Shawn mówił, że są łowcami głów i działają głównie w Stanach, ale swoją siedzibę mają właśnie w Edmonton w Kanadzie. Dziś mieliśmy spotkać się z jednym z nich.

-Shawn...
Zaczęłam miękko, przesuwając dłonią po jego szczupłym torsie.
-Hm?
Usłyszałam cichy pomruk i jego duże kasztanowe oczy spojrzały na mnie.
-O której ma przyjechać ten facet z Edmonton?
-Około dziesiątej. Jeśli samolot będzie miał opóźnienie to da mi znać.
-Jest już dziewiąta trzydzieści. Znowu będziemy bić się przed lustrem.
Zaczął się śmiać. Wielbiłam ten śmiech. Radosny, dźwięczny, odbijający się echem w moim sercu.

**

Siedzieliśmy na kanapie w salonie czekając na człowieka, który pomoże nam znaleźć mojego męża. Chodziło o to, by wytropić go, kazać podpisać papiery rozwodowe i wyjść za Shawna w jakimś pięknym miejscu. Nic nie zapowiadało trudności i katastrofy. To miało być szybkie i proste i już niebawem mieliśmy zacząć planować ślub. Dodatkowo zbliżała się moja obrona doktoratu i ostatnie dwa egzaminy na uniwersytecie w Nowym Jorku. Miałam pożegnać "Wielkie Jabłko" i wrócić do Toronto, do domu.
-Musimy zacząć zwozić nasze rzeczy do domu.
Powiedział zataczając palcem kółeczka na mojej dłoni spokojnie spoczywającej na jego udzie.
-Chyba w końcu powinniśmy.
-Dużo masz rzeczy w Nowym Jorku?
-No...
Zawahałam się.
-No trochę. Pojutrze, gdy tylko wrócę, zacznę pakować to co nie jest mi potrzebne i przyślę rzeczy do domu. Będziesz tam, żeby je odebrać?

Ściągnął brwi.
-Mam lepszy pomysł. Polecę z tobą, pomogę ci spakować to co chcesz i zabiore to naszym samolotem.

Spojrzałam na niego wielkimi jak pieciozłotòwki oczami.
-Naszym czym? Kiedy kupiłeś samolot?
-Dwa dni przed urlopem w Blue Mountain. Twoi rodzice i Marie z dzieciakami nim przylecieli.

Byłam w szoku. Neurotyczny idol nastolatek na całym świecie ot tak kupił sobie odrzutowiec. Siedział obok mnie Travolta. Minus trzydzieściparę lat. I już miałam zacząć rozmowę rodem z jego terapii, gdy nagle rozległ się dźwięk domofonu.
-Detektyw.
Shawn poderwał się z kanapy, by wpuścić gościa.
- Jesteś na to gotowy?
Patrzyłam na niego stojącego w holu. Widziałam jego zdenerwowanie.
- To najlepszy detektyw.
- Ale czy jesteś gotowy na to?
- Nie.
Wiedziałam, że czeka nas teraz trudna przeprawa, ciężka rozmowa i żadne z nas nie było pewne, czy w ogóle uda się odnaleźć Jaya Rossa - mojego męża. I wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Poderwałam się z kanapy na równe nogi. Serce waliło mi w piersi. Czas zmierzyć się z przeszłością. Nie wiedziałam tylko, że aż tak dosłownie. Bo gdy otworzyły się drzwi stał w nich:
- Damon Anderson.
Wyciągnął dłoń w stronę Shawna i zmarł w pół drogi, gdy zobaczył mnie za jego plecami. Shawn uścisnął jego dłoń.
- Shawn Mendes, to moja narzeczona, Emma...
- Everett.
Damon zakończył za niego. Nie wiedziałam co mam zrobić, wszak przede mną stał mężczyzna, który ponad dekadę temu nauczył mnie jeździć konno. Mężczyzna, wtedy jeszcze chłopak, który pokazał mi seks. Mój pierwszy w życiu seks, pierwszy pocałunek...  Czułam, że szybkie znalezienie Jaya nie wchodzi w grę. Ale wtedy on wyciągnął dłoń w moją stronę i na serdecznym palcu błysnęła obraczka.
- Miło poznać.
Ściągnęłam brwi na te słowa z jego ust.
- Od czego zaczniemy?
Zachowywał się profesjonalnie, ale dziwnie mi się przyglądał. Może po prostu mnie nie pamiętał? Przecież wszyscy, którzy znają Shawna, znają moje imię i nazwisko. A tym bardziej on - detektyw, który miał dla nas pracować.
- Usiądźmy, może w salonie?
Shawn się denerwował. Wsunęłam swoją dłoń w jego. Była zimna i mokra. Usiedliśmy na kanapie i wciąż trzymałam jego dłoń. Chciałam dodać mu otuchy. Znosił to dzielnie. Zrzuciłam na niego bombę, ale on ani razy nie sprawił, żebym poczuła się źle z tego powodu. Sama z siebie czułam się źle.
- Będę potrzebował oryginały kilku dokumentów, jakieś zdjęcia. Na początek akt ślubu.
Mówił patrząc mi w oczy.
- Nigdy nie odebrałam go z urzędu stanu cywilnego.
- A gdzie ślub był zawarty?
- W Seattle.
Shawn to wszystko wiedział. Powiedziałam mu następnego ranka. Nie chciałam bombardować go bardziej tamtego wieczora, a on dopiero rano załapał co znaczy "jestem mężatką".
- Będę potrzebował pełnomocnictwo.
- Dobrze. Jeszcze dziś opłacę je i dostarczę.
Tym razem Shawn ścisnął mocniej moją dłoń, która zaczęła się trząść. Cała rozmowa to była wymiana suchych faktów między mną a Damonem. Ale wciąż nie mówiłam wszystkiego... Wciąż miałam coś na sumieniu i zaczynałam się bać, że ten jeden omen, nomen "demon" w końcu wydostanie się na światło dzienne.

The Painter III: Świt nad TorontoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz