"And take my past
And take my sins
Like an empty sail takes the wind
And heal, heal, heal, heal"
Szedł powoli prowadząc do swojego mieszkania, co chwila się odwracając i upewniając, czy Bucky na pewno idzie za nim. Droga nie była długa, ale miał wrażenie jakby nie miała końca. Chciał zadać Barnesowi mnóstwo pytań, ale wiedział, że przyjdzie na to jeszcze czas, teraz jest za wcześnie. Otworzył drzwi wejściowe, przepuszczając w nich swojego przyjaciela, w geście zaproszenia do środka.
- Usiądź tutaj - powiedział wskazując krzesło przy wysepce kuchennej. - Ja zrobię kanapki i herbatę z cytryną, taką jak zawsze piliśmy. Robiłeś je, gdy byłem chory, a ty musiałeś się mną zajmować. A w zasadzie nie musiałeś, ale i tak zawsze to robiłeś. - Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie.
Sam mówił mu, żeby starał się nie wspominać starych czasów, aby nie pogorszyć stanu Bucky'ego, nie wiedzieli jak może na nie zareagować, ale nie mógł się powstrzymać. Patrzył jak zajmuje wskazane przez niego miejsce i spuszcza głowę w dół. Steve nie chciał go za bardzo przytłoczyć, dlatego zamilkł zajmując się przygotowaniem posiłku. Spoglądał na bruneta, ale ten ani się nie ruszał ani nie próbował nawiązać z nim żadnego kontaktu wzrokowego.
Przesunął w stronę Barnesa talerzyk z piramidą zrobioną z kanapek, a obok postawił kubek gorącej herbaty. Swój trzymał w ręku.
- Śmiało Buck, pij i jedz. To dla ciebie. - Uśmiechnął się i oparł się o blat szafki naprzeciwko niego, upijając mały łyk napoju.
Brunet popatrzył się niepewnie najpierw na Steve'a, a potem na jedzenie, ale powoli zaczął jeść, popijając herbatą. Rogers odhaczył w głowie mały sukces. Ucieszył się, że chociaż apetyt mu nie zniknął, bo w ciągu dziesięciu minut Bucky zjadł cały talerz.
- Dokładki? - zapytał Steve.
Barnes w odpowiedzi pokręcił głową.
- Dziękuję. - dodał zachrypniętym głosem. Było to pierwsze słowo Bucky'ego zwrócone do Steve'a od czasów wojny.
Kapitan nie mógł ukryć swojej radości.
- Pójdę już. - stwierdził brunet wstając z miejsca.
Szczęście obróciło się w pył. Znikło tak szybko jak się pojawiło.
- Bucky... - Steve szybko ruszył się z miejsca, próbując zagrodzić mu drogę do wyjścia. - Dokąd? Przecież nie musisz nigdzie iść. Zostań. Zostań tutaj ze mną. Proszę. Nie odchodź. - Ostatnie zdanie prawie wyszeptał, nie mogąc ukryć wewnętrznego bólu, które rozrywało jego serce. Czuł, że jego oczy zaczynają się szklić, a on walczy z samym sobą. - Chcę ci pomóc. Nie mogę spokojnie żyć, gdy wiem, że jesteś gdzieś daleko, a ja nie jestem przy tobie. Zamieszkaj ze mną. Już nie musisz się nigdzie ukrywać. - mówił spokojnym głosem, a przynajmniej chciał żeby tak to brzmiało.
- Nie wiesz czym jestem Steve. - Pokręcił głową Bucky. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jakby był nieobecny. - Nie mogę tu zostać. Jestem zagrożeniem dla całego otoczenia. Nie zniósłbym, gdybym znowu ci coś zrobił.
- Jesteś James Buchanan Barnes. Wolisz, gdy mówię do ciebie Bucky. Jesteś moim najlepszym przyjacielem od dzieciństwa. - Potarł oczy, które zaczynały go piec. - Kiedyś byłem mały i ciągle chorowałem, inne dzieci się ze mnie śmiały, ale nie ty. Nie zostawiłeś mnie i ja też teraz nie zamierzam. Poradzimy sobie ze wszystkim. Zawsze dawaliśmy radę razem. Nie tak łatwo mnie teraz skrzywdzić. Jestem odporny na ból fizyczny. Będę cierpieć bardziej, gdy nie będę wiedział, co się z tobą dzieję.
CZYTASZ
✔ Till the end of the line | Stucky
FanfictionBucky jest zagubiony i wciąż ucieka. Steve się nie poddaje i podąża za nim, walcząc o najważniejsza osobę w jego życiu. Akcja dzieje się po CA: WS, niektóre fakty mogą być lekko zmienione.