Rozdział 2

659 63 6
                                    

24.05.2019r.

- Profesor McGonagall - chrząknął cicho, zwracając na siebie uwagę kobiety, próbującej do końca rozwiązać sprawę nieścisłości w uczniowskich planach lekcji. - Potrzebuje ostatniej grupy - wyjaśnił pospiesznie powód wizyty w gabinecie dyrektorki. - Dzieci, do których mam się udać na domową wizytę - dodał.

McGonagall westchnęła ciężko, potarła palcami skronie, po czym machnięciem różdżki przywołała plik mniej więcej dziesięciu kopert.

- To już będą wszyscy nowi uczniowie z mugolskich rodzin, Harry - powiedziała łagodnie.

- W porządku. Mogłoby być ich nawet dwa razy tyle - machnął lekko ręką. - Za to spóźnienie na obiad dwa dni temu Draco jest tak obrażony, że raczej nie muszę się spieszyć - uśmiechnął się, może z rozbawieniem, ale też trochę z jakąś goryczą właściwą dla ludzi żyjących w dosyć burzliwych związkach.

Kobieta pokręciła głową, skutecznie demonstrując, jak bardzo nie zamierza się mieszać w jego relacje z kimkolwiek, choć naturalnie jako figura poważnej, zawsze stojącej u boku jej dzieci matki dla wszystkich gryfonów, prawdopodobnie miała ochotę powiedzieć nie jedno.

- Uważaj na siebie, Harry - oznajmiła krótko, trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch dni, po czym wróciła do kilku dużych kart zapełnionych rubrykami godzin, nazw przedmiotów, nazwisk nauczycieli i klas.

Wyszedł na zewnątrz, a po opuszczeniu piętra, będąc już niedaleko wrót szkoły, przejrzał koperty, ustalając w jakiej kolejności odwiedzi tych młodych, w większości pewnie nie oczekujących takiej wizyty ani żadnych słów o magii, ludzi.

***

Niejaka Elisabeth Mannor była ostatnia. Znaczy, wśród pliku listów dla dzieci z mugolskich rodzin pierwotnie druga, jednakże Harry był tak zdumiony tym, że odnalazł osobę, która miała otrzymać dziennik Slytherina wśród przyszłych pierwszorocznych, że wepchnął grubą kopertę do kieszeni oliwkowego płaszcza, a później aż do przekazania dziewiątemu dziecku dziewiątej tego popołudnia nowiny, zupełnie i tej sprawie nie myślał.

W końcu jednak musiał.

Chociaż nie był pewien czy to dobry pomysł, cofnął się do szkoły po małą książkę i jej skórzany futerał, a dopiero później aportował w pobliże domu Elisabeth Mannor.

Mugolska dzielnica wydawała się porządna. Domy nie były identyczne, ale wszystkie zadbane, a z trawników wyglądały na niego dziesiątki pięknych, barwnych kwiatów (zapewne w większości szykujących się powoli na śmierć w spotkaniu z nadchodzącą niespiesznie jesienią). Stanął przed białym budynkiem, niewielką, piętrową kwaterą i westchnął cicho.

Nadeszła ta chwila.

Miał porozmawiać z dziewczynką z nie magicznej rodziny, w której rękach chciał  wylądować dziennik Salazara Slytherina. Czy ona naprawdę mogła być głucha, tak jak sam założyciel? Od urodzenia? Jeśli tak, jeśli cała ta historia mężczyzny była prawdziwa... To jak ona mogła sobie radzić w życiu? I jak miała to robić dalej w szkole magii, nie słysząc jak wymawiać zaklęcia, ani słów nauczycieli?

Miał mętlik w głowie.

Otworzono mu ledwie zapukał. I szczerze mówiąc nie mógł uwierzyć, że stoi przed nim osoba, która wcale nie była tak całkiem obca.

- Charles Watts, szósty rok, Ravenclaw - powiedział powoli, nie do końca pewien, czy nie ma omamów, lustrując z niedowierzaniem chłopięcą postać od czubka głowy porośniętej złocistymi lokami, po stopy w papciach z króliczkami.

Nieoczekiwana PomocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz