Mężczyzna przed nim przestąpił z nogi na nogę. Był wyraźnie sfrustrowany.
— Decyduj się szybciej, nie mam całego dnia — burknął.
Ciemnowłosy młodzieniec oparł się ramionami o drewniany kontuar, patrząc na niego spod uniesionej brwi. Znajdowali się w równie mrocznym sklepie, co jego spojrzenie. Na półkach znajdowały się stare, czarnomagiczne - a przede wszystkim - drogocenne księgi; w gablotkach zaś inne czarnomagiczne tego pokroju artefakty. A dziś nad tym wszystkim pieczę sprawował Tom Riddle.
— Już ci powiedziałem. Za ten badziew, który uparcie nazywasz drogocennym, mogę dać co najwyżej dwa galeony.
— Dwa galeony!? Minimum trzynaście, nie mniej!
— Trzynaście to bardzo pechowa liczba — odezwał się dziewczęcy głos spod kominka, ukrytego przed wzrokiem wchodzących do środka.
Mężczyzna przed Riddle'em drgnął zaskoczony, widząc otrzepującą się z popiołu nastolatkę. Tym razem dziewczyna założyła na siebie wściekle zieloną bluzkę z długimi, dzwoniastymi rękawami, która kompletnie nie pasowała do rozkloszowanej, krwistej spódnicy, sięgającej prawie do połowy łydek. Tom miał ochotę uderzyć się w twarz, zakrywając oczy, widząc jej buty na niewielkim obcasie.
— A dodatkowo dziś piątek. — Odważyła się podejść bliżej mężczyzn.
Jej ognistorude loczki połaskotały blat, na którym opierał się Riddle, kiedy zrównała się wzrokiem z błyskotką, którą przyniósł nieznany jej mężczyzna. Zacmokała z politowaniem i pokręciła głową, wracając do pionu.
— Mój drogi, ja to bym nawet tego nie kupiła na pchlim targu za pięć knutów.
Mężczyzna wyraźnie się oburzył.
— Słuchaj no, ty pannico…
— Wygląda Pan na kogoś, kto potrzebuje pieniędzy —przerwała mu, mierząc go wzrokiem. — Dla takich ludzi nawet dwa galeony to dużo. — Machnęła ręką, a przedramię drugiej oparła na kontuarze. — Jeśli oferta tego chłopca wygaśnie, ja to kupię z czystej dobroci serca.
Ten chłopiec zmierzył ją wzrokiem. Miał prawie dziewiętnaście lat, do cholery! Jest już przystojnym, młodym m ę ż c z y z n ą.
Poza tym skończyli Hogwart w tym samym roku - nie miała prawa na takie uwagi.
Sfrustrowany mężczyzna, który przed wejściem do sklepu miał zamiar tylko wejść i wyjść zaczął się poważnie zastanawiać nad tą propozycją. Wolał jednak zapłacić pracownikowi sklepu niż jakiejś damulce.
— Zgoda, chłopcze — powiedział w końcu. — Niech będą dwa galeony.
Tom uniósł palec, uśmiechając się uroczo i lekko, acz przyjaźnie (o ile to możliwe), przymrużył oczy.
— Teraz moja oferta brzmi jeden galeon i czternaście sykli.
Mężczyzna warknął i uderzył pięścią w drewniany blat. Riddle stracił swój uroczy wyraz twarzy na rzecz tego, który tak często pojawiał się podczas integracji z jego szkolnym Wewnętrznym Kręgiem, a którego rudowłosa tak bardzo nie znosiła oglądać. Zaczęli bitwę na spojrzenia.
Dziewczyna tylko przewróciła oczami, mówiąc, coś o tym, że jej oferta jest nadal aktualna. Mężczyzna, którego włosy były już lekko przyprószone siwizną, wolał jednak sprzedać pierścionek za niższą sumę, niż ubijać interes z kobietą, która ledwo odrosła od ziemi.
Tom Riddle wypłacił należną sumę, a po wyjściu klienta uśmiechnął się z zadowoleniem do dziewczyny. Ta mrugnęła okiem.
— Brawo, Isobel, ten pierścień możemy sprzedać za co najmniej osiemnaście galeonów.
— Żartujesz sobie? Minimum dwadzieścia dwa! Wystarczy spojrzeć na te wyżłobienia... na pewno pochodzą za czasów Napoleona.
Chłopak przelewitował pierścień do jednej z gablot na końcu sklepu. Jutro Burkes będzie musiał go zbadać i wycenić, a tymczasem Tom może już zamknąć sklep. Koniec na dziś.
Oboje ruszyli schodami na górę do małego mieszkanka. Na początku istniał dla nich jeden problem: stało tu tylko jedno łóżko, a było za mało miejsca, by przetransmutować jakieś krzesło w drugie. Na powiększenie łóżka też nie było żadnych szans. W końcu nauczyli się nie naruszać swojej przestrzeni osobistej… A jeśli Riddle już koniecznie chciał spędzić z kimś noc, Isobel sypiała na dole w sklepie, zabierając górę koców. Nie było to zbyt komfortowe, ale jednak lepsze, niż wysłuchiwanie jęków kolejnej kochanki Toma.
— Późno dziś wróciłaś — rzucił.
Isobel tylko wzruszyła ramionami, a chłopak usiadł przy biurku, biorąc się za uzupełnianie rubryczek. Borgin był aż za dokładny, dlatego każdego dnia musieli zdawać raporty. Merlin im świadkiem, że jeśli zginąłby chociaż jeden knut, oboje srogo by za to zapłacili.
— A ty nie przyprowadziłeś żadnej kobiety — odparła. — Czyżby miesiąc wstrzemięźliwości?
Spojrzał na nią przez ramię, uśmiechając się wrednie.
— Jeśli aż tak ci śpieszno, żeby spać na kocach w sklepie, to możesz przenieść się tam już dziś. Wiesz, że nigdy nie pogardzę łóżkiem tylko dla siebie.
— Ty się tam przenieść — odparowała. — Myślisz, że to komfortowe dla mojej psychiki? Czasem mam wrażenie, że coś na mnie patrzy z tych wszystkich artefaktów, brr. — Wzdrygnęła się. Pokręcił głową, uzupełniając kolejną tabelę.
— Ty i ta twoja wyobraźnia… Idź spać, jutro kolejny, ciężki dzień.
To ma być luźne opowiadanie, nie czekajcie na żadne wywody filozoficzne ani ukrytą głębię 😂😘😘
P.S. Na regularność publikacji też nie czekajcie