Home

1.6K 153 77
                                    

"Lights will guide you home 
And ignite your bones 
And I will try to fix you"



Obudził go przeraźliwy krzyk. Spojrzał na zegarek, dochodziła trzecia w nocy. Głos ucichł, ale był pewny, że to nie był sen. Poszedł szybko do pokoju Bucky'ego. Zdziwił się, że nie znalazł go w łóżku. Rozejrzał się po pokoju i ujrzał postać siedzącą na podłodze pod oknem. Barnes jednak w żaden sposób nie zareagował na jego obecność. Steve w ciszy zajął miejsce tuż obok niego. 

- Powiesz mi co jest grane? - spytał po chwili.

Nie usłyszał odpowiedzi.

- Bucky, proszę. Powiedz mi. 

Po dłuższej chwili, gdy Steve już prawie się poddał, Bucky przemówił.

- Widzę ich. Widzę wszystkich. Takich widoków się nie zapomina, Steve. Tyle razy kasowali mi pamięć, ale oni zawsze wracają. Nigdy nie będę wolny. On już zawsze ze mną będzie, nawet jeśli program zostanie skasowany. - Schował twarz w rękach. - Nie mam spokoju nawet podczas snu. Te dwie noce, gdy zasypiałem obok ciebie, były takie spokojne. Ja... Ja pomyślałem, że może tutaj, w obcym miejscu też się uda. Myślałem, że no wiesz, że może jakoś to wszystko się naprawiło. - Panowała cisza, ale głos Bucky'ego był ledwo słyszalny. - A dziś było jeszcze gorzej. Znów byliśmy na wojnie, na naszej ostatniej wspólnej misji, ale było inaczej. W moim koszmarze to ty spadłeś w przepaść. - Przerwał na chwilę, by spojrzeć w oczy Steve'a. - Nie przeżyłbym tego, Stevie. Każdego dnia dziękuję Bogu, że to wszystko nie spotkało ciebie. 

- Oh, Bucky. - Objął go ramieniem, pokonując ostatnie wolne centymetry przestrzeni między nimi. - Nawet po tym wszystkim, wciąż myślisz o mnie. To straszne, że coś tak okropnego spotkało tak dobrego człowieka jak ty. Nikt nie zasługiwał na taki los, a szczególnie ty. Jednak teraz nie jesteś już z tym sam. Jestem tutaj dla ciebie, żeby ci pomóc. Wyjdziemy z tego razem.

- Mam jakieś sto lat, chyba pora dorosnąć. Nie możesz zawsze ratować mnie z problemów.

Steve objął go mocniej, przyciskając do siebie, jakby chciał udowodnić swoje słowa, że jest tutaj, aby go wspierać. Żeby czuł jego obecność.

- A niby czemu nie mogę? Przecież ty właśnie tak robiłeś. 

To była prawda. Bucky nigdy go nie opuścił. W zdrowiu, w chorobie - zawsze obok. Robiący obiad, gdy Rogers nie miał sił, by wstać z łóżka; podający leki, gdy miał zapalenie płuc; ocierający pot z czoła, podczas największych gorączek; ratujący tyłek, gdy znów dostawał łomot; śpiący tuż obok, gdy zabrakło jego mamy. Zawsze był, jak anioł stróż.

- Stevie, byliśmy młodzi, pragnęliśmy normalnego życia, z dala od biedy i wojny. - Spojrzał mu prosto w oczy. - Nie mogę mieszkać u ciebie całe życie, dlatego, że nie mogę spać, bo mam coś z głową. Muszę nauczyć się żyć. - Pokręcił głową z tym głupawym uśmieszkiem, jakby nie chciał, żeby mu współczuć.

- Dlaczego nie możesz? Czemu jesteś wobec siebie taki niesprawiedliwy, taki krytyczny? Przecież ja cię nigdzie nie wyrzucam.

Głos Steve'a brzmiał jak najpiękniejsza melodia i Bucky mógł przysiąc, że chciałby jej słuchać do końca swoich dni, ale wiedział też, że nie może być dla niego ciężarem. Wystarczy, że on ma zniszczone życie, Steve ma szanse na normalność, nie chciał ciągnąć go za sobą w dół. Nie zasługiwał na jego dobroć.

- Oh, Stevie. Zawsze taki dobry i pomocny dla innych.

Bucky po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat, uśmiechnął się w taki sposób, że Steve poczuł mały trzepot skrzydeł w brzuchu.

 - Teraz ci nie przeszkadzam, ale jak długo to potrwa? W końcu znajdziesz dziewczynę, założysz rodzinę, będziesz miał prawdziwy dom, a ja nie mogę wtedy na tobie wisieć. Muszę się zacząć przyzwyczajać i sobie radzić sam. Im szybciej, tym lepiej. 

Steve przez moment zastanawiał się jakich słów użyć, by wyrazić to, co chciał przekazać. Nie chciał źle dobrać wyrazów, nie chciał być namolny, źle zrozumiany. Chciał tylko żeby Bucky z nim został. Najlepiej już na zawsze. Bał się powiedzieć na głos to, o czym myślał, nie chciał go wystraszyć. Czy to wszystko musiało być takie trudne?

- Nawet, gdy nie miałem niczego, miałem ciebie Bucky. I to wystarczało. Bo mając ciebie, tak naprawdę mam wszystko. Ty jesteś moim domem, nie szukam niczego innego. Z wielką przyjemnością będę ratować cię z twoich opresji. Pragnę odwdzięczyć się za te wszystkie lata. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc. Nie myśl teraz o tym. I nie chcę się powtarzać, ale ja naprawdę zamierzam być z tobą już do końca. A teraz chodź się położyć, bez ciebie obok śpi się trzy tysiące razy gorzej. - Wstał, podając mu rękę, by do niego dołączył. 

Bucky choć przez chwilę się wahał, nie mógł mu domówić, a może po prostu tego nie chciał.

Położyli się tak, że Steve był większą łyżeczką, mocno ściskającą Bucky'ego, tak jakby był jego największym skarbem. I może rzeczywiście tak było. A jego zadaniem było już nigdy go nie wypuszczać. Wojna zabrała im wystarczająco dużo, czas nadrobić stracony czas. 


***

Dziś trochę krócej, trochę inaczej.

Dotarliśmy do połowy opowiadania, szybko zleciało. Chciałabym Wam podziękować za wszystkie gwiazdki i komentarze. To sprawia ogromną frajdę, tak samo jak pisanie tego tutaj! Cieszę się, jeśli dotarliście ze mną do tego momentu i mam nadzieję, że będziecie przy następnych rozdziałach. Jeszcze raz wielkie dzięki! 

✔  Till the end of the line | StuckyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz