Ghost story

1.7K 158 73
                                    

"And I pray for forgiveness, look for the answers 
Cuz it's hard for me to pretend 
Look to my mother, call to the captain 
Can't you see this state that I'm in"



Gdy Steve przybył do Avengers Tower, w budynku było zaskakująco cicho. Zawsze było tu pełno ludzi i coś działo, więc taka pustka była dziwna. Po chwili odnalazł Tony'ego w warsztacie, no bo, gdzie indziej mógłby przebywać. Właśnie pracował nad ulepszeniem swojej nowej zbroi. 

- Ani chwili przerwy, co Tony? - Podszedł bliżej Steve, podając rękę i przyglądając się robotom chodzącym i latającym wokół nich. Ach, ten technologie XXI wieku. 

- O witaj, Rogers. - Uścisnął wyciągniętą do niego rękę. - Widzę, że się mnie posłuchałeś i pozbyłeś się tych starych łachów. - powiedział lustrując go z góry do dołu, na co Steve tylko wywrócił oczami. - To chyba jednak pilna sprawa, skoro tak szybko zaszczyciłeś mnie swoją wizytą. Jak ten twój blaszak? 

- Tony. - westchnął zrezygnowany. - Ostatni raz powtarzam, że ma na imię Bucky. I bardzo dziękuję ci za pomoc. Jutro ruszamy do Wakandy, mam nadzieję, że znajdziemy tam pomoc. I po części chciałem o tym porozmawiać.

- Mają tam niezły sprzęt, może nie tak dobry jak mój, ale możesz być spokojny. - odpowiedział Tony z typową dla siebie pewnością, dalej pracując przy swoim stroju. 

- Nie o to chodzi. Usiądźmy, proszę. - Steve był widocznie zdenerwowany, cały czas spoglądając na swoje buty i wyłamując sobie palce. - Musimy pomówić o twoich rodzicach. 

Tony odwrócił się na pięcie i zaczął się uważnie przyglądać się Steve'owi. Usiadł przy małym, zagraconym stoliku i czekał na początek historii. Kapitan przysiadł się naprzeciwko, wciąż niespokojny, unikając kontaktu wzrokowego z rozmówcą. 

- Tak jak pisałem w e-mailu, Bucky jest i zawsze był dla mnie bardzo ważny. Z resztą to się pewnie nigdy nie zmieni. - Zaczął spokojnym tonem, kręcąc się na siedzeniu. - Gdy moja matka zmarła tylko on mi został, zajmował się mną i dbał o to żebym dożył kolejnego dnia. A później, jak wiesz była wojna i wtedy zawiodłem, nie uratowałem go. Myślałem, że umarł, ale trafił chyba jeszcze gorzej. - Zawiesił na chwilę głos i wreszcie spojrzał na Tony'ego, który z powagą przysłuchiwał się jego opowieści. - Pojmała go Hydra. Wyprała mu mózg. Torturowała. Rozumiesz to? - Kontynuował, nie czekając na odpowiedź. - Stworzyli z niego maszynę do zabijania, wypraną z uczuć i emocji. Był superżołnierzem, niepokonanym.  - Jego głos wyraźnie posmutniał. - Do czasu, aż znowu się  spotkaliśmy. Rozpoznał mnie. Wszystko mu się przypomniało, wszystko wróciło. Potem znów mnie uratował i uciekł. 

- Wybacz, Kapitanie. - Przerwał mu Tony. - Nie zrozum mnie źle, współczuje twojemu koledze, ale chyba mieliśmy rozmawiać o moich rodzicach. Pisałeś mi to wszystko już. - powiedział zniecierpliwiony, wywracając oczy, ukazując tym samym swoje znudzenie. Nie lubił marnować czasu.

- Nie, nie wszystko. - Pokręcił głową Steve. - Nie przerywaj mi, zaraz do wszystkiego dojdziemy. Teraz, gdy jest u mnie, widzę jakie to wszystko jest dla niego ciężkie. To tak jakby w jednym ciele były dwie osobowości. Wrócił Bucky, ale zniszczony przez tego drugiego. Zimowy Żołnierz wciąż jest w nim, w każdym momencie może się uruchomić, wystarczy kilka słów. Dlatego też lecimy do Wakandy, pozbyć się tego raz na zawsze. Jeśli się nie uda... - Urwał zdanie, jakby sam nie dopuszczał do siebie takiego rozwiązania. - Buck ma koszmary, prawdopodobnie pamięta wszystko, co robił Zimowy, pamięta każdą jego ofiarę, a lista nie jest krótka. Zanim go znalazłem dostałem od Natashy tajne akta. Tam wszystko było opisane. To naprawdę okropne, Tony. Hydra nie miała litości. - Ze zdenerwowania zaczął przygryzać wargi. - Tony, pamiętasz jak zginęli twoi rodzice? 

Stark momentalnie spojrzał gniewnie w kierunku Kapitana i podniósł się z miejsca. 

- Nie masz prawa o tym mówić! - Prawie wykrzyczał, odwracając się i podchodząc do okna. - To, że znałeś mojego ojca, który cię wielbił, dla którego byłeś prawdziwym idolem, nie upoważnia cię do wspominania o tym. Nie chcę tego słuchać!

Steve ruszył w tym samym kierunku, stając tuż za nim. 

- Naprawdę muszę. - Położył rękę na jego ramieniu, ale ten ją strącił. - Tony, to nie był zwyczajny wypadek. To był on. Zimowy Żołnierz. 


W tym samym czasie Bucky leżał nieruchomo na łóżku, wgapiając się w sufit i rozmyślając o ostatnich dniach, o czekającej go podróży, o Steve'ie. W pewnym momencie usłyszał głośne dźwięki z salonu. Przez dłuższy czas zastanawiał się co to, aż w końcu jego ciekawość wygrała. Wyłonił się z sypialni i zauważył czarnoskórego mężczyznę siedzącego na kanapie. Ewidentnie był zainteresowany tym, co działo się w telewizorze, bo nawet nie zauważył, że nie jest już sam w pomieszczeniu. Gdy się przyjrzał, dostrzegł, że leci mecz baseballu. Wyglądało to znajomo. Zaciekawiony podszedł bliżej, aż w końcu Sam go zobaczył.

- Ty musisz być Bucky. Steve dużo mi o tobie wspominał. Ja jestem Sam, miło cię poznać. - Głos Sama był bardzo spokojny, a on sam starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów, by go nie przestraszyć. - Dołączysz się do mnie? Właśnie grają Yankeesi. Mam popcorn. - dodał. 

Bucky nic nie powiedział, ale usiadł na drugim końcu sofy, oglądając zmagania swojej ulubionej drużyny. Zaczął nawet podjadać popcorn, który stał pomiędzy nimi, wyraźnie się rozluźnił i uspokoił. Zupełnie nie zwracał uwagi na Sama, który czasami mu się przyglądał. Zdążył zapomnieć, ile emocji niosą ze sobą spotkania sportowe. Przypomniał sobie, że kiedyś był ich ogromnym fanem, jak widać stara miłość nie rdzewieje. Wkręcił się w kibicowanie, co chwila kręcąc głową lub rozkładając bezradnie ręce, gdy jego drużyna popełniała błędy. Jeszcze przed wojną, czasem chodził ze Stevem na mecze.

- Idę po sok, chcesz też? 

Z tej innej rzeczywistości, w której się na chwilę zatracił wyrwał go męski głos Sama. Wyglądał jakby czekał na odpowiedź, ale Bucky nie miał pojęcia, co do niego mówił i czego oczekiwał.

- Możesz powtórzyć? - zapytał zdezorientowany, marszcząc brwi. 

- Chcesz się czegoś napić? Właśnie idę po sok. - powtórzył cierpliwie Sam, uśmiechając się przy tym. 

- Poproszę. Może być sok. - odpowiedział bez zastanowienia. - Dziękuję. 

Kilka minut później Sam wrócił już z dwoma szklankami, jedną podając Bucky'emu, ostrożnie, by przez przypadek go nie dotknąć. Nie wiedział jak mógłby zareagować na obcy dotyk, nie chciał go dodatkowo stresować.

- Wiesz, że nie musisz tu ze mną siedzieć? Naprawdę nie ucieknę. - powiedział po chwili Barnes, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. - Steve zachowuje się gorzej niż nadopiekuńcza matka. 

- Możliwe, ale nie wybaczyłby mi, gdybym sobie poszedł. Poza tym, naprawdę chcę dokończyć ten mecz. 

Po dwóch godzinach walki, mecz zakończył się wygraną Yankeesów. Spędzili ten czas praktycznie w ciszy, ale Sam cieszył się z postępu, jaki Bucky osiągnął w ciągu kilku dni. Nie uciekał, wypowiadał zdania, jadł i spał. To duży krok. 

- To co, może przygotujemy jedzenie? Steve powinien niedługo wrócić.

- Zgoda. - Pokiwał głową Bucky i ruszył z Samem do kuchni. 


✔  Till the end of the line | StuckyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz