pierwszy krok w przepaść

108 5 57
                                    

Enjolras zamrugał, spojrzał na Cosette, zmarszczył brwi jakby próbował ustalić w głowie, co właśnie powiedziała i zamrugał ponownie.

– Słucham? – Jego głos przy ostatniej sylabie podniósł się piskliwie. Cosette westchnęła.

Stała nad nim w swojej ulubionej niebieskiej sukience w róże, a jej jasne włosy opadały dwoma rzekami na odkryte ramiona. Wydawała się dziwnie, może chorobliwie, rozgorączkowana, ale mógł temu być winien fakt, że dopadła go w bibliotece, co równało się przebiegnięciu dwóch tafli piętrzących się niewygodnie schodów w zadziwiającym tempie jeśli wziąć pod uwagę iż była w delikatnych sandałkach. Obiektywnie wyglądała bardzo ładnie. Subiektywnie Enjolras wskazał jej krzesło.

– Chcę byś udawał mojego chłopaka, głąbie. – Puknęła go w czoło, marszcząc swoje i czekając aż odpowie, ale usiadła posłusznie, przesuwając piętrzące się przed nim książki by oprzeć łokieć o stół.

Enjolras naprawdę miał nadzieję na spokojny dzień, wypełniony pracą i ewentualnymi przerwami by odpowiedzieć na dziwne zdjęcia fretek, które wysyłał mu Courfeyrac. Najwyraźniej złośliwość losu nie chciała mu na to pozwolić.

– Ponieważ...? – Kompletnie zapomniał o wszystkim, co wcześniej robił, zbyt bardzo zajmował go irracjonalny pomysł przyjaciółki. Cosette zatarła ręce i wydała z siebie dziwny, tęskny dźwięk.

– Jest taki jeden chłopak, który mi się podoba, ale ja to ja, więc nigdy nie zwróci na mnie uwagi, więc moglibyśmy pójść na imprezę razem i mogłabym lepiej go poznać...

Enjolras otworzył usta by jej przeszkodzić, ale Cosette kontynuowała, rozprostowując palce na blacie i uderzając rytmicznie w drewno. Nie patrzyła na niego.

– I naprawdę nic innego nie przychodzi mi do głowy, zwłaszcza że niedługo jego przyjaciel organizuje wyjście i Courf mi powiedział, że on na pewno tam będzie i...

Niespodziewanie para dłoni otoczyła jej głowę, zakrywając uszy i zamilkła, poddając się.

– Po pierwsze, Cosette, jesteś cudowna i jeśli już, to on na ciebie nie zasługuje. Po drugie, czy ty masz gorączkę? Skoro Courfeyrac tak wszystko wie, to niech on udaje twojego chłopaka, ja mam prace do oddania i protesty do ogarnięcia. Nie pytałaś go?

Cosette prychnęła, a dłonie Enjolrasa opadły, krzyżując się na jego piersi. Wyglądał śmiertelnie poważnie, ale mimo to czuła nieposkromioną pewność, że pomoże jej jeśli odpowiednio go przekona.

– Oczywiście, że go pytałam!

Enjolras uniósł brew.

– I?

– Ferre wyglądał, jakby zamierzał wydłubać mi oczy długopisem – wyrzuciła z rozbawionym przekąsem kręcąc głową na wszystkie strony. Enjolras roześmiał się na to porównanie.

– No tak... – Niezbyt wiarygodne byłoby udawanie Courfeyraca szczęśliwego związku z Cosette, gdy cały Paryż chyba wiedział, że młodzieniec szaleje jedynie za Combeferre'em. I to na szczęście z wzajemnością.

Cosette zamarła w oczekiwaniu, niespodziewanie robiąc najbardziej tragiczną minę, która powszechnie była nazywana zagraniem słodkiego szczeniaczka, ale prywatnie Enjolras mianował je zrozpaczoną kozą. A że kozy to demoniczne stworzenia, którym nie można ufać, nie był w stanie tego tolerować dłużej niż kilka sekund. – Niech ci będzie, nie rób takich oczu, wiesz, że ich nie znoszę.

Naprawdę, ilość kóz, która znajduje się na planecie Ziemi powinna się zmniejszyć, ponieważ im mniej tych pomiotów piekieł jest wokół, tym łatwiej człowiekowi udawać, że nadal żyje i nie jest prześladowany przez najpiękniejszego upadłego anioła, który przy okazji stworzył piekło, oraz cały orszak jego tortur. Jeśli coś jest winne zmuszaniu się do kłamstwa, to te chore kozie źrenice, poziome jak u jakiegoś naćpanego kota. Dziękujmy Bogu, że nie ma więcej stworzeń o takich źrenicach.

Tęczówki okalające zupełnie normalne, pięknie okrągłe źrenice Cosette rozbłysły radośnie, a dziewczyna podskoczyła w miejscu, natychmiast rzucając mu się na szyję. Enjolras wydał z siebie zaskoczone prychnięcie i niezręcznie poklepał ją po plecach. Miał nadzieję, że nie spadnie z krzesła.

– Dzięki, dzięki, dzięki, jesteś kochany! – Zaklaskała i przez chwilę jeszcze wyglądała jak jasnowłosa sprężyna, co było widokiem prawdziwie rozczulającym.

– Ciszej może, to biblioteka, a nie zakład fryzjerski! – rzucił ktoś z końca sali, natychmiast zdobywając sobie dwa przepraszające pomruki od dwóch, równie jasnych i promieniejących głów, które szczerze mówiąc przyprawiłyby każdy zakład fryzjerski o nieśmiertelną sławę.

Enjolras ściszył głos, przysuwając się do Cosette.

– Nie zabij mnie, a wszystko będzie w porządku. Mam nadzieję, że ten chłopak jest tego wart.

Uśmiech Cosette zdawał się mówić „zdecydowanie".


_______________________________________

więc... miałam pisać co innego, ale tamto muszę skończyć, a tu tylko prolog więc niedokończone może być i tak uznałam, że na początek się nada. ogólnie konceptualnie ma być śmieszne i urocze, ale zobaczymy co mi wyjdzie. uznałam, że fake dating to taki popularny trope ale tym razem uznałam, że zrobię coś zabawniejszego, nie martwcie się, Cosette i Enjolras to w moim sercu jedynie brotp i nie będzie żadnych dziwnych crackshipów (oprócz fejkowego, no ale jakoś Mariusa trzeba zagonić do działania ;)).  wiem, że ich psuję, ale spróbuję się poprawić w międzyczasie... yo. nie mam nic do dodania. do następnego

wasza Rev

komedia omyłek |Modern!AU Enjoltaire| [rozdziałów brak]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz