druga szansa

86 7 60
                                    

Minął tydzień, Enjolras niemal zapomniał o obietnicy danej Cosette, mimo że spędzali wspólnie jak zwykle czas między zajęciami. Jeśli Courfeyrac i Combeferre nie mieli żadnej luźnej randki w międzyczasie, czy romantycznego spaceru, całą czwórką siadali w najbliższej kawiarni – byle nie w Starbucksie, gdyż Enjolras nienawidził ich „gorącej czekolady" i nie zamierzał być nawet w promieniu kilku metrów od tej abominacji – wymieniając się opowieściami o tym, jak mija im dzień i zjadając drugie śniadanie, czy marny wczesny studencki obiad.

Tak było i tego dnia. Ktoś wszedł do środka, ale nie zwrócili na to uwagi, skupieni na niezwykle entuzjastycznym odgrywaniu swojego wykładowcy zafundowanym przez Courfeyraca, dopóki Cosette nie odwróciła się lekko i nie zaczęła napastować rękawa Enjolrasowej koszuli.

– Co? – zapytał, widząc jej napiętą twarz, wskazującą na coś brodą. Courfeyrac zamilkł na chwilę, przyglądając się ich wymysłom.

– To on! – Cosette popatrzyła na Combeferre'a jakoś szczególnie wyjaśniająco, bo posyłał jej zaniepokojone spojrzenia. Enjolras odchrząknął i poczuł ścisk w klatce piersiowej. Spróbował zerknąć w stronę którą wskazywała Cosette, ale nim zdołał, Courfeyrac machał w stronę kogoś rozemocjonowanie.

– Bahorel, hej! – Enjolras zamarł, zauważając czwórkę podchodzącą do ich stolika. Palce Cosette zacisnęły się na jego łokciu.

– Człowiek próbuje się wyrwać z tego piekła, a tu wszędzie znajome twarze. Cześć wam. – Bahorel uśmiechnął się przyjemnie, unosząc dłoń. Sprawiał miłe wrażenie, chociaż może nieco obojętne. Tak czy siak, Enjolras przyjrzał mu się badawczo, zauważając zaraz bliznę nad imponującym lewym łukiem brwiowym, która ukazywała się między kręconymi ciemnymi włosami. W jego krzywym uśmiechu było coś niebezpiecznego. Enjolras miał nadzieję, że to nie w nim Cosette pokładała sercowe nadzieje.

– Przysiądziecie się? – zaproponował Courfeyrac, najbardziej towarzyska dusza tego zgromadzenia. Zza Bahorela wychyliła się ruda głowa z infantylnym zaciekawieniem na twarzy. Towarzysząc gromadzie powiedli wzrokiem po nich, uśmiechając się serdecznie. Zdawało się, że aż słońce za oknem pojaśniało.

- Oczywiście – odparli lekkim tonem, wzbudzając falę śmiechu, bynajmniej nie złośliwą, gdyż naturalnym odruchem spróbował przeskoczyć kolana Combeferre'a, chcąc dostać się do kanapy za stolikiem Enjolrasa i spółki.

Jeden wydźwięk szczęśliwości przykuł uwagę Enjolrasa szczególnie i nie zdołała ona uciec nigdzie w bok przez kilka sekund, podczas których twarz jednego z nowo przybyłych, przywołującego na myśl estetyczne zmęczenie i kompletną ignorancję wobec świata, urzeźbiła się w ekspresję z jakiegoś powodu zachwycającą.

 Wrażenie jednakże minęło równie szybko, jak się pojawiło. Nieprzedstawiony usiadł koło swojego towarzysza i Bahorela, który opierał się o podłokietnik, ciągnąc w swoją stronę najbardziej nieśmiałych z nich, a Enjolras zerknął na Cosette i zamarł. Ponieważ Cosette miała najbardziej urzeczoną minę jaką kiedykolwiek widział u niej, a znali się dosyć długo.

Natychmiast skupił się na końcówce rozmowy Courfeyraca z Bahorelem.

- A my tu często jesteśmy. A! Bo wy się nie znacie. Więc oto przedstawiam wam: Bahorel, Jehan, Grantaire i Marius. Panowie, poznajcie, a Combeferre wszyscy znamy, Cosette oraz Enjolrasa. – Kolejno wskazał między swoich przyjaciół, którzy wymienili się kiwnięciami głów. Nastąpiła niezobowiązująca próba przetopienia się w nieco bardziej komfortowe grono.

Śmiejący się chłopak – Grantaire – kątem oka przypatrywał się Cosette z jawnym zaintrygowaniem. Enjolras z jakiegoś powodu przypomniał sobie w tym momencie o prośbie przyjaciółki, instynktownie więc objął ją nieznacznie ramieniem. Ruch przyciągnął spojrzenie chłopaka w ich stronę. Enjolras odpowiedział lekkim uśmiechem i wyzwaniem w oczach. Grantaire wydawał się tym rozbawiony; mrugnął do niego niemal niezauważalnie, po czym odwrócił się do Jehana, którzy o coś go spytali i pogrążył się w wyjaśnieniach.

Cosette podniosła pytający wzrok na Enjolrasa, ale chłopak pociągnął ją delikatnie za włosy, jakby mówiąc „nic się nie martw, potem wyjaśnię". A przynajmniej próbował to przekazać. Cosette jednak uśmiechnęła się ze zrozumieniem i rozluźniła się, przysuwając się bliżej, niemal kładąc mu głowę na ramieniu.

Marius rozkaszlał się chorobliwie, aż Jehan odwrócili się i poklepali go po plecach, co oczywiście nie pomogło.

- Korzystając z okazji, chciałbym was wszystkich zaprosić na świętowanie moich urodzin – wypalił Bahorel z nagannym wyluzowaniem, nie przejmując się umierającym przyjacielem. Enjolras zauważył, że Grantaire przewrócił oczami. Światło słoneczne odbijało się między szybami kawiarni w jego tęczówkach i chłopak ocenił, że muszą być jasne. Z jakiegoś powodu, zdawało mu się to ważnym faktem.

- Przynajmniej tym razem nie obudzimy się w Reims, jak ostatnim razem – mruknął, a Bahorel prychnął czkawkowym śmiechem. Musiał to być jakiś wewnętrzny żart między wąskim gronem, ponieważ Enjolras nie miał pojęcia co się dzieje.

- Jakim cudem wylądowaliście w Reims?! – Cosette ożywiła się, dźgając tors Enjolrasa w procesie wyprostowania się. Skrzywił się nieznacznie i przesunął, nie ściągając jednak ręki. – To daleko!

Grantaire miał dziwny wyraz pobłażania na niedogolonej twarzy, jakby słowa dziewczyny łechtały jego ego. Był w jakiś nieoczywisty sposób przystojny.

- Dwie godziny pociągiem – wyjaśnił obojętnym tonem, zerkając na Enjolrasa porozumiewawczo. – Ale Eponine podobnie panikowała, jak zadzwoniliśmy do niej o czwartej nad ranem, nawaleni do skrajnej nieprzytomności. To były czasy – roześmiał się w jakiś grubiański sposób. Enjolras z irytacją zauważył, że nie ujmuje to mu uroku osobistego.

Bahorel dołączył, równie dziwnym rechotem. Od razu ich przyjaźń znajdywała racjonalne podstawy do istnienia w rozumie obserwującego ich chłopaka.

- Prawie przyjechała do nas wozem strażackim, dobrze, że ją powstrzymaliśmy – płaczliwy ze śmiechu ton jeszcze mocniej uchaotycznił tę informację, ale Courf uśmiechał się promiennie wraz z każdym kolejnym zdaniem, więc była pewność, że nie wszyscy są tak zdezorientowani.

Twarz Combeferre rozjaśniła się nagle ze zrozumieniem.

- A to wy wtedy byliście! – Courfeyrac wybuchnął rozczulonym śmiechem i zmierzwił mu delikatnie włosy.

Enjolras zamrugał, żądając wyjaśnień i oburzony, że wszyscy posługują się jakimiś półsłówkami w tym towarzystwie, nie racząc go wtajemniczyć.

- Wspięliśmy się na drzewo, by kanar nas nie złapał w pociągu, a Eponine przyjechała po nas i nie wiedziała jak nas ściągnąć, bo ledwo kontaktowaliśmy – wyjaśnił Grantaire z rozrzewnieniem, jakby rzeczywiście był dumny z osiągnięcia. Enjolras posłał mu potępiające spojrzenie. – No, ależ kto wspomina, ten nie żyje. To jak, wpadniecie?

Pytanie było wyraźnie kierowane do Enjolrasa i Cosette, ponieważ oczywistym było, że Combeferre z Courfem już wcześniej zostali powiadomieni. Plus Bahorel, Grantaire, Jehan i nagle uspokojony Marius wpatrywali się w nich jednoznacznie. Enjolras czuł zakłopotanie bliskością Cosette, spotęgowane tym, że w oczach Grantaire wyczytał wyczekiwanie na odpowiedź. Dziewczyna jednak wybawiła go od tej wątpliwej przyjemności, gdyż entuzjastycznie pokiwała głową.

- Oczywiście, że tak!

Zabawne, że choć były to urodziny Bahorela, to Grantaire zdawał się być najbardziej zaangażowany w to, kto się na nich pojawi. Jasne – zielone! – tęczówki przesunęły się na Enjolrasa z dziwną intensywnością ładując ołów do jego klatki piersiowej i obciążając ciężej bijące serce.

- A ty, Apollo? – zapytał cicho, a Enjolras nie mógł się zdecydować, co konkretnie czuje.

Gdyby w oczach ludzi odbijała się ich dusza, w tych Grantaire'a mógłby mieszkać sam diabeł. 


________________________________________________________

widziałam dzisiaj enjolrasa w metrze, a potem courfa, i to był znak, że mam dopisać coś. Tu rozdziały będą krótkie bo nie mam sił. Ale przynajmniej dopisałam co nieco. Mam nadzieję, że znośne

wasza Rev

komedia omyłek |Modern!AU Enjoltaire| [rozdziałów brak]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz