Została przydzielona na siódmy rok. Wbrew obawom opiekuna domu Slytherin - Horacego Slughorna - oraz chłopców z dormitorium, w którym nagle się pojawiła, Isobel nie okazała się być istotą nie-magiczną. Tiara Przydziału, kiedy dziewczyna stawiła się w gabinecie dyrektora, wspaniałomyślnie wykrzyknęła ,,Slytherin!''. Nikt jednak nie wiedział z jakiego powodu; czy to dlatego, że faktycznie była sprytna i ambitna, czy też dlatego, że akurat do tego domu nieumyślnie - a zapewne przez przeznaczenie! - wpadła.
Tak jak w przypadku Toma Riddle'a szkoła zapewniła dziewczynie wszelkie potrzebne podręczniki, szkolną szatę, przybory do eliksirów, a nawet profesor Slughorn wybrał się z rudowłosą na Pokątną, by zakupić różdżkę.
Teraz uczestniczyła w lekcji zaklęć i wertowała pożyczony podręcznik rocznika niżej, by usilnie przypomnieć sobie, że jedynak nie jest całkiem zielona ,,w te klocki''. Czuła na sobie kilkanaście spojrzeń, jednakże tylko jedno zwróciło jej uwagę najbardziej. Było zimne i mroczne. Dlatego stwierdziła, że pod żadnym pozorem nie będzie się odwracać. Nie, dopóki nie zorientuje się w swojej obecnej sytuacji.
Okazało się, że owszem, w Hogwarcie uczyła się niejaka Isobel, ale porzuciła naukę po drugim roku i wyjechała do Stanów. Dziwnym trafem również wyglądała bardzo podobnie do aktualnej Isobel. Przez to profesor Dumbledore był bardziej niż zainteresowany odkryciem, co tu się, na Merlina, dzieje.
Uczniowie mieli teraz za zadanie przećwiczyć nowopoznane zaklęcie. Isobel wplotła dłonie we włosy, uporczywie myśląc, jak ma to zrobić, do cholery, skoro jak na razie nie potrafi rzucić prostego lumos. Po kilku próbach zupełnie się poddała, wśród śmiechu Gryfonów i zniesmaczonych spojrzeń Ślizgonów. Tylko jedna osoba - i nauczyciel - patrzyła na nią z zamyśleniem.
Po lekcji, z której Isobel wyszła zupełnie wyczerpana, zaczepił ją ten sam chłopak, który wczoraj zaprowadził ją do Slughorna.
— Riddle chce cię widzieć w Pokoju Wspólnym po kolacji — powiedział tylko i zaraz odszedł. Patrzyła na niego zaskoczona, aż zniknął za zakrętem.
Przez całą kolację siedziała jak na szpilkach, co jakiś czas sprawdzając, czy nikt z Domu Węża na nią nie patrzy. Nie patrzył. A mimo to czuła na sobie czyjś wzrok.
Stół nauczycielski również, tak jak Slytherinu, był zajęty sobą.
Pozostawały jeszcze stoły trzech innych domów. Westchnęła, dziubając w swojej sałatce. Jak tak dalej pójdzie, to spędzi cały rok na wytykaniu palcami.
Po kolacji, która minęła jej w stresie, Isobel weszła do Pokoju Wspólnego - zdziwiona. Spodziewała się bardziej, że skoro wciąż było bardzo wcześnie, to wszystkie fotele z kanapą oraz krzesła ze stolikami, rozmieszczone po całym pomieszczeniu, będą oblegane przez uczniów, a tymczasem…
Tylko jeden z czarnych foteli był zajęty. Siedział na nim chłopak, którego dzień wcześniej nazwała pięknym. Ze wstydu zarumieniła się okropnie. Ciemnowłosy zachował swoją typową maskę, jakoby twarz była wykuta w kamieniu. Brązowe oczy, które same w sobie powinny dawać ciepło; zdawały się patrzeć na nią z zimnym wyrachowaniem. Cała jego postawa, choć tylko siedział z książką na kolanie, zdawała się być całkowicie wroga.
Stanęła na środku pomieszczenia, nie bardzo wiedząc, co ma dalej zrobić. Nastała cisza; dla niej kolejny dość stresujący czynnik. Potarła kark. Zauważył, że to jeden z jej tików nerwowych - najbardziej typowy. Drugim było bawienie się pierścionkiem na kciuku. Podejrzewał, że było to białe złoto. Obręcz ta posiadała cztery małe, czerwone kamienie szlachetne, czy też półszlachetne.
Zegar nad kominkiem wybił pełną godzinę. Znaczyło, że stała tak już jakieś pięć minut, gapiąc się na niego z wzajemnością.
— Jesteś już gotowa, aby powiedzieć prawdę? — przerwał ciszę. W opustoszałym Pokoju Wspólnym jego głos, choć cichy, wybrzmiał pewnie i głośno, niczym krzyk.
Zmarszczyła brwi i zrobiła kilka kroków w jego stronę, mijając sofę (idąc, przyjechała po niej dłonią).
— Powiedziałam samą prawdę. Zupełnie nic nie pamiętam z czasów przed pracą w kawiarni i szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Dyrektor Dippet wskazał na to dziwne urządzenie, które miałam w dłoni w chwili przybycia. To był…
— ...Zmieniacz czasu — dopowiedział i wstał. Nie mógł znieść, że stała nad nim i patrzyła z góry. — Miałaś w dłoni zmieniacz czasu, kiedy kompletnie nic nie wiesz o moim świecie.
Cofnęła się odruchowo, wyginając ciało do tyłu. Jego powstanie wraz z późniejszymi słowami odebrała jako atak. A on dodatkowo był jeszcze wyższy od niej o głowę. Ewidentny atak!
— Może zamiast coś sugerować, pomożesz mi zrozumieć co tu się dzieje, hym!? Trafiłam w zupełnie obce miejsce, w jakiś dziwny, zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób, od samego przybycia atakują mnie jakimiś światełkami, które nazywacie magią, a ty jeszcze śmiesz oskarżać mnie o kłamstwo i jeszcze cokolwiek innego! - Wyrzuciła na jednym tchu i pchnęła go z całej siły. Tym razem to on cofnął się o krok. — Mam tego dosyć!
Skierowała swoje kroki do dormitorium dziewcząt, a on musiał usiąść z wrażenia.
Nikt, zupełnie nikt, nigdy go tak nie potraktował. Nigdy. I to był ostatni raz.