Rozdział 22

26 2 0
                                    

Reszta weekendu minęła mi na czytaniu thrillerów lub oglądaniu serii "Oszukać Przeznaczenie". Dwoma słowami: Nic ciekawego.

Budzę się i spoglądam na zegarek. 7:12. Wyrobie się!

Może...

Kieruje się w stronę łazienki. Wchodzę pod prysznic, a później myję zęby i czeszę włosy. Później podchodzę do szafy i w między czasie sprawdzam ile jest stopni na dworze. 26°.

Stękam bo wiem, że od dziś bluzy idą w zapomnienie.

Zakładam biały t-shirt z jakimiś końmi, a na to ogrodniczki (moja ulubiona część letniej garderoby).

Przed wyjściem sprawdzam jeszcze, która godzina (7:42) i stwierdzając, że zdążę, idę na piechotę. Co prawda cały czas rozglądam się na boki, a moje serce bije jak oszalałe. Po przed wczorajszej akcji naprawdę się wystraszyłam. Ale nie chce być traktowana jak ta słaba, bezbronna dziewczynka, ze zrytą psychiką przez śmierć najważniejszej osoby w jej życiu. Tak było do nie dawna. Chcę być znów twardą i silną dziewczyną, której nikt nie podskoczy. Dziewczyną, która umie przywalić komuś w pysk. Dziewczyną chowającą swoje uczucia w głębi serca. To jestem prawdziwa ja. Co prawda śmierć Cass'a może się wydawać, że to wszystko wymazała. Jednak prawda jest taka, że wolna wola mi  nigdy mi nie znikła, ani nie zniknie. Ona tylko została przykryta zmartwieniami i uczuciami.

Nie wiem czy wreszcie odważę się na kolejny krok.

By dowiedzieć się prawdy...

Muszę ale jeszcze nie potrafię.

Ale mam nadzieję...

Mam wielką nadzieję...

Mam wielką nadzieję, że uda mi się wreszcie spełnić ostatnie życzenie Cass'a.

Że uda mi się zapomnieć...

Co ja pieprze?! W życiu mi się nie uda...

Moje przemyślenia zatrzymuje wielki budynek szkoły. Od nie chcenia ruszam w jego stronę. Rozglądam się jeszcze w poszukiwaniu znajomej twarzy, ale że jej nie znajduję kieruje się w stronę sali.

Podczas lekcji cały czas się denerwuję i nie mogę się w ogóle skupić. Muszę wymyślić jak to odegrać. "Millie, ty i planowanie? To jak połączyć obóz przetrwania z wygodnym spaniem i dobrym żarciem. No po prostu się nie da...".

Nareszcie rozbrzmiewa ten zbawczy dźwięk. Wychodzę z klasy jak najwolniej. Jezu, czego ja się, aż tak boję?

Idę w stronę klasy, w której teraz Bruno powinien mieć angielski. Gdy zauważam, że nikogo nie ma, moja tchórzliwa strona oddycha z ulgą ale rozsądek się bardziej denerwuję.

Wiedząc, iż teraz tego mu nie oświadczę kieruję się w stronę stołówki. Oczywiście na moje nie szczęście gapiąc się w telefon muszę na kogoś wpaść.

-Prz-Przepraszam.- Mówię nie patrząc nawet kto to jest i otwieram drzwi od stołówki.

-Millie?- No pięknie.

Odwracam się powoli i dostrzegam twarz szatyna. Patrzy na mnie swoimi czekoladowymi oczami i mierzy moją twarz błagalnym wzrokiem.

- Możemy pogadać?

T-tak. Jasne...- Opuszczam głowę i kieruję się za Brunem.

Opuszczamy budynek szkoły i idziemy w stronę wielkiej Wierzby.
Po chwili spoglądam na chłopaka i lekko mnie zatyka:

-Co-co ty robisz?- Patrzę na szatyna, który łapie się gałęzi i zaczyna na nie wspinać.

- Na drzewo wchodzę, nie widać?- Rzuca na co ja prycham.

- A ty od kiedy taki bezpośredni jesteś?- Pytam się nawet nie myśląc nad tym co wylatuje z moich ust.

Widzę jak szatyn podchodzi do mnie i pochyla się przy twarzy. Momentalnie  zaczynam szybciej oddychać. "Za blisko...". Jednak nie odchodzę. "Co Ci Millie do cholery?". Bruno przybliża się do mojego ucha i szepcze:

- Od kiedy ty jesteś blisko mnie...-Po czym się prostuje i mówi już normalnym głosem- chodź, chyba, że wolisz zostać na dole.

Otrząsam się z myśli i kieruję w stronę drzewa.

Co się do cholery ze mną dzieje?!

÷÷÷

Wiem, że krótki, przepraszam. Jakoś weny nie miałam...

Forget MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz