13.

188 11 2
                                    

Wanda Maximoff

Znów byłam w Paryżu, w tej samej kawiarni co wtedy, gdy spotkałam tego chłopaka. Teraz znów go widziałam. Siedział przy barze i popijał coś gorącego. To był on. Byłam pewna. Ten, który posiadał moc taką samą jak mój brat.

Wiedziałam go w Avengers. Póki co błądził na drodze przestępczości, ale mógł skończyć w dobrym miejscu i wyjść na dobrego człowieka. Chciałam mu pomóc tym bardziej, że sama nie zawsze byłam tą dobrą. To ja pomagałam Ultronowi, jednak wybrałam tych dobrych. Nie licząc tego, że będąc jedną z nich straciłam ludzi, których kochałam, nie żałuję swoich decyzji. Może tak miało być.

Podeszłam do baru i usiadłam na krześle obok mulata z ciemnymi włosami.

- Hej kolego, postawisz mi drinka? - zapytałam nie patrząc nawet w jego stronę, mimo to poczułam na sobie jego wzrok.

- My się znamy? - zdziwił się z lekkim uśmiechem przyglądając mi uważniej.

- Spotkaliśmy się jakiś czas temu, w jednej z tutejszych dzielnic. Znęcałeś się na mniejszym i słabszym od siebie. Pamiętasz? - zapytałam spoglądając na niego z uśmiechem.

- Ah, no tak. Już wiem kim jesteś. Należysz do tych pieprzonych Avengers. Myślicie, że zwalczacie zło, ale nie widzicie tych drobnych szczegółów. - wyznał chłopak popijając gorącą czekoladę. - Wiesz jak to jest nie mieć domu ani rodziny? Codziennie żebrać lub kraść? Wcale nie chciałem być tym złym. Tak chciał los. - opowiedział brunet, a ja tylko kiwnęłam głową.

- Wiem. Też byłam zła. Przez jakiś czas. Potem gdy chciałam zrobić coś dobrego, ludzie znów obwiniali mnie o zło. Jeszcze później straciłam wszystko, co było dla mnie ważne. - wyznałam przypominając sobie różne momenty swojego życia.

- Ojciec wyrzucił mnie z domu jak miałem dwanaście lat. Od tamtej pory żyje na ulicy. Byłem szczęśliwy gdy pięć lat temu obróciłem się w proch. Jednak wy na siłę przywróciliście mnie do życia. - powiedział wstając z krzesła. Zaczął iść do wyjścia, więc zrobiłam to samo.

- Chwilę przed tym zanim umarłam, straciłam bliską osobę. I wcale nie bałam się śmierci. Nie chciałam wracać. Ja też nie miałam wyjścia, ale skoro już tu jestem to może warto by było zrobić coś dobrego. - stwierdziłam, a on spojrzał na mnie. Otulił się mocniej płaszczem, gdy wyszliśmy już na zewnątrz.

- Czego ty właściwie chcesz, laleczko? - spytał szorstko, a ja tylko przewróciłam oczami.

- Masz zdolności. - odparłam ignorując jego ton.

- I co z tego? - zdziwił się ze sztucznym uśmiechem na ustach.

- Mogę Ci wiele zaoferować. Na twoim miejscu, nie zastanawiałabym się nawet przez chwilę. Nie masz nic do stracenia. - odparłam szybko, gdy nagle ten zatrzymał się i spojrzał na mnie rozkładając ręce.

- Do rzeczy. - powiedział z irytacją.

- Pojedziesz ze mną do Nowego Jorku. Dostaniesz szansę na to żeby coś zmienić. Dołączysz do drużyny. Zarobisz uczciwie pieniądze. - wyznałam głosem pełnym nadziei na to, że się zgodzi. Nie wiem dlaczego właściwie tak mnie interesował. Po co go tam zapraszam, skoro Fury nawet nic nie wie o tym, że tu jestem.

- Chyba śnisz, dziewczynko. - zaśmiał się po czym odszedł w mgnieniu oka w nieznanym mi kierunku. Cholera!

Peter Parker

W piątek o godzinie dwudziestej zjawiłem się pod domem MJ. Gdy zapukałem do drzwi otworzyła mi dziewczyna ubrana w czarne rurki, białą bluzkę i dzinsową kurtkę. Uśmiechnąłem się.

- Cześć, to jak jesteś gotowa? - zapytałem patrząc jej w oczy na co ona kiwnęła tylko głowa i wyszła na zewnątrz.

- Idziemy do kina? - spytała dziewczyna po dłuższej chwili ciszy.

- Właściwie to, chciałem Ci coś pokazać. Naprawdę Cię lubię i myślę, że mogę Ci zaufać. - wyznałem czując w sobie wielki stres przed tym co zamierzałem zrobić.

- Dawaj Parker, jestem gotowa na wszystko. - stwierdziła dziewczyna z uśmiechem.

- Okej, no więc zawsze gdy znikałem i nie mogłem tego wyjaśnić... to nie dlatego, że nie chciałem, po prostu nie mogłem. - zacząłem jąkając się co drugie słowo.

- Jesteś Spidermanen. - stwierdziła brunetka, a mnie zatkało.

- Skąd wiesz? - zapytałem totalnie zszokowany.

- Domyśliłam się. - odparła wzruszając ramionami. - Jednak to niczego nie zmienia. - dodała gdy już się zorientowała, że ma rację.

- Tak się cieszę, że już wiesz. Do tej pory musiałem to ukrywać. Nie mogłem powiedzieć nikomu, dlaczego jestem taki a nie inny. Nikt nie rozumiał dlaczego śmierć Pana Starka tak na mnie podziałała, ale to dla tego, że był dla mnie jak ojciec. To on mnie stworzył. - opowiedziałem z radością, a ona tylko położyła rękę na moim policzku i mnie pogłaskała.

- Ja wiem, Peter. Zauważałam to wszystko. Jak już mówiłam, przykro mi, że tak to się skończyło, ale gdyby nie Tony Stark nas by nie było. Nie byłoby nikogo. Zamiast za nim płakać, to powinniśmy podziękować mu za to co zrobił. - powiedziała dziewczyna, a ja tylko poczułem jak zbierają mi się łzy w oczach. Szybko je wytarłem. Rozumiała mnie i to tak dobrze.

- Masz rację, MJ. Jesteś taka mądra. - odpowiedziałem, a ona się zaśmiała.

- Dziękuję, to co idziemy gdzieś? - zapytała łapiąc mnie za rękę. Uśmiechnąłem się i zacząłem z nią iść w kierunku centrum.

- Słyszałeś to? - spytała nagle gdy siedzieliśmy na ławce. Odwróciłem się w stronę lasu. Faktycznie coś tam hałasowało. Wstałem z ławki stając przed MJ. Coś tu nie grało.

- Nie bój się. - powiedziałem gdy dziewczyna złapała mnie za rękę nadal stojąc za mną.

- Ale masz ten swój strój, prawda? - zapytała drżącym głosem, gdy nagle usłyszałem strzał, a chwilę później ujrzałem kulę lecącą w moją stronę. Szybko odepchnąłem Michelle na ziemię, a sam się schyliłem unikając śmierci.

Nagle zaczęły lecieć kolejne kule. Szybko wziąłem MJ za rękę i zacząłem ciągnąć dziewczynę w stronę miasta. Gdy zauważyłem pierwsze budynki wziąłem ją na ręce, a sam wyrzuciłem pajęczyne i wzniosłem się z dziewczyną na szczyt budynku.

- Nie sądziłem, że będę potrzebował stroju nawet na randce. - odparłem na jej pytanie, które zadała kilkanaście minut temu.

- Co to było, czemu ktoś chciał nas zabić? - zapytała, a ja tylko spojrzałem na nią uważnie.

- Jeszcze nie wiem, ale zaraz się dowiem. Poczekaj tu. - powiedziałam po czym zeskoczyłem z dachu i poleciałem szybko po strój. Gdy już byłem incognito wróciłem do miejsca, w którym do nas strzelali.

- Zdejmij maskę Peter. Wiem kim jesteś i wiem co zrobiłeś. - usłyszałem damski głos, który brzmiał znajomo. Kiedyś ważna dla mnie dziewczyna była za drzewami.

- Co do cholery, Liz? - spytałem zdejmując z głowy maskę, a wtedy dziewczyna wyszła zza drzew z bronią wycelowaną w moją głowę.

- Cześć, piękny. - powiedziała, a ja tylko zdjąłem maskę i unisołem ręce w górę.

Stara miłość nie rdzewieje

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Stara miłość nie rdzewieje. Ciąg dalszy nastąpi!


Avengers : Nowy początekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz