Rozdział 3

19K 650 70
                                    

Mała dziewczynka notowała coś uparcie w zacisznym kąciku korytarza, zajadając się swoim ulubionym czekoladowym batonem. Jej długie warkoczyki, spływały po ramionach. Nagle dwóch chłopaków stanęło nad nią, zasłaniając jej dostęp światła, dzięki któremu mogła pisać w swoim zeszyciku. Spojrzała w górę. Oboje bruneci patrzyli na nią z bezczelnymi uśmiechami na twarzy. Po chwili jeden z nich wyrwał dziecku batona i cisnął nim ziemię.                                              
  - Tobie już chyba wystarczy słodyczy grubasie. - Powiedział swoim zachrypniętym, przez mutację głosem. Jego słowa zostały poparte głośnym wybuchem śmiechu. Po policzku dziewczynki zaczęły płynąć łzy. Uciekła do łazienki i zamknęła się w jednej z kabin. Dlaczego to musiało się przytrafić akurat jej? Ma zaledwie kilka kilo nadwagi, ale przecież nikomu nic złego nie zrobiła, więc czemu...?

Usiadłam gwałtownie na łóżku, ucinając koszmar, który nie tak dawno przeżywałam. Moje policzki i poduszka były mokre. Już od tak dawna nie miałam tego snu. Miałam nadzieję, że udało mi się o tym zapomnieć, ale musiał zjawić się on i wszystko mi przypomnieć. Nagle wszystkie obelgi i wyzwiska zaczęły krążyć mi w głowie. Nienawidzę siebie za to, że wtedy nie potrafiłam temu zaprzestać. Może do niczego by nie doszło, gdybym ich ignorowała od początku do końca. Może by odpuścili, ale ja wolałam pójść z nimi na wojnę i nie pozostawać dłużna gnębicielom. To była też moja wina.

Uważając na każdy swój krok, podreptałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, które sięgało  od ziemi, do sufitu. Zdjęłam spodnie i bluzkę, tak że zostałam w samej bieliźnie. Przerwa między moimi udami prawie całkowicie zniknęła, a na brzuchu pojawiła się nieduża fałdka. Żebra i kości biodrowe już nie wystawały przez napiętą skórę jak kiedyś. Jak mogłam się tak zapuścić? Myślałam, że zaprzestanie sportu pomoże mojej psychice. I tak było, ale zaszkodziło mojemu wyglądowi. 

Ubrałam się z powrotem, odwracając tyłem do lustra i szybko mrugając, aby się nie rozpłakać. Nie mogę zaprzepaścić dwóch lat terapii, tylko dlatego, że znów spotkałam mojego gnębiciela. Wciągnęłam powietrze i przeciągle je wypuściłam. 

Wróciłam do łóżka i zakopałam się pod kołdrą. Wprawdzie nie pachniała moim domem, a pod nią było mi gorąco, ale zawsze, gdy jestem przykryta, czuję się bezpieczniej. Jeszcze długo leżałam, zanim w końcu udało mi się zasnąć.

                                                                                     ***

Kiedy się obudziłam, była godzina dziesiąta trzydzieści. Spodziewałam się, że opiekunowie będą chodzili po domkach i budzili wszystkich jakimiś dzwonkami, albo gwizdkami, ale jak widać, się pomyliłam. Oprócz mnie spała jeszcze Emma, a Leyla i Alice gdzieś się już ulotniły. Wstałam i zabierając ubrania z walizki, poszłam do łazienki. 

Ubrałam się w zwykły, szary T-shirt i krótkie spodenki. Na nogi wsunęłam czarne adidasy. Nałożyłam jeszcze maskarę na rzęsy i pomadkę ochronną. Nie zbyt spodobał mi się efekt, ale nie będę nakładała tony tapety, będąc w środku lasu. Za kilka godzin i tak wszystko by spłynęło od upału. 

Wyszłam przed domek, skąd zauważyłam Alice i Leylę. Siedziały na jednej z ławek otaczających miejsce na ognisko. I rozmawiały. Właściwie, wyglądały jakby się kłóciły. Podeszłam do nich.

- Co było na śniadanie? - spytałam. 

Zapytałam dlatego, że Alice jest typowym rannym ptaszkiem i byłam całkowicie pewna, że wstała bardzo wcześnie. Ludzie wstający z rana są dziwni, ale i tak wszyscy im zazdroszczą, bo oprócz tego, że tyle snu im starczy na zregenerowanie sił, to mają więcej czasu na przygotowanie się do nadchodzącego dnia.

- Szwedzki stół - odparła, robiąc cudzysłów palcami. - Płatki z mlekiem, jajecznica, albo placki, które zostały z wczorajszej kolacji. 

No tak, na kolacji też nie byłam. 

- Dobre?

- Takie średnie, ale na pewno lepsze niż wczorajszy obiad - prychnęła Leila. - Widok tych rozgotowanych ziemniaków i mięsa, które wyglądało jak wyjęte z rowu, będzie prześladować mnie do końca życia.

To znaczy, że ona też jest raczej rannym ptaszkiem. Nie rozumiem, co tacy ludzie mają na celu wstając o tej porze. Rozumiem, jeżeli akurat jest szkoła, ale w wakacje? Przesada. 

Usiadłam koło nich.

- Co dzisiaj robimy? - zapytałam. 

Opiekunowie wczoraj coś mówili o planie na dzisiejszy dzień, ale jakoś wypadło mi to z głowy. Niezbyt często słucham innych ludzi, a jeśli już, to muszę ku temu ważny powód.

- Z tego, co pamiętam, to mieliśmy iść zwiedzać jakiś dom - mruknęła jedna z nich. 

Akurat nie patrzyłam na nie, a głosy mają prawie identyczne, więc nie za bardzo wiedziałam, która to powiedziała. 

- Jaki dom? - zapytałam, niczego nie rozumiejąc. 

Obie wzruszyły ramionami. 

Dwa tygodnie w dziczy jeszcze zniosę, ale nie jesteśmy bezdomni, więc raczej wiemy, jak wyglądają domy.

                                                                             ***

- Tutaj powstał pierwszy dziennik Abermunda. Potrafił on siedzieć całe dnie i notować wszystko, co tylko zaobserwował w lesie - jednym uchem wlatywały mi słowa przewodniczki, a drugim wylatywały. 

Od godziny kręcimy się po rozpadającej się chałupie martwego mężczyzny, który napisał serię dzienników o roślinach i owocach leśnych. Nigdy nie słyszałam o tym człowieku, ale wnioskuję, że miał cholernie nudne życie. 

Trzeba być świrem, żeby całe życie spędzić w zamknięciu, w środku lasu i pisać o roślinkach. Przecież jest dużo ciekawszych rzeczy do roboty. 

Przewodniczka nie przestawała gadać i co jakiś czas zarzucała rudymi, nieco zaniedbanymi włosami, które odbijały się od twarzy dzieciaków idących tuż za nią.

Oderwałam się od swoim rozmyślań, dopiero kiedy ktoś stuknął mnie w ramię. Odwróciłam się gwałtownie, aż za bardzo, bo potknęłam się o coś i zaczęłam lecieć jak długa w przód. 

Looking for LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz