Rozdział 38

25 1 4
                                    

-Konie, serio?!- Pytam widząc wielki drewniany szyld z napisem "Witamy w stadninie Byorn'a!"

- Myślałem, że lubisz zwierzęta.- Odpowiada Bruno skupiając się na zaparkowaniu tak, by nie wjechać w dziurę. 

- Zwierzęta tak, ale nie jazdę na nich! Przecież prędzej zabiję tego konia swoim niefortunnym pechem, niż uda mi się na nim pojechać...- Odpowiadam, z irytacją w głosie.

- Pewnie, ma wsiąść na tonowe zwierze, które jednym ruchem może ją zabić, a ta się martwi, że zwierzakowi krzywdę wyrządzi- Prycha i nie dowierzając kręci głową.

Wchodzimy na teren stadniny i od razu można poczuć charakterystyczny zapach siana i gnojownika. Chłopak sarkastycznie wdycha powietrze.

- Witam w moim królestwie- Odpowiada i prowadzi mnie do jakiegoś pala, przy którym stoją dwa konie. - Dobra, ty bierzesz tego mniejszego, siwego. Odwiąż go i przyprowadź tam- pokazuje na jakieś pomieszczenie, pewnie gdzie ogarnia się konie.- A ja za chwilkę przyjdę.

-A gdzie wsiąkasz?- Pytam odczuwając lekki niepokój, w związku z tym, że ma zostawić mnie samą z koniem. 

- Idę po swojego rumaka- Mówi na co prycham. Gdy odchodzi ja podchodzę do nie wysokiego, białego konia. 

- cześć chłopaku- Witam się na co zwierzę odwraca łeb od siana i prycha po swojemu- Ah, wiedzę, że nie tylko ja mam do tej całej akcji chory stosunek.- gadam jeszcze chwilę z koniem, odwiązując (a przynajmniej próbując odwiązać) sznurek, po czym razem kierujemy się do wskazanego miejsca. 

-Oo! Widzisz, udało Ci się!- Woła szatyn prowadząc łaciatego konia. 

- dwadzieścia punktów się należy- rzucam sarkastycznie po czym zaczynam słuchać tego, co mam aktualnie zrobić i nie narazić się na niepożądane kopnięcie ze strony wierzchowca.

***

- No i nie było, aż tak źle- mówi optymistycznie (jak od początku dzisiejszego dnia) Bruno, ukrywając śmiech.

- Nie śmiej się, nie każdy wszystko umie jakby się do tego urodził- cedzę przez zęby wypominając mu, że wywalenie szczotek na gnojownik, utopienie kasku w studni, na której myślałam, że kładzie się sprzęt i zadyszka od czyszczenia kopyt, nie czyni mnie jeszcze stajennym błaznem. 

- No dobra, ale tyle wpadek ile ty dziś wyrządziłaś, nie było tu od jakiś pięciu lat- spogląda na mnie, po czym dodaje- Jak rozśmieszyłaś stajennego Victora, który nigdy się nie uśmiecha, to na prawdę jesteś wyjątkowa.- Nie wytrzymuje i wybucha śmiechem.

- Oh to jestem wniebowzięta, gdyż mogłam kogoś uszczęśliwić- rzucam sarkastycznie- swoim kosztem- dodaję po cichu, po czym wyprowadzam kobyłkę na zewnątrz.

Przed nami rozpościera się gęsty, zielony las. Środkiem idzie wąska, leśna ścieżka, a gdzieś z boku można usłyszeć odgłos płynącego potoku. 

- Dobra, to taka krótka lekcja BHP. To na czym siedzisz to siodło, którego trzymasz się łydkami jakbyś co najmniej wiszącego brata nad przepaścią przytrzymywała.

- Aha, czyli mogę się rozluźnić...

- Ej, bez takich! Dobra, to co trzymasz to wodze, taka jakby kierownica i pedał gazu razem wzięte. Na boki kierujesz, do siebie- hamujesz. Wiedz, że Rowley to koń terenowy i jest bardzo wygodny, więc nie ma co się bać przechodzić z nim do galopu.

-Ahaa, czyli nie umiem wsiąść na jego grzbiet ale galopować to już będę mogła?

- Tu nie liczy się to ile jeździsz, tylko jak. Tylko strach jest przeszkodą. Jeżeli się odważysz możesz spróbować zagalopować w każdej chwili.

- Czemu "spróbować"?

- Bo to od konia zależy czy będzie miał Cię gdzieś, czy postawi Cię jako towarzysza i spełni twoje prośby.- Mówi po czym podchodzi do swojego biało-szarego wierzchowca, z błękitnymi oczami, po czym pokazuje mi jak wsiąść.- Pomogę Ci ale to ty musisz się odbić, okej?

- Yhm,- Potwierdzam i podchodzę do drugiego konia. Bruno wyciąga dwie ręce, z których ja się odbijam i wskakuję na zwierzę.

- No widzisz, pierwszy samouczek zaliczony- Wystawia dwa kciuki w górę i sam wskakuje na swojego wierzchowca.- Drugi samouczek- ruszanie.

- Oj, tego mój system może nie osiągnąć...

- Dobra, łapiesz za wodze- instruuje mnie,  a ja po kolei wykonuję jego zadania- nogi wkładasz w te metalowe obręcze. Przyciskasz łydki do siodła, lekko stukasz w brzuch konia, cmokasz i jedziesz. Prościzna, prawda?

- Taa, łatwo mówić..- Wykonuję czynność i dopiero za czwartym razem koń rusza. Ale fakt, perspektywa z 160 cm nad Ziemią na prawdę zabiera dech w piersiach. 

Jedziemy przez las i podziwiamy to co jest na około. Nikt się nie odzywa. Chłoniemy ciszę jak narkotyk. Moje mięśnie się rozluźniają, a głowa oczyszcza z nadmiaru emocji i nerwów. W końcu, przez pewien czas, może zapanować w moim organizmie spokój. I z tego powodu, mimowolnie się uśmiecham.

***

Wyjeżdżamy z lasu i przed nami rozpościera się wielka złocisto- kolorowa, od barwy suszonej trawi i kwiatów łąka. Na ten widok otwieram szeroko usta i wypowiadam ciche "wow". Z koron drzew słychać śpiew ptaków, w trawie swoje orkiestry, odstawiają świerszcze i polne robaczki. Pszczoły i trzmiele latają od kwiatka do kwiatka, a całość podsyca słońce, które rzuca promienie na uschniętą, długą trawę, tworząc efekt jakby całe pole pokrywało złoto. 

- Pięknie- Wymawiam pół szeptem dalej rozglądając się wokoło. 

- Fakt, zabiera dech w piersiach- Odpowiada pierwszy raz od wyjazdu chłopak- choć, podjedziemy troszkę wyżej- i jak mówi tak prowadzi do pagórka, na którego szczycie roście wielka i rozłożysta wierzba.

Zsiadamy z koni i zdejmujemy z nich sprzęt, po czym puszczamy je wolno.

- Nie boisz się, że Ci uciekną?- Pytam patrząc na dwie kobyłki podskakujące i biegające wokół siebie.

- Jeżeli by chciały, zrobiły by to jeszcze w lesie, bądź w stajni czy na ujeżdżalni. Ufają nam, że nic im nie zrobimy, więc i ja ufam im. Ich naturą jest bycie wolnym więc nawet taki mały wypad czyni je mocniejszymi i szczęśliwszymi. 

Zaczynamy wspinać się na pagórek, po czym na samym szczycie siadamy i zaczynami obserwować widok z góry. Stąd widać wszystko jeszcze wyraźniej. Chłonę ten widok i całkowicie się rozprężam. Po pewnym czasie ciszę przerywa chłopak.

- warto było, prawda?- Pyta lekko ochrypniętym od suchego gardła głosem.

- Chyba znasz odpowiedź- odpowiadam mu i spoglądam w oczy.

- Chyba tak- Odpowiada i przysuwa się do mnie. Serce bije mi jak oszalałe jednak nie liczy się teraz nic oprócz czekoladowych tęczówek. Chłopak zamyka na chwilę oczy i łączy swoje usta z moimi. czuję teraz wszystko. Niepokój, radość, strach, i szczęście jednocześnie. I wtedy sobie uświadamiam, to pytanie było dwuznaczne "było warto", chodziło także o poznanie chłopaka i wyjścia z nory smutku i rozpaczy.  To dzięki niemu się stamtąd  wydostałam. To dzięki niemu tu jestem.  To dzięki niemu jestem teraz szczęśliwa. I to właśnie jemu potrafię teraz zaufać. I to dzięki niemu umiem choć na chwilę zapomnieć

Hejka!

No i jest! chyba najbardziej dopracowany i najbardziej wyczekiwany przez m.in. moją przyjaciółkę rozdział! Jest on na prawdę bardzo ważny i nie będę mówić jak zwykle co ukazuje, bo w tym rozdziale każdy może wyłapać co innego. Wiedzcie, że napisanie go trochę mi zajęło i musiałam na prawdę się postarać żeby nie rzucić tego "w cholerę", uwierzcie, ciężko osobie, która nawet zwykłego podania ręki nienawidzi, opisywać uczucia wewnętrzne głównego bohatera. Gdyby nie to, że wiele osób właśnie na takie momenty w książkach czeka, pewnie w ogóle by nie było tego rozdziału ;). Ale jest! I spokojnie, uprzedzam was, że to jeszcze nie koniec, a dopiero teraz akcja się rozkręca! Pisać mi czy wolicie długie ale rzadziej rozdziały, czy krótsze ale częściej. 

Pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do tego momentu i życzę każdemu, by miał osobę, której będzie mógł zaufać...

Milion uśmiechów, przesyła Tysia <3





Forget MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz