Bonus nr. 2 "Spełniona obietnica"

3.8K 253 154
                                    

To w mediach, to jest żaba. xD  Zaba z pustyni deszczowej. xD I jest boska. 
Kto nie kocha żab, tak w ogóle? Ale dźwięk żabola pustynnego wam się przyda w notce. Więc... XD 


Magnus Bane, lat czterysta z okładem, Wysoki Czarownik Brooklynu, prawdopodobnie najprzystojniejszy i najpotężniejszy żyjący czarownik po tej stronie Atlantyku... czuł się jak nastolatek.

Nie z rodzaju tych normalnych nastolatków. Tych, co to przesiadują zamknięci w swoim pokoju, marudząc na niesprawiedliwość świata. On raczej należał do tych, którzy znaleźli swoją wielka true loff i czują się jak bohaterowie romansidła. Ze wszech miar chciał sobą z tego tytułu chociaż odrobinę gardzić, ale chęciami człowiek nie zmieni swojego charakteru. A Magnus Bane był, jest i pozostanie na wieki dekadenckim romantykiem.

Być może dlatego, budząc się pewnego paskudnie ponurego dnia, kiedy za oknem od cienkiej warstwy pierwszego tego sezonu śniegu, odbijało się rażące po oczach słońce, Magnus miał wrażenie, że świat spowiła czarna, gęsta i dusząca mgła. Mgła składająca się głównie z wszechogarniającej tęsknoty, poczucia straty i ogólnej beznadziei. Powinien się cieszyć, ponieważ oto wielkimi krokami zbliżały się jego urodziny, a zaraz po nich święta, pierwsze od lat, podczas których miał mieć swojego Miśka na wyciągnięcie ręki, a on myślał tylko o tym, że ów Misiek z uporem czołgu podczas jakiejś wielkiej bitwy, ignorował jego potrzeby.

A Magnus potrzeb nie miał dużo. Potrzebował tylko przytulania, głaskania, całowania, zobaczenia od czasu do czasu czystego piękna w postaci Aleca bez koszulki, wypadu do kawiarni/kina/opery/restauracji tudzież innego przybytku gastronomiczno-kulturalnej rozpusty. Do tego może odrobina rozmów o niczym, miły wieczór na kanapie z ustami Aleca na swojej szyi i ewentualnie wyręczenia w karmieniu i zabawie z Prezesem Miau. To nie było dużo!

Więc dlaczego, do ciężkiego dzwonu, Alec nie rozumiał?!

Otóż... Magnus wiedział, dlaczego. Bo to wcale nie tak, że robił to specjalnie. Alec po prostu, po tygodniach bez swojej najdroższej siostrzyczki, w końcu miał możliwość spotkania się z nią. Isabelle Lightwood zawitała w Nowym Jorku już tydzień wcześniej, z marszu wywołując poruszenie. Magnus z ponurą miną przez cały ten czas wysłuchiwał komentarzy, że jakaś ślicznotka rezyduje w nowojorskim Instytucie, że ponoć "gorąca" i "niezwykle towarzyska", w przeciwieństwie do "jej brata gbura".

Nie powinien więc być zazdrosny o to, że Alec spędza z nią czas. Nie powinien, ale był i miał tego po dziurki w nosie. Cóż... W końcu obiecał temu dzieciakowi, że teraz będzie brał co chce, prawda? Lojalnie ostrzegł, że to się tak skończy, czyż nie? Więc zamierzał tej obietnicy dotrzymać.

To był jeszcze środek nocy, kiedy się zerwał z łóżka. Zegarek wskazywał dziesiątą, więc Magnus powinien jeszcze przewracać się z boku na bok., ale nie potrafił. Zebrał się więc w ekspresowym tempie dwóch godzin i wybył z domu, opatulając się najcieplejszym ze swoich nieprzyzwoicie drogich płaszczy. Czapkę, szalik i rękawiczki sobie odpuścił. Aż tak nie był zmarznięty, żeby niszczyć sobie fryzurę!

Zawitał w Instytucie z miną zwiastującą małą apokalipsę. Drapieżno-zaczepny błysk w oczach mówił, że odzywanie się do niego może sprowadzić nieszczęście. Z kolei iskry strzelające namiętnie z jego palców, że nieszczęście mogłoby oznaczać w tym wypadku przyspieszony kurs bycia żabą z przewidzianymi zajęciami praktycznymi. Nic więc dziwnego w tym, że kiedy wpadł do Instytutu, Hodge będący tutejszym odźwiernym w zasadzie, umknął spod jego nóg, tylko mamrocząc pod nosem coś o tym, że Jocelyn jest u siebie w gabinecie.

Jesteś mójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz