Rozdział 4

507 55 0
                                    

27.05.2019r.

Przy trzeciej rozmowie ze Slytherinem, Charlesa nie było w pokoju.
Zaczęło się... Przypadkiem.
Usiadła przy biurku, decydując się wreszcie otworzyć niepokojący ją list z Hogwartu.
Tak jak z koperty, którą otrzymał kiedyś jej brat, z tej także wypadło kilka różnych kartek. Przede wszystkim krótki komunikat informujący, że jest czarownicą.
Potem lista zakupów. Długo wodziła po niej wzrokiem, aż w końcu, dla zmniejszenia nerwów, chwyciła długopis i zaczęła wypisywać najbardziej dziejące ją rzeczy na najbliższej w miarę dobrej do tego powierzchni. O to i owo koniecznie musiała spytać brata. Kiedy podnosiła trzecią kartkę, zapisaną właściwie jedynie krótkim komunikatem kierowanym raczej do rodziców, informującym od kiedy do kiedy trwa rok szkolny, gdzie dziecko zawieść i jak przeprowadzić je na właściwy peron (to musiało być nowe, inaczej Charles nie miałby kilka lat wcześniej problemu ze swoim pierwszym wkroczeniem na cudaczny peron 9 i ¾), spojrzała w bok. I zaczerwieniła się z zakłopotania.

"Chyba pomyliłaś mnie z notatnikiem."

W istocie.

Cały czas nerwowo skrobała to, co ją martwiło lub dziwiło, brokatowym zielonym długopisem w dzienniku Salazara Slytherina.

"Przepraszam."

"Po co wypisujesz losowe terminy? Próbujesz stworzyć listę pakowania rzeczy do szkoły? Nauczyć się tych nazw na pamięć?"

"Chcę spytać o nie brata. Są dla mnie nowe."

"Rozumiem."

Znów odezwał się, gdy już wsadzała papiery ponownie do koperty opatrzonej jej dokładnym adresem.

"Pochodzisz z nie magicznej rodziny?"

Nie odpisała.

"Kociołek służy do warzenia eliksirów. Musi być cynowy, ponieważ niektóre składniki źle reagują na żelazo lub srebro. A złotych używa się tylko przy potężnych miksturach, w których skład wchodzą takie rzeczy jak rogi jednorożca, łzy feniksa albo smoczy ogień. W szkole taka ekstrawagancja na nic by się nie zdała.
Skrzydła muchy siatkoskrzydłej, kły węża, łuski węża, skorupki jak drozda i kilka pozostałych to składniki do eliksirów. Kupisz je w  magicznej aptece.
Różdżki w Anglii już od wieków tworzą Ollivanderowie. Chciałaś spytać o te rzeczy brata, czyli uczęszcza do Hogwartu? Wyśmienicie. Będzie wiedział gdzie zabrać cię na zakupy i jak później bezpiecznie spakować wszystkie rzeczy do kufra.
Co do zwierząt... Najpowszechniejsze są sowy, koty i ropuchy. Ludzie nabywają jeż bo mogą przenosić wiadomości, strzec różnych przestrzeni domu albo czasem są użyteczne do warzenia eliksirów... Nie polecam żadnego z nich - właściwie najlepiej będzie jak powstrzymasz się od zakupu pupila..."

"Dlaczego?"

"Przekonasz się w Hogwarcie. Jak już znajdziesz brata, spytaj go, czy wie gdzie jest Pokój Życzeń. Jak nie to będziesz musiała pogadać z tym człowiekiem, który dał ci dziennik."

"Z profesorem Potterem?"

"Jeśli masz na myśli wysokiego bruneta z wielkimi, pełnymi niedowierzania zielonymi ślepiami i brzydką blizną na czole to tak. Z nim."

Slytherin przestał pisać. Ale tym razem dziennik samoczynnie się zamknął - i nawet wskoczył do futerału.

Chyba brokatowy zielony długopis mu się nie spodobał.

Właściwie jej to nie dziwiło. Brokatowe długopisy były okropne... Posiadała je tylko dlatego, że Charles nagminnie dawał jej je na wszelkie okazje. Zawsze w paczce na dwanaście sztuk, wybrakowanej o trzy, ponieważ złote, jasnoniebieskie i fioletowe zatrzymywał. Rysował nimi później w trakcie roku szkolnego, w starym brulionie. W ciągu dziesięciu miesięcy nieobecności z reguły tworzył dziesięć prac. Każdego miesiąca jedną. Dobrze, że zbliżał się do końca nauki w Hogwarcie, ponieważ jego brulion miał tylko jakieś dziewięćdziesiąt stron. Czyli nieubłaganie zbliżał się do końca.

Właściwie, Lisia była ciekawa co starszy zrobi z tymi szkolnymi rysunkami później.

Sprzeda komuś? Te wszystkie złoto-niebiesko-fioletowe pejzaże, portrety i smoki?
W ramki oprawi i rozda krewnym, aby katować ich abstrakcjonizmem (hm... Surrealizmem)? Schowa gdzieś między książkami na regale? I na kontynuację edukacji kupi kolejny brulion? W linie zamiast kratki? Albo grubszy...?

- Zupełnie nie rozumiem - mruknęła, odrywając się od myśli o artystycznych pracach brata, aby zerknąć znów na herb z wężami, pięknie wyróżniający się na skórzanej okładce.

Jeśli Salazar Slytherin nienawidził takich jak ona... Dlaczego tak po prostu wyjaśnił jej rzeczy, nad którymi się zastanawiała?
Czemu nie przeklął jej? Nie skończył rozmowy wymówieniem współpracy w sprawie jej głuchoty i świata magii w związku z tym, że jednak nie spełniała kryteriów pochodzenia?

Czy to z powodu głuchoty...?

Fakt, że w istocie w świecie magii czekało ją niesłysznie sprawiał, że czuł litość?

***

Wszyscy nauczyciele się na niego gapili. Chrząknął nerwowo, wygładzając nieistniejące wgniecenia na rękawie szmaragdowej koszuli, zanim znów obejrzał ich dokładnie twarz po twarzy.

- Pospiesz się, Potty - Draco wywrócił oczami. - Rok szkolny coraz bliżej. Chcesz żeby nas zastał skamieniałych w niewygodnych pozycjach w pokoju nauczycielskim?

- Niewykluczone, że w tym roku w Hogwarcie zacznie uczyć się wyjątkowa dziewczynka - zaczął powoli. - Będzie głucha - rozwinął, przełykając ciężko ślinę, gdy pióro wypadło profesor McGonagall z ręki.

- Głucha? - powtórzyła powoli.

- Lekarze zrobili co mogli, więc nosi specjalne urządzenie, dzięki któremu słyszy. Ale gadżety mugoli nie współgrają z magią, więc gdy już wkroczy na peron 9 i ¾, a później do Hogwartu nie będzie mogła go używać. Zapewne dobrze czyta z ust i całkiem płynnie mówi, ale no... Ale...

- To, co może jej ułatwić funkcjonowanie w naszym świecie zostało już wprowadzone, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć z Pottym efektów - wtrącił się Draco, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.

Zupełnie jakby mówił; "To nie moment na przyznanie się, że dałeś dziecku niebezpieczny magiczny artefakt o nieznanej mocy."

Miał rację.

- Co może ułatwić jej funkcjonowanie wśród czarodziejów? - zapytała pani Pomfrey, uczestnicząca w spotkaniach nauczycieli głównie z przyzwyczajenia i dlatego, że najczęściej na nich zamawiała u Mistrza Eliksirów, młodego profesora Laughinga brakujące eliksiry do skrzydła szpitalnego.

Nie lubiła schodzić do lochów. A on, podobnie jak kiedyś profesor Snape, niekoniecznie często je opuszczał. Nawet na posiłkach nie bywał w Wielkiej Sali gdy to nie było konieczne.

W sumie jego postawa dziwiła Harry'ego, zwłaszcza, że gdy się go bliżej poznało, profesor Laughing był naprawdę wspaniałym, serdecznym człowiekiem, z którym cudownie się rozmawiało, a jeszcze lepiej dyskutowało, noszącym na co dzień, czy w roku szkolnym, czy nie, atłasowe koszule z wąskimi rękawami i wysokimi kołnierzami, rękawiczki ochronne (nadwrażliwość jego skóry była nieprzyjemnym minusem, jeśli wziąć pod uwagę jak kochał zajmować się lekami, truciznami i ogółem spraw kociołkowych) oraz dopasowane ciemne spodnie. Do nich zawsze płaskie buty. Podróżne. Wygodne. Zapewne poza wygodą chodziło mu o możliwość ewentualnej podróży i wytrzymania na nogach w tej podróży jak najdłuższego czasu. Jeszcze za czasów wojny, zanim zmienił imię, nazwisko i większość wyglądu, miał wiele problemów z krewnymi-śmierciożercami. Odruch odwracania się za siebie przy każdym dziwnym dźwięku i wzdrygania na nieoczekiwany dotyk oraz cała seria nerwowych tików także mu pozostały.

- To... Nie mogę powiedzieć - chrząknął, przeczesując nerwowo ciemne włosy palcami. - Nie chce zapeszyć, pani Pomfrey.

McGonagall westchnęła, pokręciła głową.

- Dobrze - powiedziała krótko. - Na tym dzisiaj skończmy. Harry. Ty zostań. Chcę z tobą porozmawiać na temat tej dziewczynki.

- Oczywiście, pani profesor - zgodził się pospiesznie.

I niepokojąco szybko został z dawną opiekunką Gryffindoru sam na sam. Nawet Draco, spojrzał pocieszająco, wysłał mu oszczędnego buziaka za plecami kobiety. I wyszedł.



Nieoczekiwana PomocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz