Rozdział 4. Parabatai

3.9K 248 242
                                    


Alec przylgnął do imprez Magnusa niemal tak nierozłącznie, jakby od zawsze w nich uczestniczył. Jakoś udawało mu się układać dyżury tak, by na każdej z nich być, choć na zaproszenia innych osób nawet nie odpowiadał. Zawsze jednak przychodził do Magnusa i scenariusz był mniej więcej podobny. Magnus wymuszał na nim przebranie w coś przyzwoitego, chłopak wypijał kilka piw, tańczył z kilkoma dziewczynami, starannie przy tym unikając chłopców, wdawał się w rozmowy ze znajomymi podziemnymi, nieodmiennie stanowiąc swoistą sensację. Wieść o tym, kim jest dla Magnusa Bane'a rozniosła się lotem błyskawicy, sprawiając, że zaproszenia na domówki czarownika stawały się jeszcze bardziej pożądane. Magnus jeszcze staranniej musiał selekcjonować gości, każdy chciał poznać tego chłopca. Zobaczyć, co takiego niezwykłego w nim było.

Magnus obserwował to z rozbawieniem, ponieważ rzadko komu udawało się odkryć prawdę. Alec nie był prosty w znajomości. Przeciwnie. Na pierwszy rzut oka, był nudny i nieprzystępny, co tylko podsycało ciekawość nowojorskich podziemnych.

Swoistym rytuałem również było to, że Magnus nie pozwalał Alecowi na powrót do domu. Aż do tamtej pojedynczej imprezy, na której udało mu się wyrwać ładnego wilkołaka... Chłopiec był może rok, dwa lata starszy od Aleca i prawdę mówiąc, Magnus na większość wieczoru stracił dla niego zainteresowanie czymkolwiek innym. Nawet Aleciem...

Być może, była to wina alkoholu, który tamtego wieczora lał się litrami, doprowadzając Magnusa do stanu ledwo na skraju przytomności, a może frustracji wywołanej tym, że Alec tym razem dał się komuś podrywać... A tamten wilkołak, Tom, albo Terence, Magnus rano już tego nie pamiętał, był dobrym substytutem. Równie młodziutki, przystojny, z ciemnymi włosami i chmurnym spojrzeniem szaro-niebieskich tęczówek. Był marną, wyblakłą wersją Aleca, ale zaćmiony umysł skutecznie wyparł każdą najmniejszą różnicę, pozwalając Magnusowi wyżyć się fizycznie i nawet nieco emocjonalnie, kiedy większość swojej uwagi poświęcał właśnie jemu, rozmawiając i całując się z nim otwarcie, przy wszystkich.

Tamtej nocy był dobrym kochankiem, tego był pewien. Czułym, cierpliwym i oddanym, choć rano Magnus żałował każdej sekundy spędzonej z tamtym chłopcem. Szczególnie, kiedy zamiast Aleca w swojej kuchni rano miał wilkołaczego podrostka, który na trzeźwo tracił na uroku. Całe szczęście, obaj byli przekonani o jednorazowości tego wyskoku, więc chociaż nie musiał się zbędnie tłumaczyć.

Pożegnał się więc z nim wymuszonym uśmiechem i kiedy tylko drzwi zamknęły się za chłopakiem, dopadł do telefonu.

Zero wiadomości, ani jednego nieodebranego połączenia...

Westchnął ciężko, wystukując wiadomość. "Dotarłeś do Instytutu?"

To wcale nie tak, że kolejnych kilka godzin wyczekiwał odpowiedzi. Nie... Wytrzymał raptem pół, zanim porwał telefon ponownie w ręce, tym razem decydując się na połączenie. Alec nie odebrał, ale Magnus tłumaczył to sobie odsypianiem, albo treningiem, więc napisał kolejną wiadomość, tym razem dłuższą "Alec, Miśku, odezwij się. Nie każ mi się martwić".

"Alec... To nie jest zabawne. Odezwij się"

"Naprawdę? To jakiś podły żart?" napisał wieczorem, kiedy kładł się spać. Alec nie odpisał.

"To nie" napisał rano, ale zanim minęło południe, zadzwonił z piętnaście razy, za każdym razem czekając pełnych pięć sygnałów, zanim ze złością odrzucał telefon.

Po trzech dniach już chodził po ścianach, więc podjął desperacki krok, aby dowiedzieć się czegoś więcej, umawiając się z Jocelyn Fairchild, tutejszą przywódczynią Instytutu na kawę.

Jesteś mójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz