Rozdział 6

260 23 4
                                    

★・・・・・・★・・・・・・★

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

★・・・・・・★・・・・・・★

Rosie spojrzała na Jamesa, jakby czekając, aż mężczyzna jej wszystko opowie. Jednak Barnes milczał jak zaklęty i nie miał zamiaru jak na razie się odzywać.

Siedział na kanapie wpatrzony w punkt przed sobą. Pogrążony we własnych myślach, zaciskał czasami metalową dłoń, przez co w głuchej ciszy panującej w pokoju rozchodził się dźwięk zgrzytu metalu.

James nie wiedział już, co ma zrobić. Znaleźli go i na dodatek wiedzą, że kobieta mu pomaga. Nie mógł odejść, ponieważ tamci mogliby skrzywdzić Rosie pod jego nieobecność. Jednak wiedział, że zostanie tu, również nie jest najlepszym pomysłem. Fuknął sfrustrowany i oparł się o oparcie siedzenia, po czym spojrzał na siedzącą na fotelu Rosie.

Już chciał się odezwać, gdy w całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Brunet automatycznie wstał, przygotowując się do zaatakowania. Obawiał się, że przestępcza organizacja wpadła już na ich trop i przyszła po niego.

Szatynka powoli podniosła się do pionu i udała się w stronę drzwi. Ostrożnie podeszła do wizjera, jakby bała się, że drzwi zaraz zostaną wyważone. Odetchnęła z ulgą, widząc, że po drugiej stronie stoi jej brat. Jednak spokój zaraz ją opuścił, a na jego miejsce wstąpiła panika.

Nie wiedziałaby, jak wytłumaczyć mu co w jej mieszkaniu robi poszukiwany i bardzo niebezpieczny przestępca... Ona sama nie wiedziała, czemu pozwoliła Jamesowi zostać u niej. Spojrzała na Barnesa, chcąc szybko obmyślić jakiś plan, a dzwonek znowu rozbrzmiał w pomieszczeniach.

— Tam — szepnęła, wpychając Jamesa do swojej sypialni i zamknęła dobrze drzwi za nim.

Spojrzała jeszcze raz w wizjer, po czym przekręciła zamek i otworzyła drzwi wejściowe, spoglądając na czekającego brata swoimi orzechowymi oczami.

— Coś ci długo to zeszło — oznajmił William i wszedł do środka, kierując się do salonu.

— Ciebie też miło widzieć bracie — zauważyła, zamykając drzwi, po czym poszła za nim. — Czym zasłużyłam sobie na twoją wizytę? — spytała po chwili.

Kobiecie nie umknęło to, że mężczyzna uważnie oglądał wszystko dookoła... Jakby szukał czegoś niepokojącego. W myślach modliła się, żeby nie znalazł nic, co mogłoby wskazywać na obecność Jamesa w jej domu.

— Niejaki Zimowy Żołnierz był widziany w okolicy. — odparł, spoglądając na siostrę.

— Naprawdę? — zapytała, tak jakby nie miała o niczym pojęcia. Chociaż w jej mniemaniu zrobiła z siebie tylko kretynkę.

— Został wydany natychmiastowy rozkaz przechwycenia go. Kazali mi i Amber się tym zająć...

— I po co mi o tym mówisz? — przerwała mu nagle. — Nie pracuję tam, więc nie muszę wiedzieć — stwierdziła, unosząc dumnie głowę.

— Chciałem cię tylko ostrzec, żebyś uważała na siebie — powiedział, nie chcąc się z nią kłócić.

Nagle po mieszkaniu rozległ się odgłos tłuczonego szkła, który dobiegł z sypialni. Rosie zacisnęła usta w wąską linię, przeklinając w myślach Jamesa, przy okazji wyzywając go również od słoni w składzie porcelany.

— To pewnie wiatr coś przewrócił — oznajmiła, czując na sobie wzrok brata.

William jakby nieprzekonany udał się w kierunku jej pokoju. Szatynka z nerwów zacisnęła pięści i udała się za nim. Mężczyzna otworzył gwałtownie drzwi od sypialni i rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu. Okno było szeroko otwarte, a zasłona przy nim powiewała w zależności od natężenia wiatru. Na panelach leżała szklana figurka, a raczej jej kawałki.

— Mówiłam, że to nic takiego — zauważyła.

— Zawsze warto sprawdzić — odparł, a komórka w jego kieszeni zabrzęczała. — Muszę wracać do pracy. Uważaj na siebie Rosie — dodał, po czym ucałował siostrę w czoło i wyszedł z mieszkania.

Szatynka spojrzała na drzwi wejściowe, za którymi zniknął William, po chwili stanęła w progu sypialni. James w tym czasie wygramolił się z szafy, w której w ostatniej chwili zdążył się schować, aby brat kobiety jej nie zauważył. Uniósł wzrok na Rosie i gwałtownie przyszpilił ją do ściany w przedpokoju.

— Współpracujesz z nimi? — spytał, a wręcz warknął na nią.

— Odsuń się — odparła spokojnym głosem, który zdziwił Jamesa. Nie spodziewał się takiej reakcji.

Rosie prześlizgnęła się pod jego ramieniem i udała się do salonu. Barnes stał chwile w miejscu, po czym poszedł za nią.

— Gdybym współpracowała, to bym cię już dawno im sprzedała — stwierdziła, odwracając się do niego przodem. — Jesteś strasznie przewrażliwiony na tym punkcie — zauważyła.

— Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Hydra robi...

— Nie przeżywaj już tak tego — przerwała mu.— I nie traktuj mnie jak wroga, bo to ja ci pomagam. Weź się w garść i mnie nie denerwuj — odparła twardo.

James nie mógł odwrócić od niej wzroku. Nie wiedział, czy szatynka jest na tyle głupia, żeby nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, którym jest przestępcza organizacja, czy tak odważna, że nie chce dać się zastraszyć i stawi czoła nawet największemu wrogowi.

My last hope || James BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz